Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Jak powszechnie wiadomo, „święconka” jest najpopularniejszą praktyką religijną katolików w Polsce. Ponieważ dla sporej części uczestniczących w obrzędzie jest to jedyna lub jedna z niewielu wizyt w kościele w ciągu całego Bożego roku, zatem nietrudno przy tej okazji o bujny rozkwit paraliturgicznego folkloru.
Żegnać się czy nie żegnać? – oto jest pytanie
Z lekkim przymrużeniem oka można stwierdzić, że wyżej postawione pytanie streszcza absolutnie fundamentalny i bodajże najbardziej zażarty spór w historii liturgii. Czy podczas święcenia koszyczka z pokarmami na stół wielkanocny, gdy już krople święconej wody padają na chlebek, kiełbaskę, jajeczka i co tam kto jeszcze przyniósł, prawdziwy Polak-katolik powinien wykonać zamaszysty (lub choćby mikroskopijny) znak krzyża, czy też stać jak słup soli?
Żegnać się! Wszak woda święcona leje się aż miło, a wiadomo, że „gdzie święcona pada, żegnać się wypada” – grzmią zwolennicy ludowej tradycji.
Gdzież tam! Co ty, jajo jesteś czy kiełbasa, że się żegnasz?! – odpowiadają ze źle skrywanym politowaniem kato-intelektualiści. Zgody nie ma i nie będzie. Szkoda nawet szukać adekwatnych norm liturgicznych, jako że „Rzym daleko”, a każdy wierny (zwłaszcza nad Wisłą) swój rozum ma i nie będzie mu jakiś mędrek z kościelnej biblioteki dyktował, co ma robić w najdonioślejszej chwili jego religijnych przeżyć.
Nie śmiem zatem i ja, szary wikarzyna, wydawać żadnych ostatecznych sądów. Gdyby mnie kto przyparł do kościelnego muru, odpowiedziałbym niezawodnym w wielu okazjach cytatem jednego ze swoich wykładowców liturgiki: Cóż, można tak i można tak. Od siebie dodałbym może jedynie, jeśli starczyłoby mi tchu: Byle świadomie.
Co i ile razy święcimy?
Woda święcona pada obficie na koszyczki, zraszając chleb, wędliny, kiełbasę, mniej lub bardziej fantazyjnie zdobione jajka, czasem sól, pieprz, cukrowego lub maślanego baranka, tudzież inne wiktuały – zależnie od fantazji kompletującego „święconkę”.
Obecna formuła błogosławieństwa skupia się na trzech rodzajach pokarmów: chlebie (i „wszelkim świątecznym pieczywie” – czyli ciastach też? Niech ktoś mi powie, czy drożdżowe to pieczywo?), mięsie i wędlinach (acz wspomina oględnie również „wszelkie świąteczne pokarmy”) oraz jajkach. Chleb odsyła nas do Eucharystii i jej biblijnych zapowiedzi, mięso do baranka paschalnego, a jajka mają być znakiem nowego życia.
Teoretycznie pokropienie powinno nastąpić dopiero po wypowiedzeniu wszystkich trzech błogosławieństw, ale praktyka pokazuje, że wielu „święcicielom” wody nie żal, toteż leją obficie i po wielokroć.
Po co święcimy pokarmy?
Ważniejsze od tego, ile razy nastąpi pokropienie „święconek” jest to, po co w ogóle błogosławimy pokarmy na wielkanocny stół. Nikt na poważnie nie przypuszcza chyba, że chodzi o to, by mieć „święte” jajka albo kiełbasę. I na co ci one? Jak je spałaszujesz, to się zrobisz świętszy? Mniej utuczą? Nie zaszkodzą? Teściowa będzie znośniejsza, jak jej sypniesz święconą solą w oczy? Chyba jednak nie bardzo. To po co to całe święcenie?
Primo – chodzi o podkreślenie związku domowego świętowania z wydarzeniem liturgicznym. Wielkanocne śniadanie w gronie rodziny i przyjaciół jest przedłużeniem celebracji, jaka wcześniej nastąpiła w kościele. Błogosławiąc pokarmy myślimy więc o tych, z którymi będziemy je dzielić w niedzielny poranek (Tak! Dopiero wtedy!). Pragniemy, aby Pan Bóg pobłogosławił tę wspólnotę, która się zbierze.
Secundo – przecież musiałeś na te wszystkie pyszności zapracować, nie? Przynosisz więc Panu Bogu owoce swojej pracy, swoich codziennych zmagań o „powszedni chleb”. W jakiś sposób to zatem także prośba, by moc Zmartwychwstałego Pana przenikała twoją codzienność – pracę i odpoczynek, trudy i radości codziennego życia.
Tertio – jakby nie spojrzeć, to te nasze „święconki” są pełne śmierci. Kiełbaska już nie pobiega po zielonej łące, z tych jajek już się nic nie wykluje, ileś ziaren musiało „umrzeć” i zostać startych na mączny proch, by powstał chleb. Przynoszę Bogu całą tę śmierć, którą w sobie noszę – śmierć moich grzechów, rozczarowań, porażek, by Jego błogosławieństwo uczyniło z nich doświadczenie paschalne – drogę od śmierci, której w sobie doświadczam ku życiu, które jest z Niego i od Niego.
A zatem całe to święcenie to tak naprawdę znak błogosławieństwa, które jest dla mnie. Mogę więc chyba się przeżegnać? A może nawet powinienem?
Kto może poświęcić?
Przyjęty w Polsce rytuał błogosławieństw stwierdza, iż „obrzęd ten mogą sprawować kapłani (to znaczy: biskupi i prezbiterzy, zob. KKK, art. 1554), diakoni, a także ustanowieni przez biskupa akolici i lektorzy, będący alumnami seminarium duchownego.
Błogosławieństwa pokarmów może też dokonać w domu ojciec, matka lub ktoś z członków rodziny przed porannym wspólnym posiłkiem w uroczystość Zmartwychwstania Pańskiego. To co, zobaczymy się na święceniu?