Pierwszy rok wspólnego życia to zasadniczo okres pełen radości. Czasem jednak nie obywa się bez drobnych utarczek. Choć nie ma gotowej recepty na ten ważny etap, świeżo upieczonym małżonkom mogą przydać się różne praktyczne wskazówki.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Po szaleństwie związanym z przygotowaniami, euforii dnia ślubu i radości podróży poślubnej nastaje zwykła codzienność we dwoje. Zdarza się, że wszystko nie jest takie proste, jak by się wcześniej wydawało. Ks. Alexis Leproux towarzyszy wielu narzeczonym i młody parom: „poślubny blues”, tarcia, otwarcie na życie – z zaangażowaniem i bez ogródek mówi o wszystkim tym, co składa się na pierwszy rok małżeństwa.
Hugues Lefèvre: Tuż po ślubie niektóre pary doświadczają tak zwanego „poślubnego bluesa”. Jak sobie radzić z tym nagłym przypływem smutku? Czy to poważna sprawa?
Alexis Leproux: Takie odczucie faktycznie istnieje i jest naturalne. Wir przygotowań to bardzo szczególny czas. Kiedy ceremonię ślubną mamy już za sobą, musimy przestawić się na inne myślenie. Niektóre drzewa później wypuszczają pąki, co wcale nie znaczy, że obumarły. Po prostu rytm funkcjonowania naszych dusz jest różny od tego, w jakim pracują nasze głowy. Do tego dochodzi jeszcze stały rozdźwięk między naszymi wyobrażeniami a rzeczywistością. Rozdźwięk ten może nas pozytywnie zaskoczyć, ale równie dobrze rozczarować. Jak by nie patrzeć, poczucie rozczarowania nie oznacza, że minęliśmy się z powołaniem.
Pierwszy rok wypełniony jest przede wszystkim radosnymi chwilami, nie sposób jednak uniknąć również drobnych spięć. Co zrobić, żeby nie zatruwały nam życia?
Spięcia, do jakich dochodzi w związku małżeńskim są doskonałym środkiem do tego, aby przestać skupiać się na sobie i w znacznym stopniu wyzbyć się egoizmu. Począwszy od brzęczenia komara czy irytującego zachowania współmałżonka, na płaczu dziecka skończywszy, wszystko co nas drażni, tak naprawdę ma nam uzmysłowić, że nie jesteśmy pępkiem świata.
Zrozumienie tego powinno zaowocować czymś, co można by nazwać swego rodzaju odpornością. Ona pozwala nam temperować charakter, ćwiczyć inteligencję i naszą wolę, aby móc stawić czoła rzeczywistości. Co do jednego możemy mieć pewność: im bardziej przywykniemy do pokonywania drobnych niedogodności, tym lepiej będziemy przygotowani do przezwyciężenia poważnych życiowych prób.
Czy nie należy zatem nigdy dążyć do tego, aby współmałżonek zmienił jakieś swoje zachowanie?
Po pierwsze, trzeba uważać, aby nie mylić drobnych codziennych utarczek z niedopuszczalnymi zachowaniami. Po drugie, nie jesteśmy skazani na wszystkie przykrości. Niektóre można próbować nieco załagodzić poprzez odpowiednią strategię czy podejście z humorem. Ale w pewnych sytuacjach w rodzinie współmałżonka mogą nas irytować postawy, które bez wątpienia nigdy się nie zmienią.
Mamy wtedy dwie możliwości. Albo to, co nas irytuje stanie się naszą obsesją i non stop będziemy chodzili podminowani. Albo potraktujemy to jako okazję do przekierowania uwagi z siebie na innych i będziemy szczęśliwi.
Czy kluczem do małżeńskiego sukcesu jest opanowanie sztuki dobrej komunikacji?
Umiejętność słuchania i wyrażania siebie faktycznie są podstawą małżeńskiej komunii. Ale nad tym trzeba pracować. Para, która w pierwszym roku małżeństwa rzuciłaby się w wir pracy, spędzałaby czas na spotkaniach z przyjaciółmi czy też nie pogłębiałaby własnej relacji, ostatecznie straciłaby siły i znalazła w niebezpieczeństwie. Pierwszy etap wspólnego życia jest kluczowy, aby nabrać nawyku dawania siebie drugiemu i aby nauczyć się rozmawiać.
Mały kamyczek w bucie potrafi skutecznie uprzykrzyć, a nawet uniemożliwić nam wędrówkę. Jeżeli jedna ze stron nie poświęca czasu, żeby w rozmowie z drugą wyjaśnić to, co jej przeszkadza, ten kamyczek może wyrządzić prawdziwą krzywdę. Łatwo można sobie wyobrazić, co się stanie, jak pojawią się duże kamienie.
Nigdy nie można zatem liczyć, że coś samo z czasem się rozwiąże?
Czas utrwala to, co robię, tak dobre, jak i złe. To podstawa występku i cnoty. Nie ma w tym nic niezwykłego: jeżeli przyzwyczaję się do mówienia o drobnych sprawach w trakcie pierwszego roku, będę mówił o poważnych kwestiach po latach dwudziestu.
Umieć słuchać to również sztuka…
Jak najbardziej. Mężczyzna i kobieta inaczej odbierają rzeczywistość, a to nie zawsze ułatwia zadanie. Budowanie małżeńskiej wspólnoty to ćwiczenie słuchania, które wymaga autentycznego wysiłku. Każde z małżonków powinno móc sobie powiedzieć: „Czuję się wysłuchany/wysłuchana”. Dlatego, że jakość naszego dialogu – który leży u podstaw wzajemnego porozumienia – przekłada się na jakość intymnej komunii ciał.
Co ma ksiądz na myśli?
Otwartość na siebie nawzajem jest fundamentem, ona buduje intymność, zaufanie i radość. Gesty fizyczne są wyrazem porozumienia na poziomie serca. Są cielesnym znakiem tego, to dokonuje się w ukryciu ludzkiego wnętrza. Cielesne zjednoczenie, które nie wyrażałoby intymnego dialogu na poziomie serc, przeczyłoby prawdziwie osobistemu wymiarowi seksualności. Bliskość fizyczna nie ma przyszłości, jeśli nie jest owocem osobistego daru z siebie.
Nieudany związek pod względem intymnym sygnalizowałby zatem problem na innym szczeblu?
Niekoniecznie. Oddanie drugiemu swojego ciała, jeśli w pełni go nie kochamy, stanowi oczywiście poważny problem. Ale ciało to niezwykle delikatna „machina”, dlatego też piękne pożycie seksualne zakłada etap nauki, który wymaga czasu. Powiedzmy raz jeszcze, że istnieje rozdźwięk między naszymi wyobrażeniami a rzeczywistością i to całkowicie normalne. Ważne jest natomiast, by małżonkowie zawsze potrafili ze sobą o tym zwyczajnie porozmawiać.
Czy w życiu codziennym są jakieś sygnały, które powinny alarmować nowożeńców?
Myślę, że takim czynnikiem jest zmęczenie. Małżonkowie powinni szukać równowagi pomiędzy zdrowym zmęczeniem wynikającym z wykonanych obowiązków, a odpoczynkiem koniecznym do komunii osób – do której potrzebujemy mieć siły. Dobrze jest zatem odsunąć od siebie wszystko to, co nas obciąża, a nie przynosi istotnego pożytku.
Dobrze ksiądz wie, że wiele młodych par w pierwszych latach małżeństwa poświęca się karierze…
Owszem, i widzę niebezpieczeństwo w tym, że kariera może wziąć górę nad całą resztą. Dlatego że nikt nie wie, czy za dwa lata będzie jeszcze żył. Pomysł, by rezygnować z częstego przebywania z żoną czy dziećmi w celu gromadzenia coraz większej fortuny, kojarzy mi się z bogaczem, któremu obrodziło pole i postanowił w spichlerzach zgromadzić całe swoje zboże, by później już tylko używać życia, lecz Bóg rzekł do niego: „Głupcze, jeszcze tej nocy zażądają twojej duszy od ciebie…”.
Ale przecież na rodzicach spoczywa odpowiedzialność zapewnienia dzieciom materialnego utrzymania!
Oczywiście trzeba zadbać o ich byt, ale w pierwszej kolejności trzeba zadbać o to, by się kochać! Nie zapominajmy, że wyłącznie miłość pozwala nam zasmakować prawdziwego życia! Jeżeli troskę o sprawy tego świata będziemy przedkładali nad przebaczenie, rozmowę i miłość do żony, męża czy dzieci, szybko zobaczymy, że cała nasza konstrukcja się chwieje. Konto w banku może i będzie pełne, ale grozi nam to, że nie będziemy mieli z kim z niego korzystać. Niech młode pary przeżywają w pełni to, co mają razem przeżywać i niech swoim przykładem budują innych!
Wspomniał ksiądz o przebaczeniu. Czy, tak jak papież, radzi ksiądz, by nie kłaść się spać, zanim się nie przeprosimy?
Posłużmy się obrazowym przykładem. Nikt nie zostawia w kuchni otwartego kosza na śmieci, do którego zlatują się muszki. A to dlatego, że każdy wie, że później będzie bardzo trudno się ich pozbyć. Tak samo jest z naszymi duszami. W naszych związkach tysiące drobiazgów przyczynia się do tego, że nie kochamy się doskonale; te chwile, w których powiedzieliśmy za dużo albo za mało, kiedy byliśmy nieprzyjemni czy unieśliśmy się gniewem.
Tak, jak wynosimy śmieci, które cuchną, musimy nabrać nawyku usuwania wszystkiego, co nie jest wyrazem miłości miłosiernej. Ponieważ jeżeli nic nie robimy z tym, co nam ciąży, zamykamy się w naszym światku przeciętności i wszystko zamiatamy pod dywan, możemy być pewni, że w dniu, kiedy zerwie się potężny przeciąg, cały odór się rozniesie i nie będzie czym oddychać.
Jak podchodzić do kwestii posiadania dzieci w trakcie pierwszego roku małżeństwa?
To kluczowa kwestia. Wiele młodych par powtarza hasło: „Najpierw popracujemy nad własnym małżeństwem, a później przyjdzie czas na dzieci”, jak gdyby pojawienie się nowego życia kłóciło się z rozwojem ich związku. Trzeba bardzo uważać, aby nie wkroczyć na ścieżkę, która z miejsca wyklucza jedno z podstawowych dóbr małżonków, jakim jest otwartość na życie.
W przeciwnym razie bowiem istnieje ryzyko drastycznego okaleczenia swojego małżeństwa, tak, że nie będzie w nim miejsca na hojność, wolność i gotowość przyjęcia tego, co nieoczekiwane. Takie spojrzenie często okazuje się błędne, szczególnie w pierwszym roku małżeństwa, ponieważ może prowadzić parę do zamknięcia się w sobie. Modlę się również za tych, którzy w pierwszym roku małżeństwa i w latach późniejszych mają trudności z poczęciem dziecka.
Ale zdarza się przecież, że młodzi małżonkowie, odkładając w czasie rodzicielstwo, kierują się szlachetnymi pobudkami… na przykład zaangażowaniem w działalność dobroczynną?
Para jednak pobiera się po to, by żyć sakramentem małżeństwa, czyli przeżywać komunię małżeńską, otwierać się na życie. Kościół nieustannie przypomina, że w małżeńskie zbliżenie nieodłącznie wpisane jest otwarcie na życie. Realizacja jakiegoś charytatywnego projektu nie może zatem stać na przeszkodzie przeżywania przez parę tej obietnicy całkowitego daru, obietnicy danej raz na zawsze.
Nie znaczy to, że małżonkowie mają działać pod presją, żeby mieć dzieci tuż po ślubie. Otwartość na życie jednak pozostaje kluczowym punktem, który świadczy o dojrzałości pary, wezwanej do uczestnictwa w stwórczym dziele Boga. Uważajmy zatem, aby każdą rzecz ustawiać na właściwym miejscu!
Młodzi małżonkowie mogą dzielić się swoim czasem. Czy to dobry moment, aby się zaangażować?
Zbudowanie własnej rodziny wymaga czasu. To jest priorytet w ciągu pierwszych lat małżeństwa. Nigdy nie wolno gasić w sobie tego ducha służby, ale równie niebezpieczne jest kiedy całkowicie nas ona pochłonie. Dobrze jest we dwoje, w świetle wzajemnej miłości ustawiać hierarchię i miarę własnych zobowiązań.
Na ile dla par, które mieszkają razem przed ślubem, ten etap może być prawdziwym nowym początkiem?
To oddzielny temat. Mogą na przykład spróbować żyć przed ślubem tak, jak Kościół zaleca na czas narzeczeństwa. Będzie to wymagało on nich pracy, szczególnie na początku. Sakramentalny ślub nie traci jednak nic ze swojej mocy. Małżonkowie otrzymują wtedy Ducha Świętego, który jednoczy ich od tej pory w prawdzie ich miłości i który na zawsze zachowuje ich w tej świętej komunii z Bogiem.
Czytaj także:
List Matki Teresy do pary nowożeńców. Ze wskazówkami na dobre małżeńskie życie
Czytaj także:
Wiecie, jakie są najlepsze życzenia dla nowożeńców?