separateurCreated with Sketch.

Wielki jest Post, bo wielka jest Miłość…

Wielki Post

Wielki Post

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Wielki Post trwa. Ale co zrobić, by - gdy się już skończy - być lepszym człowiekiem? Czy istnieje recepta na dobre i pełne przeżycie Wielkiego Postu w rodzinie?
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Znowu trwa. Prowadzi nas przez Drogi krzyżowe, Gorzkie Żale, Palmową Niedzielę i Wielki Tydzień, aż po Triduum. Jedni próbują go przetrwać, czyli zignorować i doczekać do święcenia pokarmów. Drudzy próbują wytrzymać, czyli chodzą z dzieckiem na Drogę krzyżową w piątki, bo pociecha idzie w tym roku do pierwszej Komunii i zbiera pieczątki w kajeciku. Są też tacy, co dbają o modlitwę, jałmużnę i post w Bogu znanych intencjach. Wielki Post trwa. Ale co zrobić, by - gdy się już skończy - być lepszym człowiekiem? Czy istnieje recepta na dobre i pełne przeżycie Wielkiego Postu w rodzinie?

Jeśli taka recepta istnieje, to przyznam, że jej nie znam. I właściwie tu należałoby postawić kropkę, ale dawno, dawno temu ja i mój mąż byliśmy młodymi rodzicami. I właśnie wtedy pojawiło się to pytanie: Jak przeżywać, w rodzinie i z rodziną, ten czas czterdziestodniowej koncentracji na modlitwie, jałmużnie i poście? I czy w ogóle da się zrobić coś, aby Wielki Post nie był wielką zmarnowaną szansą, a potem przegapieniem świętej chwili, w której czas ruszać do grobu i śpiewać Exsultet… Nieudolnie zaczęliśmy szukać przepisu na przeżywanie Wielkiego Postu w rodzinie z małymi dziećmi. Mijały lata, a wiele z tamtych odkryć zostały z nami na zawsze. Ośmielam się podzielić niektórymi z nich. Może pomogą komuś, kto jak my szuka recepty na przeżywanie Wielkiego Postu w rodzinie?

Wielki Post z małym dzieckiem

Kiedy urodziło się nasze pierwsze dziecko okazało się, że nie ma szans na to, abyśmy systematycznie – i w komplecie – byli obecni w kościele na nabożeństwach Drogi Krzyżowej i Gorzkich Żali. Z tego pierwszego okresu wspominam przede wszystkim nerwowe piątki i spotykanie się pod kościołem – mąż w drodze prosto z pracy, ja z maluchem opatulonym w wózku. Potem skupienie na dziecku, by nie zapłakało, by nie przeszkadzało modlącym się, a nie na modlitwie i rozważaniach.

Było trudno. I narastała frustracja. Coś trzeba było zrobić, w jakiś sposób wnieść świadome przeżywanie tego czasu w realia domu, a nie tylko ograniczać je do kościoła. Ale jak?

Mijał czas i zdaliśmy sobie sprawę, że jeśli chcemy, aby ten czas był prawdziwym przygotowaniem naszego domu do najważniejszych świąt dla chrześcijan, to musimy znaleźć sposób na przeżywanie okresu Wielkiego Postu w naszej rodzinie. I że musi to być sposób zgodny z naszymi możliwościami czasowymi z jednej strony i z duchowymi potrzebami z drugiej. Mieliśmy świadomość, że ukochanie Boga, fundament pod religijność, dobre nawyki a wreszcie duchowe życie naszego syna (a potem kolejnych dzieci), musimy położyć my, mama i tato, mimo to nie znaliśmy sposobu, aby czas Wielkiego Postu przeżywać w spokoju i w pełni. By był szansą, a nie liturgiczną udręką.

Ważne pytania młodych rodziców

Rozterki młodych rodziców doprowadziły nas do postawienia sobie głośno pytania: O co tak naprawdę chodzi w Wielkim Poście? Dość szybko w naszych małżeńskich rozmowach wyszło, że przede wszystkim chodzi o Miłość. Wszystkie praktyki religijne są bardzo ważne i w miarę naszych możliwości chcemy i będziemy je podejmować – w komplecie, czyli w pełnym składzie rodziny, albo nie. Jednak to, co w Wielkim Poście jest najważniejsze to zobaczyć wielką Miłość Boga do nas. Tak wielką, że wybrał mękę i krzyż.

Co powinien zrobić człowiek wobec wyznania tak wielkiej Miłości?

Odpowiedzieć.

A gdy Wyznający tę Miłość cierpi, a potem umiera?

Powinniśmy przy Nim być.

I nie tylko w niedziele i piątki, ale przez cały czas.

Umówiliśmy się, że będziemy blisko Niego, oboje. Staraliśmy się w czasie modlitwy dodawać Mu otuchy w niesieniu krzyża, wspierać Go i adorować. Wszystko po to, by pokazywać, że Jego decyzja o podjęciu krzyża i śmierci za nas nie jest nam obojętna. Trwoży nas, nie rozumiemy jej, ale ufając Mu bezgranicznie przyjmujemy, że skoro tak wybrał, to znaczy, że nie było innego sposobu. Gdyby był, to by go wybrał.

Rady ks. Jana Ożoga

Wiedzieliśmy, że idziemy w dobrym kierunku, jednak wciąż pozostawało pytanie o to w jaki sposób zaprosić do tej podróży nasze dzieci, czyli małych ludzi, jak lubiliśmy ich nazywać. Z pomocą przyszedł nam przyjaciel domu, nieżyjący już dziś, ks. Jan Ożóg – jezuita, wybitny tłumacz ćwiczeń św. Ignacego Loyoli. Powiedział, że należy robić coś, co dla dzieci jest w pełni czytelne. Owszem, zabierać do kościoła – to wyrabia nawyki. Ale też wprowadzać je w misterium krzyża w inny, bardzo prosty sposób.

„Można nabożeństwo drogi krzyżowej odprawiać z dzieckiem już wtedy, gdy jest bardzo małe. Wystarczy podsuwać mu do pocałowania krzyż i powtarzać, że jest na nim Jezus, nasz Bóg, który kocha nas najbardziej na świecie. My w tym czasie możemy w sercu dziękować za każdą stację Drogi krzyżowej i za każdą kroplę Krwi. Dziecku wystarczy informacja, że krzyż jest dla mamy i taty czymś szczególnym, skoro proszą, by go całować. Potem należy odkładać krzyż z wielkim szacunkiem na miejsce – półkę, czy na ścianę. W żadnym wypadku nie może to być kolejna zabawka. Dziecko od początku musi widzieć, a z czasem przyjdzie zrozumienie, że krzyż jest przedmiotem wyjątkowym, traktowanym inaczej, niż wszystkie inne przedmioty w domu” – mówił.

Ksiądz Jan radził też, by w czasie Wielkiego Postu częściej niż zwykle patrzeć na krzyż z miłością. Tak, jak patrzymy na zdjęcie męża, żony, czy dzieci, które nosimy w portfelu. Często i czule. Nie liczyć spojrzeń.

Katechezy dla małych ludzi

Wdrożyliśmy te rady, a gdy dzieci urosły, poszerzyły zasób słownictwa i coraz więcej kwestii można było z nimi omawiać, okazało się, że zapamiętały te „pierwsze drogi krzyżowe” odprawiane na kocu, albo w krzesełku do karmienia. W rodzinnych albumach zachowały się zdjęcia, na których nasze maluchy z czułością, mokrymi pyszczkami, całują krzyż. Potem do tych prostych gestów dołączyły inne, praktyczne katechezy – modlitwa „Któryś za nas cierpiał rany” odmawiana o 15.00, albo odwiedziny Pana Jezusa w kościele z wieczystą adoracją w drodze z zakupów, machanie do kościołów w czasie jazdy samochodem, żeby Pan Jezus wiedział, że wiemy, że On tam jest w swoim złotym domku.

Te wszystkie pomysły rodziły się naprędce i (pytałam na użytek tego artykułu) – zostały zapamiętane. Oczywiście, po pierwszej spowiedzi i pierwszej Komunii treść rodzinnych katechez i wymagań bardzo się zmieniła, ale rdzeń pozostał ten sam: w tych wszystkich praktykach, gestach, działaniach, postanowieniach, a także i w buncie przeciwko nawykom – chodzi o miłość do Niego. I o świadomość Jego wielkiej Miłości do nas. To jest istota Wielkiego Postu.

Triduum

Do prawdziwych wyzwań należało przeżywanie Triduum. Dzieciom też było trudno, zwłaszcza tym w wieku przedszkolnym. Wreszcie wpadliśmy na pomysł, że przecież przygotowanie do tajemniczych i zbyt długich dla dzieci obrzędów możemy rozpocząć w domu.

Nikt już nie pamięta jak to się zaczęło, ale w którymś roku w Wielki Piątek rano zdjęliśmy ze ściany krzyż i położyliśmy go na stole. W tym samym miejscu, gdzie jedliśmy  obiady, czytaliśmy książki, dzieci odrabiały lekcje i grały w planszówki. Od tamtej pory w każdy Wielki Piątek kładziemy na stole krzyż. Obok niego palą się świece, ktoś przechodząc przyklęka. Czy to konieczne? Oczywiście, że nie.

U nas było najpierw dobrym przygotowaniem dzieci do udziału w Triduum paschalnym, potem okazało się, że wiszący na krzyżu Pan Jezus – tak blisko, w przestrzeni stołu – jakby się między nami uobecnia, urealnia. Trudno podnieść głos, gdy w domu trwa adoracja krzyża. Telewizor musi grać ciszej – albo wcale – gdy gołym okiem widać, że Ktoś umarł.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Top 10
See More