Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Jest wiele krzywd, których nie sposób zapomnieć. Nie można oczekiwać od ofiar zamachu lub od rodziców zamordowanego dziecka, by zapomnieli krzywdę, jaką im wyrządzono i kto był jej sprawcą. To normalne – i prawidłowe – że pamiętają o tym, co przeżyli. A nawet że domagają się prawa do tego, by wydarzenia, których są ofiarami, nie popadły w zapomnienie. W niektórych sytuacjach mówimy wprost o „obowiązku pamiętania”. Czy to oznacza, że są krzywdy, których nie będziemy potrafili przebaczyć?
Zapomnienie doznanej krzywdy nie zależy od nas. Nie możemy podjąć decyzji o tym, że wymazujemy to, co chcemy ani kiedy chcemy, eksperymentując ze wszystkim: są takie rany, głębokie lub lekkie, o których chcielibyśmy zapomnieć, a one mimo wszystko pozostają w naszej pamięci. I kiedy widzimy w sobie prawdziwe pragnienie przebaczenia tym, którzy nas zranili, ta niezdolność do zapomnienia nas niepokoi lub dziwi: „Jeżeli nie zapomniałem, to znaczy, że tak naprawdę nie przebaczyłem”. Co wtedy? Czy jesteśmy niezdolni do prawdziwego przebaczenia, gdy nasza pamięć opiera się przed tym, by wymazać pewne fakty?
„Zmartwychwstanie nie usuwa doświadczenia Męki” – powiedział kiedyś francuski kardynał Jean-Marie Lustiger. W podobny sposób przebaczenie nie oznacza zapomnienia krzywdy. „Wielu sądzi, że wspomnienie doznanej krzywdy, które tkwi w pamięci, świadczy o tym, że nie przebaczyliśmy. Nie można jednak zapomnieć wydarzenia, które sprawiło nam ból. Wspomnienie wiąże się z pamięcią, przebaczenie natomiast – z głębokim aktem woli. To dwie różne rzeczy”.
To, co odnosi się do przebaczenia udzielanego bliźniemu, dotyczy również przebaczenia, jakie winniśmy samym sobie. Nie zawsze bowiem pamiętamy o tym, że w pierwszej kolejności musimy przebaczyć sami sobie. Nazbyt często rozpamiętujemy stare rany czy dręczymy się wyrzutami sumienia: wyrzucamy sobie, że w danej sytuacji nie stanęliśmy na wysokości zadania, że nie dotrzymaliśmy słowa, że się pomyliliśmy czy też popełniliśmy błąd pociągający za sobą poważne konsekwencje… Jeżeli nasza przeszłość przeszkadza nam żyć w pokoju, być całkowicie sobą, to znak, że pozostaje coś do wybaczenia – sobie albo innym.
Proces przebaczenia nie polega na negowaniu krzywdy ani na tym, by jak najdłużej tłumić ją w sobie. Wręcz przeciwnie, pierwszym krokiem na drodze przebaczenia jest stanięcie w prawdzie. Aby przebaczyć, należy uświadomić sobie, że zostaliśmy skrzywdzeni. Jaki sens ma odsłanianie ran, które wydają się być zapomniane? Dopóki nie są one przebaczone, przypominają ognisko zapalne, które nas zatruwa. Ileż to doznanych kiedyś zranień, rzekomo pogrzebanych, zakłóca nasze rodzinne relacje!
Wybaczenie sprzyja uzdrowieniu pamięci, przywracając jej pokój. Wspomnienie doznanej krzywdy, które prowadziło do śmierci i przekleństwa, staje się drogą do życia i błogosławieństwa. Przebaczenie prawdziwie jest zmartwychwstaniem: przejściem ze śmierci do Życia. Do tego przejścia uzdalnia nas Zmartwychwstały Chrystus, Ten, który zachęca nas do przebaczania „siedemdziesiąt siedem razy”, czyli bez końca.
Nie bójmy się prosić Ducha Świętego, by ukazał oczom naszej pamięci wszystkie te krzywdy, które pozostaje nam przebaczyć. Chrystus powstał z martwych z bliznami na ciele, a my nosimy w sobie blizny naszej historii. One jednak zamiast skazywać nas na udrękę, stają się znakiem uzdrowienia.
Christine Ponsard