Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Piotr Habrat jest liderem wspólnoty Droga Odważnych. Kilka tygodni temu zorganizował wyprawę ewangelizacyjną, w której uczestnicy przez cztery dni wędrowali bez pieniędzy, telefonów i zaplecza licząc na pomoc spotkanych ludzi.
Bez trzosa
Czy pokażesz mi zdjęcia ze swojej wyprawy?
Niestety nie (śmiech). Nie miałem ich czym zrobić, szliśmy bez telefonów. Nawet bez pieniędzy.
Skąd zrodził się pomoc na zorganizowanie tej wyprawy?
Nazwałem to wydarzenie pielgrzymką ewangelizacyjną „Idźmy i głośmy”. Jej bezpośrednim źródłem była Droga Abrahama. Usłyszałem o niej kilka lat temu. I od dłuższego czasu kiełkowało we mnie to, by się z tym zmierzyć. Jestem miłośnikiem tego typu eskapad. Od 10 lat chodzę na Ekstremalną Drogę Krzyżową. Lubię chodzić na noce pielgrzymki. Uwielbiam taką formę modlitwy!
Jednak na EDK, czy na takie nocne pielgrzymki idzie się w pełni przygotowanym: prowiant, latarka, telefon i powerbank, lekarstwa, termos z ciepłą herbatą. Natomiast Droga Abrahama to wyjście bez przygotowania, elektroniki czy pieniędzy. Od dawna kiełkowało to we mnie. Choć długo byłem przekonany, że nie jestem gotów, by iść i prosić i być zdanym na otwartość drugiego człowieka. Ostatecznie zmotywowała mnie do tego wspólnota Droga Odważnych i projekt liderski, który chciałem zorganizować dla chętnych mężczyzn.
Mówisz o pójściu bez zabezpieczeń. Coś jednak musieliście zabrać w drogę?
Wzięliśmy małe plecaki z ubraniami na zmianę, bluzą, podstawowymi kosmetykami, bidonem i mapą. Ona była bardzo ważna. Mieliśmy zaplanowaną trasę – punkty zborne, w których mieliśmy się spotkać.
Ilu mężczyzn wybrało się na tę wyprawę?
Poszło nas czterech. Szliśmy dwójkami. Wyszliśmy 12 sierpnia z Olkusza i doszliśmy na Jasną Górę 15 sierpnia. Przeszliśmy ok. 80 km, robiąc dziennie po ok. 20-25 km. Mieliśmy kilka punktów, w których się spotykaliśmy na mszy świętej i by wymienić się doświadczeniami.
Lęki i niepokoje
Jak czułeś się przed tą wyprawą? Czy bałeś się, że nikt was nie przyjmie, że nie będziecie mieli co jeść?
Miałem stres, że nie znajdziemy noclegu i trzeba będzie nocować pod chmurką. Bałem się, jak zniosą to pozostali uczestnicy. Ale im bliżej wyprawy, tym mniej obaw, że coś się nam stanie.
Najbardziej jednak żyłem tym, że był to nieodpowiedni czas na wyjście. Trochę źle go zaplanowałem. W pierwszy dzień wędrówki były urodziny mojej najmłodszej córki. Miałem taki dysonans i pytałem sam siebie: co ja tutaj robię, czemu nie jestem z córką? Zorganizowaliśmy jej imprezę urodzinową dzień wcześniej, w piątek i w sobotę ruszyłem spokojniejszy.
A czy jakieś obawy o nocleg, czy jedzenie sprawdziły się już na trasie?
W gruncie rzeczy nie! Musieliśmy wprawdzie chodzić od domu do domu, prosząc o nocleg, bo nie wszyscy byli chętni, by nas przyjąć, ale zawsze znajdowaliśmy naprawdę dobre miejsce do spania!
W jednej miejscowości dość długo szukaliśmy noclegu. Nikt nie chciał nas przyjąć. Mój towarzysz zasugerował, by skręcić w prawo. Po chwili spotkaliśmy panią Zofię, która przyjęła nas niezwykle życzliwie! Zafundowała nam obfitą kolację, rano zrobiła pożywną jajecznicę i jeszcze kanapki na drogę!
Ogromna życzliwość
Co najbardziej zapadło Ci w pamięć?
Mocno w pamięci siedzi mi właśnie pani Zofia. To bardzo żywiołowa kobieta, pełna energii. Dużo o sobie opowiadała i przyjęła niezwykle serdecznie! Gdy zapytaliśmy, za kogo możemy się pomodlić, podała całą listę osób i problemów, z którymi mierzy się ona sama i jej bliscy: nowotwory, choroby, kłopoty ze wzrokiem i płucami. Czuliśmy moc naszej modlitwy, że gorąco przyzywamy Boga i prosimy o interwencję. Czy będą tego jakieś skutki? Czas pokaże!
Inny nocleg miał miejsce w wiosce bliżej Częstochowy. Na jej obrzeżach było sporo zadbanych i ładnych domów, w których odmawiano nam noclegu. Przyznam, że zacząłem się martwić, czy będziemy mieli gdzie spać.
W pewnym momencie zobaczyliśmy kobietę siedzącą na wózku inwalidzkim w bramie domostwa. To był ubogi dom. Ale gospodyni przyjęła nas serdecznie, z otwartym sercem. Poczęstowała nas zupą i, co ciekawe, akurat skończył się jej gaz w butli, więc poszła ugotować makaron do sąsiadki! Pomoc sąsiedzka została uruchomiona. Zauważyłem, że jest darzona sympatią sąsiadów. Co ciekawe, od lat przyjmuje pielgrzymów! I choć jest u niej skromnie, od 26 lat pielgrzymi chcą się zatrzymywać właśnie u niej!
Przelewanie dobra
Mówiłeś, że to wyprawa ewangelizacyjna. Jak wyglądał ten aspekt?
Przyznam, że tego elementu było mniej. Spotykaliśmy osoby głównie wierzące, czasami mocno zaangażowane w życie Kościoła.
Mieliśmy też do czynienia z osobami, które zostały zainspirowane przez nas do pielgrzymowania. Jura Krakowsko-Częstochowska jest blisko Jasnej Góry, a mimo to wielu jej mieszkańców, nigdy nie pielgrzymowało do Maryi. Staliśmy się dla nich inspiracją.
Druga dwójka natomiast częściej spotykała osoby, które są z dala od Kościoła. Nocowali u pewnego mężczyzny, który był pokłócony z proboszczem. Mogli z nim porozmawiać i nie tyle ewangelizować, ile po prostu wysłuchać i być z nim. Raz podwozili ich zdeklarowani ateiści i co ciekawe, wręczyli naszym towarzyszom 100 zł!
Poszliście na jakiś dobry obiad?
Nie, choć taka propozycja padła (śmiech). Z racji na to, że ideą była wędrówka „bez trzosa” przekazaliśmy te pieniądze na mszę świętą.
Doświadczyliśmy bardzo dużo przelewania dobra. Otrzymywaliśmy dobra materialne, dawaliśmy duchowe – modlitwę, uwagę, dobre słowo, świadectwo. Gdy dostawaliśmy jakieś jedzenie, to dzieliliśmy się między naszymi dwójkami. Ktoś dostał kanapki, ktoś słodkie bułki – mogliśmy się tym podzielić. Staraliśmy się do niczego nie przywiązywać.
Gdy patrzysz z perspektywy kilku tygodni na tę wyprawę, to uważasz, że było warto? Poświęcić czas i energię na te kilka dni?
Tak. Mam dużo głębsze poczucie, że Pan się o mnie troszczy. W takich prostych rzeczach. Zaczynaliśmy być głodni? Nagle znajdowaliśmy drzewo z jabłkami czy śliwkami. To taka mała, ale namacalna troska.
Umacniam się w przekonaniu, że jestem zaopiekowany. Oczywiście wiem, że ze swojej strony mam robić wszystko, co w mojej mocy, ale niczego mi nie zabraknie i mogę cieszyć się z obfitości i nie narzekać na braki.
Dla kogo ta droga była ważniejsza? Dla Ciebie, czy dla tych, których spotkałeś i mogłeś ewangelizować.
Myślę, że dla mnie. Dla nich to krótkie spotkanie, dla mnie – cztery dni drogi.
Wróciliśmy z tej wyprawy z dużą chęcią czynienia dobra. Oprócz mapy i ciuchów w plecakach mieliśmy bilety powrotne do Krakowa. Gdy wysiedliśmy na peronie w przeciągu minuty mogliśmy podzielić się dobrem z innymi. Jakaś kobieta potrzebowała wniesienia ciężkiej walizki na peron. Jakaś inna dziewczyna o kuli nie mogła poradzić sobie ze swoim bagażem…
Miałem takie przekonanie, że po prostu otrzymujemy i dajemy dalej!
Dzięki tej pielgrzymce złapałem też jeszcze większy dystans do rzeczy materialnej. Że, tak jak mówi Pismo, jestem tylko zarządcą dóbr, które dał mi Bóg!