Sukces może uderzyć do głowy i doprowadzić do tego, że przestaniemy kierować się ewangelicznymi zasadami. Czy jednak trzeba się go wystrzegać na każdym kroku, by pozostać dobrym chrześcijaninem? Niekoniecznie, ale pod warunkiem, że zachowamy ostrożność.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Współczesne społeczeństwo stawia na sukces i szuka go w kulcie mody, urody, młodości, wydajności, sondaży, kompromisu, świata mediów, kultury pozbawionej treści. W jakim świetle stawia to pojęcie sukcesu? Czy nie staje się on tak naprawdę fałszywym przyjacielem? Nie prowadzi ostatecznie do sprzeniewierzenia się otrzymanym talentom?
Być „w świecie” i być „ze świata”
Ewangelia podaje dwa powody, dla których do sukcesu warto podchodzić sceptycznie. Pierwszy znajdujemy w konfrontacji Jezusa z diabłem podczas kuszenia na pustyni (Mt 4, 1-11). Książę tego świata obiecuje Królowi wszechświata władzę nad królestwami położonymi u stóp bardzo wysokiej góry, jeżeli tylko Chrystus upadnie i odda mu pokłon.
Wola człowieka w oczywisty sposób staje się terenem duchowej walki z tym, który w zamian za naszą duszę jest gotów nam wszystko obiecać.
Drugi powód, który obejmuje i wyjaśnia ten pierwszy, to rozróżnienie, jakie Jezus czyni między byciem „w świecie” a byciem „ze świata”.
Podział ten bynajmniej nie jest abstrakcyjny. Nie bójmy się powiedzieć, że najostrzejsze duchowe zmagania rozgrywają się wtedy, kiedy zapadają następujące decyzje: jak będę podchodził/a do moich relacji uczuciowych?; jak będę przeżywał/a moje narzeczeństwo czy małżeństwo?; jakie kroki podejmę na polu zawodowym, a jakie w kwestii życia rodzinnego?; czy jest konkretny czas przeznaczony w moich planach na modlitwę, tak indywidualną, jak i rodzinną albo może kapłańską?
Wszystkim nam wiadomo, że opowiedzenie się po danej stronie wiąże się z dokonywaniem radykalnych wyborów na płaszczyźnie zawodowej, społecznej, rodzinnej i duchowej. Wśród kryteriów, jakimi możemy się w życiu kierować, istnieją te oparte na Bogu i te, które odnoszą się wyłącznie do świata, w złym znaczeniu tego słowa.
Chrześcijanin na przegranej pozycji?
Skoro w myśl Ewangelii nie mamy dążyć do sukcesu na zasadach tego świata, czy wobec tego musimy zaakceptować porażkę, zgodzić się na przeciętność? Nie. Fakt, że doświadczamy niepowodzenia lub zadowalamy się funkcjonowaniem przy skromnym budżecie, przestał być znakiem ewangelicznej i kościelnej prawości.
„Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego” (Mt 28, 19). Jezus zaprasza nas, byśmy stawiali sobie odważne cele, a to dlatego, że ewangelizacja dokonuje się z wykorzystaniem Jego, a nie naszych środków. Pamiętajmy, że pokora i uzasadnione dążenie do życia ukrytego nie mogą służyć nam za pretekst, aby rezygnować, próżnować czy nawet gorzej – wykazywać się brakiem duchowej wyobraźni i wielkoduszności. Oto dlaczego powinniśmy odrzucać rolę losera!
Oczywiście, święci, a także i sam Chrystus przypominają nam, że środki Boże to nie środki tego świata, że dobro nie robi wokół siebie hałasu, że najważniejsze jest niewidoczne dla oczu itd. Ale jednocześnie święty intelektualista Tomasz z Akwinu miał odwagę opublikować swoje dzieła, zamiast pozwolić im spleśnieć na klasztornym strychu; święty Jan Bosko uzyskał dotacje od ministra antyklerykała; Mała Tereska była otwarta na najbardziej niesamowite wezwania i napisała sztukę teatralną!
Jak widać, Boże sposoby uwzględniają tajniki ludzkiej duszy, osobistą (i wspólnotową) rezygnację ze światowych pokus, ale też nie gardzą działaniem – działaniem na wielką skalę, przy wykorzystaniu optymalnych środków, w tym właśnie świecie.
Cóż mam, czego bym nie otrzymał?
Chrześcijanin nie jest zatem skazany na porażkę i nie powinien zasłaniać się tym, że jest… chrześcijaninem lub powoływać się na pokorę, która jest ukrytą zgodą na przeciętność. Oczywiście różnica tkwi we właściwym doborze środków. Warto je weryfikować w oparciu o te cztery kryteria: Krzyż, Kościół, modlitwa, rozeznanie. To pozwoli nam stanąć w prawdzie. Wiadomo, że do głosu dochodzi w nas pycha i pragnienie sukcesu. Ale łatwo je wychwycić i obnażyć, i nie warto się nimi dłużej zajmować.
Grozi nam natomiast mniej oczywiste niebezpieczeństwo – że „zastygniemy” w roli człowieka sukcesu. Przyzwyczaimy się do pochwał, bycia w centrum, bycia autorytetem, manifestowania siły. Na początku służyliśmy ludziom. Potem padamy ofiarą tego, kim się staliśmy: wynalazca identyfikuje się ze swoim dziełem, byt z formą, istota duchowa z Duchem Świętym.
Ryzyko pobłądzenia jest tym większe, że z pozoru nic się nie zmienia. Po prostu to, co było silne, zaczęło nadużywać władzy; co błyszczące – stało się tandetne; co jednoczyło, zaczęło się domagać wyłączności; a intuicja przestała odsyłać do czegoś innego poza nami samymi.
Jeżeli pragniemy ustrzec się przed taką zatwardziałością, pamiętajmy, skąd, od Kogo to wszystko mamy: Cóż mam, czego bym nie otrzymał? – otrzymał od Chrystusa, w Kościele i od Kościoła, w sakramentach… Stąd przecież pochodzą łaska i dane nam talenty.
Obracaj swoimi talentami
Podsumowując, nie należy wystrzegać się sukcesu. Jest on, sam w sobie, wyrazem wykorzystanego talentu. Nie zapominajmy, jak surowo Jezus potraktował sługę, który zakopał własny talent (Mt 25, 26-28). Trzeba zatem obracać swoimi pięknymi talentami!
Ale, jak w każdym innym przypadku, sposób, w jaki z nich korzystamy i obdarzamy nimi innych, wymaga oczyszczenia. Dlatego trzeba się też nauczyć przyjmować porażkę, nie szukając usprawiedliwienia dla tego, czego usprawiedliwić się nie da. To nie lada sztuka. Ale nie ma nic bardziej wzbogacającego i autentycznego niż umiejętność spojrzenia na porażkę jako integralną część sukcesu; spojrzenia pozytywnego i długofalowego, w perspektywie, która obejmuje całe życie i sięga aż do życia wiecznego.
Thierry-Dominique Humbrecht OP
Czytaj także:
6 rzeczy, których możemy nauczyć się od ludzi sukcesu
Czytaj także:
Magda Frączek: Chcę być mała