Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Ze względu na wykonywany zawód miałam przyjemność po jednej z mszy świętych spotkać się z ks. Kaczkowskim i przeprowadzić z nim wywiad. Tamtą rozmowę pamiętam do dziś, choć mija od niej już prawie dziesięć lat...
Ks. Kaczkowski: „Miłość jest modlitwą”
„Miłość jest modlitwą” – od tego zaczął ks. Kaczkowski, kiedy mówiliśmy o tym, że czasami trudno się skupić na modlitwie, kiedy naszego kochanego bliskiego trzymamy za rękę w ostatnich godzinach jego życia... „Cierpienie i nasze łzy, które spływają mimowolnie po policzku, także mogą być modlitwą” – kontynuował. I dodał, że w takim momencie należy unikać faryzeizmu, odklepanych modlitw, teatralnych gestów rozpaczy. „To wszystko musi wypływać z serca” – powiedział.
Ks. Jan Kaczkowski – mimo że podczas każdej mszy świętej w parafii św. Andrzeja Apostoła głosił homilię, a po Eucharystii podpisywał książki, nie spieszył się i z wielką życzliwością odpowiadał na kolejne pytania. Nie tyle był to wywiad, ile zwyczajna rozmowa. Pamiętam też, że zapytałam ks. Kaczkowskiego o to, w jaki sposób powinniśmy nieść pocieszenie temu, kto niedługo odejdzie. Odpowiedział: „Trzeba mówić delikatnie o swojej wierze w perspektywie nadprzyrodzonej, ale tak, żeby uszanować wolność drugiego. Nie możemy naszego aktu woli wymusić umierającemu, ale możemy o nim świadczyć” – podkreślał.
Jednak to, co powiedział na koniec, było dla mnie najważniejsze, a dotyczyło to pożegnania z naszymi bliskimi. Ksiądz mówił tak: „Mój drogi, jestem przekonany, że to nie jest koniec. Nie bój się. Jestem przy tobie. Jest twój Anioł Stróż, Matka Najświętsza. Ufam mocno, że jak puszczę cię za rękę, twoja ręka wpadnie w miłującą dłoń Pana Boga. Kiedy odepchniemy twoją łódkę od tego brzegu, za chwilkę będzie drugi brzeg – wieczność”.
Ks. Kaczkowski naprawdę się zdenerwował
Miałam tę ogromną przyjemność pozostawać w kontakcie z ks. Janem do ostatnich tygodni jego życia. Jako że nigdy nie odmówił mi żadnego wywiadu – mimo że miał tak wiele różnych obowiązków i zadań – często rozmawialiśmy o różnych porach. Pewnego razu, gdy zadzwoniłam w godzinach południowych, usłyszałam szczere: „Teraz wracam z chemii, porozmawiamy później?” Z uśmiechem wspominam też wszystkie autoryzacje, które robiliśmy przez telefon. Był szalony, spontaniczny i pełen energii do działania.
Pewnego razu zadzwoniłam i zapytałam: „Jak tam ksiądz żyje? Trzeba by się spotkać na jakąś kawę”. „Na kawę? Na piwo zapraszam” – usłyszałam w odpowiedzi. Dwa dni później już siedzieliśmy w jednym z pokojów w Puckim Hospicjum. To była nasza ostatnia rozmowa kiedy się widzieliśmy, ostatni wywiad „na żywo”. Miałam wtedy szansę, aby przyjrzeć się pracy księdza Kaczkowskiego, jego zachowaniu i traktowaniu współpracowników i podopiecznych.
Gdy tak siedzieliśmy i rozmawialiśmy, do pokoju weszła pielęgniarka i powiedziała, że jeden z pacjentów zmarł. Wtedy po raz pierwszy widziałam, że ks. Kaczkowski naprawdę się zdenerwował. Zapytał pielęgniarkę, dlaczego nie przyszła powiedzieć, że podopieczny hospicjum umierał. Pielęgniarka powiedziała, że ksiądz miał wywiad i nie chciała przeszkadzać. Na to ks. Jan powiedział, że wywiad nawet z najmilszą dziennikarką jest głupstwem w obliczu śmierci drugiego człowieka.
Ks. Jan kochał ludzi
W ostatnich tygodniach życia ks. Kaczkowskiego nie rozmawiałam już z nim, lecz z jego tatą. Dzwoniłam od czasu do czasu, aby dowiedzieć się, jak on się czuje i zapewnić, że pamiętam o nim i jego bliskich w modlitwach. W czasie jednej z rozmów tato ks. Jana zapytał, czy coś przekazać Jasiowi. Powiedziałam, że tak. „Proszę mu powiedzieć, że go kocham”. Od razu wyjaśniłam, że w odpowiedzi na wszystkie jego teksty, ale tacie ks. Kaczkowskiego nie trzeba było nic tłumaczyć.
Ks. Jan naprawdę kochał ludzi. I każdy, kto go znał, może to potwierdzić. Mieliśmy szczęście z nim żyć i uczyć się kochać i szanować innych ludzi.