Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Do Kosieczyna wybieram się z Perzyn, niewielkiej wsi w okolicach Zbąszynia na zachodnich krańcach Wielkopolski. Mam do pokonania 10 kilometrów, a droga jest przepiękna – wiedzie najpierw krętą szosą w lesie, potem nad przesmykiem, gdzie spotykają się jeziora Błędno i Nowowiejskie. Przy pałacu w Nowej Wsi skręcam i dalej jadę bezkresnymi polami, najpierw asfaltem, potem drogą z kocich łbów, drogą po dawnemu mocno środkiem wybrzuszoną. Przez kilka kilometrów dzwonię zębami, bo poruszam się skuterem. Gdzieś na tym pustkowiu przekraczam granicę województw – z wielkopolskiego wjechałem w lubuskie.
Wioska zaczyna się nagle, jak wszystkie miejscowości, dokąd wiedzie droga, na której nie spotyka się żywej duszy. Nie widzę jeszcze żadnej wieży, konstrukcji, niczego co mogłoby zdradzać tutejszy skarb. Jadę kilkaset metrów drogą z kostki brukowej, z wyznaczoną ścieżką dla rowerów. Dojeżdżam do centrum wsi i oto jest: spora, antracytowo-brązowa bryła zwieńczona masywną wieżą. Stoi w tym samym miejscu od ponad sześciu wieków.
Dotarłem do najstarszego kościoła drewnianego na ziemiach polskich.
Parafia sprzed Bitwy pod Grunwaldem
Jest sobota, pora obiadowa, pusto jak w westernowym miasteczku w samo południe. Parkuję jednoślad i w zwartej zabudowie próbuję odnaleźć plebanię. Krążę najpierw wokół Domu Katolickiego, ale z mizernym efektem, dlatego sięgam po telefon i już wkrótce na ulicy pojawia się uśmiechnięty ksiądz proboszcz z parafii pod wezwaniem świętych Apostołów Szymona i Judy Tadeusza. Duszpasterz i opiekun tego niesamowitego miejsca, ks. dr Andrzej Drutel, otwiera przede mną podwoje w wieży kościoła.
W środku dekoracja ślubna, za dwie godziny kolejna para powie sobie sakramentalne „tak”, ciekawa któraż to na przestrzeni ponad sześciu wieków?
Ksiądz siada w ławce pod ścianą, a ja dostaję pozwolenie na obfotografowanie wnętrza. Nawa nie jest duża, a akustyka doskonała, i kiedy wspinam się z aparatem na emporę, dobrze słyszę księdza, który opowiada o tutejszych zabytkach. Według dokumentów zdeponowanych w poznańskich archiwach parafia została erygowana w 1406 r., a konsekrowana w 1408 r. Jednak budowa nawy i prezbiterium musiała ruszyć wcześniej. Skąd o tym wiemy?
Zaskakujące odkrycie
Kilkanaście lat temu poprzednik ks. Andrzeja, śp. ks. kanonik Zdzisław Przybysz zdecydował, że wiekowej świątyni należy się remont. Drewniany budynek niczym specjalnym się nie wyróżniał; pięćdziesiąt lat wcześniej dostawiono przy południowej ścianie stalowe przypory, by zapobiec katastrofie budowlanej. Wnętrze zostało w latach 70. XX w. obite jasną boazerią, dach krył eternit.
Sądzono, że pierwszy kościół z pewnością się nie zachował, a istniejący pochodzi mniej więcej z XVII w. tak jak inne okoliczne kościoły drewniane.
Przystępując do remontu, zdjęto zewnętrzny szalunek, czyli deski, które odsłoniły zrębową konstrukcję nawy i prezbiterium. Odkryto na ścianach ślady barwnej polichromii, co potwierdza relacja z 1738 r.; podczas wizytacji odnotowano: „Kościół w Kosieczynie jest drewniany, chociaż stary, to przecie wewnątrz i na zewnątrz ozdobny […] ołtarze w nim były trzy”.
I tu na scenę wchodzi pan Tomasz Ważny, dendrolog, który po specjalistycznych badaniach stwierdził, że najstarsze belki używane do konstrukcji kościoła ścięto… w 1345 r.! Wtedy w Polsce panował Kazimierz Wielki (co prawda właśnie on postawił sobie za punkt honoru, żeby zostawić po sobie Polskę murowaną, ale prosty lud, jak widać, dalej tkwił w starych schematach i budował z drewna), wiemy, że tegoż właśnie 1345 roku, 12 lipca, wojska czeskie pod wodzą Jana Luksemburskiego podeszły pod Kraków i krótko, bo zaledwie osiem dni oblegały miasto.
W Europie trwała już wojna stuletnia, dwa lata później śmiertelne żniwo zaczęła zbierać dżuma. Badania kontynuowano i okazało się, że tzw. konstrukcję wieńcową wzniesiono w latach 1388-1389, zaś więźba dachowa pochodzi z 1416 lub 1417 r.; wieżę (o konstrukcji szachulcowej) dostawiono w 1431 r.
W świetle tych badań okazało się ni mniej, ni więcej, że budynek kościoła jest tutaj od samego początku założenia parafii! I jest najprawdopodobniej najstarszym kościołem drewnianym na ziemiach polskich. Co prawda w leżącym na północy Wielkopolski Tarnowie Pałuckim odkryto w konstrukcji drewnianego kościoła elementy jeszcze starsze niż w Kosieczynie, ale stanowią one ok. 10% całej budowli. Kościół na Ziemi Lubuskiej zachował oryginalną substancję w 70-80%.
Przez ponad sześćset lat w tym samym budynku trwał niemal nieprzerwanie katolicki kult, mimo że w późniejszych czasach mieszkała tu ludność niemieckojęzyczna, a we wszystkich innych kościołach w okolicy modlili się ewangelicy. Piszę, że niemal nieprzerwanie, bo prawdopodobnie jedyna przerwa, kiedy nie celebrowano tu Eucharystii, przypadła na wiek XXI, kiedy to przez dekadę trwała renowacja kościoła.
Tak, potrzeba było 10 lat, by tutejszy dom Boży uchronić przed zawaleniem i przywrócić mu zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz wygląd zbliżony do XV-wiecznego.
Misja – powrót do przeszłości
Umawiam się na rozmowę z Przemysławem Gorkiem, konserwatorem zabytków, który wykonywał i pilotował niemal wszystkie prace związane z renowacją drewnianego kościoła.
W osobie ks.Przybysza, który zainicjował proces renowacji, spotkał człowieka z otwartym umysłem i z prawdziwie muzealno-konserwatorską pasją. Kiedy jednak proboszcz dostał pierwsze wyceny od konserwatorów z Torunia, ręce mu opadły, ponieważ kosztorysy opiewały na milionowe kwoty.
Nie poddał się jednak i razem z panem Przemysławem postanowili przywracać pierwotny kształt świątyni małymi krokami, a jest to proces, który wyzwala efekt domina – każde przedsięwzięcie pociąga za sobą kolejne wyzwania konserwatorskie.
Natomiast równolegle, niczym w toczącej się kuli śniegowej, zaczęło przybywać funduszy. Każde odkrycie i postęp prac wzbudzały zainteresowanie coraz to nowych i zamożniejszych donatorów.
Kiedy zapytałem ks. Andrzeja, skąd znalazły się środki na renowację, odpowiedział śmiejąc się: „chyba zewsząd” i jednym tchem wymienił gminę, powiat, Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków, Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Najtrudniejszym zadaniem okazało się przywrócenie świątyni stabilności. Pan Gorek, który ma ogromny dorobek konserwatorski, często musiał konfrontować się z propozycjami bardzo inwazyjnych metod ratowania budynków. Rozwiązania te okazywały się przeskalowane i niejednokrotnie drastycznie ingerowały w efekt renowacji – żelbetowe wylewki i stalowe konstrukcja groziły również drewnianej architekturze w Kosieczynie.
Ale efekt udanej renowacji uratowało rozwiązanie warszawskiego architekta Jacka Kozińskiego. Sposób okazał się niemal bezinwazyjny, zakamuflowany przed okiem zwiedzającego. Jest to bowiem system stalowych lin ukrytych na strychu budowli. System okazał się skuteczny, wciąż działa i jest stale monitorowany.
Przy okazji ciekawostka; współcześni specjaliści chcieli poprawić krzywiznę ścian uznając ją za błąd konstrukcyjny. Okazało się jednak, że był to celowy zabieg cieśli sprzed 600 lat, mający na celu właśnie utrzymanie stabilności budowli!
Co zostało zrobione?
Ogrom prac, poczynając od wymiany najniższych belek (trzeba było unieść całą konstrukcję), pokrycie dachu gontem, wprawienia okien – długo by wymieniać. Najlepiej zobaczyć to na żywo. Ale już teraz na stronie gorekrestauro.pl można obejrzeć stan przed i po. Różnica kolosalna. W ciągu 10 lat udało się dokonać udanej kreacji konserwatorskiej zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz i zbliżyć się do stanu z czasów panowania Władysława Jagiełły.
Kościół w Kosieczynie: zobacz tę wyjątkową świątynię na zdjęciach!
Czy istnieje drewno księżycowe?
Pytam jeszcze konserwatora zabytków o drewno księżycowe.
Otóż istnieje podgląd, że już w starożytności używano do budowy statków i budowli specjalnego rodzaju drewna, które ścinano zimą i w odpowiedniej fazie księżyca. Tego typu drewno miało mieć wyjątkowe właściwości – było niezwykle trwałe, odporne na ogień, owady, grzyby i warunki atmosferyczne. Niektórzy twierdzą, że budulec ten ma również wyjątkowe właściwości termoizolacyjne. Ponoć konstrukcje z tego drewna wytrzymują nawet 1000 lat! Do tej pory, choć czyniono próby naukowego wyjaśnienia tego fenomenu, brakuje solidnych dowodów.
Aczkolwiek entuzjastami broniącymi istnienia materiału o wyjątkowych właściwościach są ponoć często leśnicy i współcześni szkutnicy budujący łodzie z drewna.
Niektórzy wierzą, że i kosieczyński kościół wzniesiono z drewna księżycowego. Jednak Przemysław Gorek nie podziela tej wiary. Owszem, bardzo często obcuje ze starym drewnem i niejednokrotnie przekonał się, że to bardzo trwały materiał, zdolny przetrwać stulecia. Według niego jednak niekoniecznie dlatego, że drzewo zostało ścięte w odpowiednich warunkach.
Zobowiązanie i wyróżnienie
Podziwiam misternie odtworzoną, barwną dekorację patronową zrekonstruowaną na stropie prezbiterium. Co ciekawsze obiekty, jak np. fundamenty pierwotnego ołtarza, czy polichromię na ścianie chronią przeźroczyste panele. Zdjęto boazerię odsłaniając surowe „nasiekane” siekierą belki (dlaczego – dowiecie się na miejscu). Nad deską tęczową znajduje się krucyfiks z XV w., w ołtarzu bocznym wyrzeźbiona w drewnie pieta, również sprzed 600 lat.
Nawet elementom barokowym (konfesjonał, ołtarz, ambona) nadano szlachetny, pierwotny wygląd. Odsłonięto również fragment oryginalnej posadzki.
Ksiądz proboszcz wpuszcza mnie na wieżę. Trzy dzwony wciąż porusza się manualnie ciągnąc za sznury. Na strychu widzę dyskretne, ale mocne ściągi ze stalowych linek. Ksiądz Andrzej opowiada mi na wieży, jak decyzją biskupa przejmował tutejszą parafię. Poprzednikowi, który włożył tyle sił i serca w renowację świątyni, lżej było oddawać kościół w ręce swojego znajomego, kolegi z seminarium. Niestety proboszcz, ksiądz Zdzisław Przybysz zmarł trzy lata temu, pokonał go COVID. Pochowano go na terenie kościoła, tuż przy wieży, gdzie spoczywają też inni proboszczowie.
Dla księdza Andrzeja bycie gospodarzem takiego miejsca to przede wszystkim ogromne zobowiązanie – trzeba tych precjozów strzec przed ogniem, piorunami, nawałnicami i wszelkimi innymi warunkami zewnętrznymi. Ale jest to też duma i wyróżnienie, że można komuś to miejsce pokazać, opowiedzieć tutejszą historię, pochwalić się takim unikatem. Sama świadomość, że sprawuje się Eucharystię w tym samym miejscu od ponad 600 lat, czyni posługę tutaj niezwykłą.
Teraz i na wieki
Kończymy powoli zwiedzanie. Z przyjemnego chłodu starodawnego wnętrza wychodzimy na zalany słońcem plac przed kościołem. Wracamy do współczesności. Powoli zbierają się wystrojeni weselnicy. Kilka kilometrów dalej, na stacji w Zbąszynku zatrzymują się ekspresy do Berlina, dlatego, mimo że od stolicy dzieli Kosieczyn 400 kilometrów, to całkiem szybko i łatwo można się tu dostać z centrum Polski.
Gawędzimy z księdzem proboszczem o parafii; problemy podobne jak wszędzie – obostrzenia pandemiczne zredukowały liczbę parafian, młodych coraz mniej, seniorów też prawie nie ma, kółko różańcowe dosłownie wymiera.
Tym, którzy zapełniają jeszcze wiernie wnętrze kościoła, ksiądz daje pod rozwagę: „Zbawiciel postawił sprawę jasno – Kościół będzie trwał wiecznie. Ale wcale nie obiecał, że tu, w Kosieczynie. To już zależy od was, dlatego trwajcie w żywej wierze i angażujcie się w życie parafii”. Czy wytrwają? Drewniany kościół, jeśli dać wiarę we właściwości drewna księżycowego, ale tak naprawdę dzięki ostatniej renowacji, powinien przetrwać jeszcze przynajmniej 400 lat.