Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Wierność poddawana próbie
Każda kolejna rocznica wybuchu powstania warszawskiego przywołuje mi przede wszystkim historię konkretnych ludzi. Historię bohaterstwa, dramatu, ofiary i wierności poddawanej nieustannej próbie. I w tym sensie jest to historia świadków, a może jeszcze bardziej historia świadectwa. I to nie tylko tych 60 dni sierpnia i września 1944, ale świadectwa i wierności w perspektywie całego życia, bo udział w powstaniu rzutował już na całe życie.
Raz - rzutował na życie jako potężne doświadczenie wewnętrzne. Dwa - jako zewnętrzny stygmat, który przez prawie pół wieku komunistycznych rządów w Polsce oznaczał bycie wrogiem, podejrzanym, obywatelem drugiej kategorii, a przynajmniej kimś nie do końca pewnym. A za tym szły represje, groźby, inwigilacja, złamane kariery, trudności w pracy, ale też łamanie sumienia, pokusy udziału w budowaniu nowego porządku pod auspicjami Związku Sowieckiego i komunistycznej partii. Czyli jak nie kijem, to marchewką. A po latach dochodziło do tego już choćby oczekiwanie świętego spokoju.
Powstaniec, marszałek Sejmu
W tym kontekście przywołam życiorys jednego z powstańców. Zmarłego przed 10 laty Wiesława Chrzanowskiego. W roku 1944 powstaniec, a w roku 1990 marszałek Sejmu I kadencji, czyli pierwszego sejmu wolnej Polski, czyli tej Polski, która po 50 latach niemieckie i sowieckiej okupacji właśnie odzyskała wolność.
W 1944 r. był dwudziestoletnim chłopakiem z Oddziału Specjalnego Batalionu Gustaw-Harnaś walczącego przy kościele św. Krzyża. W 1990 roku jako sześćdziesięciokilkuletni mężczyzna przemawiał między innymi w imieniu tych swoich dawnych towarzyszy broni, z których tak wielu zginęło albo później trafiło do sowieckich i ubeckich więzień. Była to niezwykle symboliczna klamra zamykająca pewną epokę i otwierająca nową. Historia potrafi być czasami patetyczna i wzruszająca. Tak było tak w przypadku Wiesława Chrzanowskiego. Jego życiorys polityczny zamykający się w kadrach tamtych 50 lat to naprawdę życiorys niezwykły. Na wszystkich etapach był zawsze tam, gdzie trzeba, i zachowywał się, jak trzeba.
Siedemnastolatek w konspiracji
Szybko przystępuje do konspiracji, bo już w 1940. W wieku siedemnastu lat. Najpierw Młodzież Wielkiej Polski, później podchorążówka Narodowej Organizacji Wojskowej, po scaleniu - żołnierz AK i powstaniec warszawski. Po wojnie uczestnik konspiracji antykomunistycznej, związany z Młodzieżą Wszechpolską i sztabem Narodowego Zjednoczenia Wojskowego.
Wieloletni więzień polityczny, który przechodzi przez więzienia na Mokotowie, w Rawiczu i we Wronkach.
Po wyjściu na wolność wraca do aktywności. W latach sześćdziesiątych udziela się między innym w zespole doradczym prymasa Wyszyńskiego. W latach siedemdziesiątych współtworzy odradzającą się opozycję demokratyczną, patronując chociażby powstającemu Ruchowi Młodej Polski. W latach osiemdziesiątych zostaje doradcą Solidarności, twórcą jej statutu, członkiem Rady Prymasowskiej, a na końcu założycielem i prezesem Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego oraz ministrem sprawiedliwości i marszałkiem Sejmu.
Jako minister sprawiedliwości miał możliwość odwiedzenia miejsc, gdzie był przetrzymywany, przesłuchiwany, torturowany i więziony. Jako marszałek Sejmu mógł w swym inauguracyjnym przemówieniu przywołać wszystkich tych, którzy zginęli w walce, zostali zamordowani w kazamatach bezpieki i w wyniku sfingowanych procesów. Miał taki honor i obowiązek.
Trudno o bardziej klarowny i szlachetny życiorys.
Geny nie kłamią
Można by powiedzieć, że to nic dziwnego. Geny nie kłamią. Jego przodkowie brali udział w insurekcji kościuszkowskiej i w powstaniu listopadowym. Dziadek był powstańcem styczniowym, ojciec był ministrem w rządzie Wincentego Witosa podczas wojny bolszewickiej i bitwy warszawskiej, a w wolnej Polsce wielokrotnym senatorem z ramienia Narodowej Demokracji.
Pamiętam, jak wielokroć spacerowałem z nim po Powązkach. Zawsze przychodziliśmy także na kwaterę powstańców. Kiedyś byłem tam z moim kilkunastoletnim synem. Profesor wspominał historie rodzinne związane z udziałem w powstaniu 1964 roku. W pewnym momencie przerwał, spojrzał na mojego syna stojącego w mundurze harcerskim i powiedział: "Patrzysz teraz na mnie tak, jak ja w twoim wieku patrzyłem na starych powstańców styczniowych w ich kombatanckich mundurach, często z długimi siwymi brodami. Jak ich mijałem, stawałem na baczność i salutowałem do mojej gimnazjalnej czapki".
Oczywiście to nie tylko geny, ale przede wszystkim wychowanie i ogólna atmosfera. Warto wspomnieć, że ten młody Wiesław mieszkał w tym samym domu profesorskim co Tadeusz Zawadzki "Zośka", który był kilka lat starszy od niego. Codziennie spotykali się na klatce schodowej i na podwórku. Ich życiorysy nie były przypadkowe.
Za życiorys trzeba płacić
Ale za taki życiorys trzeba było płacić. Można powiedzieć, że Wiesław Chrzanowski płacił skrupulatnie i z naddatkiem na każdym etapie życia. Za konspiracji, jeszcze przed powstaniem warszawskim, zapłacił śmiercią ukochanego brata Zdzisława. W powstaniu zginęło wielu z jego przyjaciół, a on sam był ciężko ranny. Pod okupacją sowiecką giną jego najbliżsi towarzysze broni z Narodowego Zjednoczenia Wojskowego na czele z Tadeuszem Łabędzkim, zamordowanym przez UB. Sam zostaje aresztowany i torturowany podczas przesłuchań, a następnie trafia do więzienia. Po wyjściu na wolność jest inwigilowany, ma zakaz wykonywania zawodu adwokata, nie może też pracować na uczelni. Trwa to aż do przełomu Solidarności.
Ale to też nie koniec. Gdy był marszałkiem, już w wolnej Polsce, został zaatakowany bardzo boleśnie pomówieniami o współpracę ze służbami komunistycznymi. Nie wiem, czy to nie była najcięższa cena - mimo szybkiego uniewinnienia przez sąd. Ta rana nigdy się już nie zabliźniła. To była typowa zatruta strzała. Bo to był atak na wszystko, czym się kierował przez te wszystkie lata. Na wszystko, co wybrał zamiast zawodowej kariery, małej stabilizacji, podróży po świecie.
Wykłady w więzieniu
W zasadzie do końca jego życia spotykaliśmy się 1 sierpnia na Powązkach. Spacerowaliśmy mniej więcej tą samą trasą. Jej główne punkty to krzyż katyński, kwatera batalionu Gustaw-Harnaś, „Łączka”, kwatera harcerska i groby powstańców styczniowych. I pojedyncze groby różnych osób, z którymi połączyła go historia i wspólne wartości. Chyba mimo wszystko najbardziej „u siebie” czuł się na „Łączce”. Wracał tam do najbliższych - do zamordowanego strzałem w tył głowy Tadeusza Łabędzkiego, do Jana Kaima czy do Jana Bielskiego, ale przede wszystkim do swego brata Zdzisława, którego ciała nigdy nie pochowano. Czasem miałem taką myśl, że gdyby nie było innych powodów, to sama wierność i zobowiązanie wobec swego brata, ich wspólnych marzeń i planów, wystarczyłaby, aby przeżyć swe życie jeszcze raz tak samo. Jego zdjęcie stało zawsze na widocznym miejscu w jego mieszkaniu.
Swoją drogą te spacery po Powązkach - ze mną, ale oczywiście też z wieloma innymi ludźmi -to była taka też Wiesławowa akademia. To była okazja do wypowiadanych jego charakterystycznym przyciszonym głosem opowieści o ludziach i sprawach. Nigdy nie przypadkowych i nie banalnych. Zawsze na temat.
Inną jego akademią, taką sprzed lat, było więzienie. Mówił mi, że tylu pogadanek i wykładów, ile miał w celi dla swych współwięźniów, już nigdy nie wygłosił. Łącznie z pogadankami religijnymi czy nawet czytaniem nabożeństw i modlitw. Trzeba pamiętać, że większość jego towarzyszy z celi to byli prości chłopi ze wsi, którzy należeli do oddziałów leśnych albo je jakoś wspierali, ukrywali, karmili czy leczyli.
W sumie Wiesław Chrzanowski był jednym z pierwszych, który tą rzeczywistość więzienną opisał. Jego książka "Więźniowie polityczni 1945-1956" ukazała się w drugim obiegu chyba w 1980 r. nakładem wydawnictwa Ruchu Młodej Polski. Mimo że była pracą historyczną, mocno czuło się w niej świadectwo własnych przeżyć.
Spuścizna publiczna
To, o czym piszę powyżej, to trochę taka spuścizna prywatna. Świadectwo życia. Ale jest też ta spuścizna publiczna. Działacza społecznego, polityka i przede wszystkim męża stanu. Dwa jej fundamenty to Ruch Młodej Polski (na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych) i Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe (na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych).
RMP przywołał i ożywił w młodym pokoleniu doświadczenie i myśl polityczną obozu Narodowej Demokracji - wydawało się, że już skazanej na zapomnienie czy raczej wymazanie. Dzięki Chrzanowskiemu młodzi ludzie dostali w wianie to dziedzictwo z możliwie najlepszą rekomendacją dotyczącą tego, co najwartościowsze: chrześcijańskie i narodowe wartości i szkoła politycznego myślenia.
Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe dodało do tego praktyczne działania. Wśród nich między innymi doprowadzenie do przyjęcia ustawy chroniącej życie od poczęcia, wprowadzenie do szkół lekcji religii, zapisy o wartościach chrześcijańskich w ustawach o edukacji i kulturze czy wreszcie podpisanie konkordatu między Rzeczpospolitą i Stolicą Apostolską. Nie byłoby tych fundamentalnych rozstrzygnięć bez wkładu Wiesława Chrzanowskiego. I w tym sensie możemy z całą odpowiedzialnością mówić o nim nie tylko jako o polityku czy - bardziej precyzyjnie - chrześcijańskim polityku, ale przede wszystkim o mężu stanu.
Skąd brał siły?
Czasami wydaje się że to niemożliwe, żeby przeżyć swoje życie jak Wiesław Chrzanowski. Ale, jak widać, można. Skąd wziął na to siły? Na pewno z mocnej wiary - głębokiej, choć zewnętrznie, publicznie manifestowanej w sposób jakby nawet nieśmiały. Na pewno ta siła brała się też z miłości do Polski, rozwiniętej także przez literaturę, której był wielkim znawcą. W młodości po lekturze narodowych dramatów myślał przecież, żeby zostać aktorem. I jeszcze z tego, co było, być może, w Wiesławie Chrzanowskim niezwykle obecne, mianowicie z poczucia wierności misji i wierności ludziom, którzy wraz z nim tej misji byli oddani.
I taki życiorys po sobie zostawił. Niepokorny, niezłomny, wyklęty. Niepokorny, bo zawsze ze swoim zdaniem, najczęściej w mniejszości. Niezłomny, bo nigdy nie wywiesił białej flagi. Wyklęty, bo należał do tych, którzy mieli zniknąć z kart naszej historii. I choćby dlatego należy go przypominać. I nie tylko z okazji okrągłych rocznic.