separateurCreated with Sketch.

Reżyser „Ojca Mateusza”: Z każdego miejsca jest tak samo blisko do Pana Boga

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

Przez 10 lat religijnej obojętności nie straciłem wiary w to, że On istnieje. To nie było przedmiotem zwątpienia. Co zatem było powodem kryzysu? – opowiada Wojciech Nowak, reżyser „Ojca Mateusza”.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

O swoim kryzysie wiary, powodach religijnej obojętności i nawróceniu, a także o tym, dlaczego widzowie telewizji pokochali serialowego „Ojca Mateusza” i marzeniach, by wyreżyserować „Anielkę” Bolesława Prusa – Małgorzacie Bilskiej opowiada reżyser Wojciech Nowak.

 

Małgorzata Bilska: Niedawno świętowaliście w Sandomierzu 10-lecie emisji „Ojca Mateusza” w Polsce. Jest pan jednym z 4 reżyserów, jeśli dobrze liczę. Jak długo pracuje pan przy serialu? 

Wojciech Nowak: Od lipca 2010 roku.

Długo. Gdyby miał pan wybrać jeden czynnik odpowiedzialny za sukces, na co by pan wskazał?

Dla mnie dużym znaczeniem jest to, że inspektor Możejko, szef policji w Sandomierzu, i ksiądz Mateusz, proboszcz jednej z tamtejszych parafii, podążają różnymi drogami, rozwiązując kolejne zagadki kryminalne. Inspektor to przede wszystkim policyjne procedury i zawodowe sposoby rozumowania, a ksiądz Mateusz to psychologia i intuicja. I „coś” od Tego, który przygląda nam się z góry… Myślę, że dla widzów ważniejszy jest ksiądz. Tak jak dla mnie.

 

Reżyser „Ojca Mateusza”: Sztuka i religia mają wspólne źródło

10. urodziny obchodzi w tym roku również spektakl telewizyjny w pana reżyserii – „Stygmatyczka”, o siostrze Wandzie Boniszewskiej (rolę mistyczki zagrała Kinga Preis). To było ważne doświadczenie?

Bardzo ważne. Pracowałem przez 8 dni w takim napięciu, jakie mi się rzadko zdarza. Chyba właśnie ze względu na Boniszewską, która „była” z nami przez cały czas pracy nad widowiskiem. W tak zwanej warstwie jawnej to był spektakl o Wandzie Boniszewskiej – kim była i jaka była. Tak naprawdę, głęboko, spektakl mówił o miłości człowieka do Boga, której materialnym wyrazem jest cierpienie.

Boniszewska miała stygmaty, za Stalina została skazana za „ukrywanie agenta Watykanu” i trafiła do więzienia. Mało ją znamy… Zastanawiam się, jak w pana zawodzie splata się wiara z pracą? Drogi sztuki i religii mocno się rozjechały.

Rzadko mam okazję wiązać własną religijność z pracą. Takich zadań, jak przy Boniszewskiej, miałem bardzo mało. Ciekawą przygodą był serial „Siostry” o fikcyjnym zakonie św. Rity. Szkoda, że się tak szybko skończyła. Głównie dlatego, że serial pojawił się w telewizji w 2009 roku, kiedy był już „Ojciec Mateusz”. Dla obu nie było w niej miejsca.

Wracając do pytania, prawdopodobnie sztuka i religia mają wspólne źródło. Każda historia coś mówi o człowieku, tak jak z każdego miejsca jest tak samo blisko do Pana Boga. Jednak nie wszystkie historie dają szansę, z różnych przyczyn, żeby ujawnić najgłębszy, mistyczny sens rzeczywistości.

 

 

Wojciech Nowak: Przeszedłem kryzys wiary

Ma pan chyba mocne doświadczenie wiary, skoro utrzymało się w mało wspierającym środowisku.

Tak. Miałem kryzys wiary od 1976 roku do 1986. Może nawet nie kryzys, po prostu nie chodziłem do kościoła, nie było mi to potrzebne i nie odczuwałem braku. Aż do pewnego dnia, pamiętam, to był kwiecień 1986 roku. Nie był to najszczęśliwszy dzień w moim życiu. Byłem w strasznym stanie psychicznym, nie mogłem już znieść tego całego komunizmu, który „pielęgnował” we mnie tylko nienawiść. Wszedłem odruchowo do kościoła, siadłem w ławce i nagle „ktoś” ze mnie całe to nieszczęście „zdjął” jak ubranie. Było to bardzo dziwne i bardzo wyraźne. Zmiana odbyła się w sferze duchowej, ale wrażenie było czysto fizyczne – „ktoś” delikatnie ściągnął ze mnie toksyczną skórę, zaczynając od głowy, a na stopach kończąc. Od tamtej chwili wszystko się zmieniło. Oczywiście nie jestem wzorowym (śmiech) katolikiem, ale…

…jestem podejrzliwa wobec wzorowych, którzy nie mają żadnych momentów zwątpienia.

Nawet przez 10 lat religijnej obojętności nie straciłem wiary w to, że On istnieje. To nie jest przedmiotem mojego zwątpienia, nigdy nie było i prawdopodobnie nigdy nie będzie. Natomiast jest kwestia emocji. Kiedy są żywe, bez trudu trafia się raz w tygodniu do kościoła. Ja byłem kiedyś emocjonalnie obojętny, co tworzyło próżnię religijną wokół mnie.

Wiara to nie tylko emocje, coraz częściej za takie podejście krytykuje się ruchy pentekostalne. Na moje oko problem z odnalezieniem się w Kościele mają silne indywidualności. Kościół jako instytucja narzuca dużo ograniczeń. Nie ma tu spięcia?

Jeżeli chodzi o mnie, to nie ma żadnego. Gdyby Kościół nie stawiał wymagań, nie zmuszał do dyscypliny, nie stwarzał ograniczeń w działaniu, w myśleniu, wypowiadaniu się, itd., to ja bym nie wiązał go ze swoją wiarą. Nie obchodzi mnie Kościół, który wszystkim przytakuje. Próbuje się taki budować na Zachodzie. Cieszę się, że nasz, nazywany konserwatywnym, broni podstawowych wartości. Są rzeczy, które nie powinny się zmieniać. Na przykład stosunek człowieka do życia i śmierci. Kościół występuje w obronie ludzkiego życia – w jakiejkolwiek postaci i w jakimkolwiek momencie. Jeśli ulegnie presji, przestanie to robić, będę przeciw niemu, uznam, że jest instytucją zbędną.

 

Reżyser „Ojca Mateusza”: Chciałbym nakręcić „Anielkę” Prusa

Jest coś, o czym pan marzy i chciałby wyreżyserować?

Może panią zaskoczę (albo nie), to „Anielka” Bolesława Prusa.

Bardzo mnie pan zaskoczył. Lektura szkolna?

Guzik mnie obchodzi, że ktoś nie potrafi z namysłem przeczytać książki, bo jest lekturą. Mnie interesuje wyłącznie jej wartość. Książka Prusa jest napisana „po Bożemu”, ale opisana tam historia wcale „grzeczna” nie jest. To historia kogoś, kto już na progu dorosłego życia wątpi, że warto je przeżyć. Odkrycie prawideł rządzących światem ojca, matki, rodzinnego domu, jest powodem tak głębokiego zranienia i rozczarowania, że kilkunastoletnie dziecko „wybiera śmierć”. Powieść Prusa jest w gruncie rzeczy opowieścią o samobójstwie.

Dziś jesteśmy w Sandomierzu. Zdradzi pan jakiś szczegół z tego, co się wkrótce wydarzy w „Ojcu Mateuszu”? Może pojawi się nowa postać?

Niech pomyślę. Jest wśród tych historii, które teraz kręcę, jedna ciekawa, to historia młodzieńca (ksiądz Mateusz był jego opiekunem duchowym w seminarium), który na jakiś czas traci powołanie, wychodzi z seminarium, zaczyna studiować na politechnice. Na skutek dramatycznych wydarzeń jego życie znowu zmienia kierunek… Chętnie widziałbym w tym odcinku więcej scen psychologicznych, które by mówiły o tym, co taki człowiek przeżywa, ale jako reżyser nie mam wpływu na scenariusz. To bez wątpienia mocna historia i robię ją z przyjemnością. Wczoraj miałem kilka scen ze wspomnianym młodzieńcem, który – mogę to zdradzić, bo nie ujawnię w ten sposób rozwiązania intrygi kryminalnej – zostanie jednak księdzem.

Zobaczymy ten odcinek na jesieni czy w przyszłym roku?

W połowie kwietnia 2019 roku.

Proszę przyjąć najlepsze życzenia dla ekipy z okazji jubileuszu.

Nie dziękuję. Jestem przesądny (śmiech).


RANKING FILMÓW RELIGIJNYCH
Czytaj także:
Nie znasz tych tytułów? Koniecznie to nadrób! 10 filmów religijnych, które trzeba znać


KINGA PREIS
Czytaj także:
Bajka o księdzu i dobrych policjantach. Dlaczego Polacy pokochali „Ojca Mateusza”?


DROGA ŻYCIA
Czytaj także:
5 filmów o poświęceniu, które warto zobaczyć

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Top 10
See More