Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Jan Baciak to młody muzyk, organista, nauczyciel w szkołach muzycznych. Muzyka towarzyszy mu od lat. Śpiewa w chórze Jednego Serca Jednego Ducha oraz w zespole wokalnym działającym przy franciszkanach o nazwie „adFontem”. Opowiada, dlaczego praca organisty to bardziej posługa, niż zawód, dlaczego to nie muzyka jednoczy ludzi oraz co wniosło w jego życie uwielbienie.
„Złapałem zajawkę”
Od jak dawna zajmujesz się muzyką? Jak to się stało, że stała się ona tak ważnym elementem Twojego życia?
Muzyka w naszym domu była od zawsze. Mój tato był organistą, mój dziadek był organistą, mój drugi dziadek…
Też był organistą?
On akurat przygrywał na skrzypcach (śmiech). Moja babcia lubiła śpiewać. Moja mama siłą rzeczy też wyrastała w środowisku muzycznym. Mój ojciec też grał po weselach, gdy jeszcze byłem dzieckiem.
Rodzice postanowili posłać mnie i moje rodzeństwo do szkoły muzycznej, żebyśmy ukończyli przynajmniej pierwszy stopień. Początkowo nie chciałem tego kontynuować, ale mój tato bardzo mnie zachęcał. Poszedłem zatem na drugi stopień szkoły muzycznej do Krosna i tam złapałem zajawkę! Zacząłem grać na organach, potem dostałem się na studia, gdzie skończyłem specjalizację organy i klawesyn.
Klawesyn? To niezbyt popularny instrument! Masz w ogóle okazję na nim grać?
Grałem na nim często! Podczas studiów brałem udział w licznych projektach, kursach czy konkursach. Ponadto, gdy pracowałem na Akademii Muzycznej w Krakowie, często akompaniowałem studentom z Katedry Muzyki Dawnej.
Organista – praca, czy służba?
Jesteś nauczycielem w szkole muzycznej oraz akompaniatorem, a także organistą.
Tak. Pracuję w dwóch szkołach muzycznych, a organistą jestem w Starym Żmigrodzie i Makowiskach.
Dlaczego zacząłeś grać w kościele?
To przez mojego dziadka. On zachęcał nas do grania w domu. Grałem na saksofonie, mój brat Adam na trąbce i gdy był maj, to codziennie wieczorem, na balkonie wykonywaliśmy pieśni maryjne, które niosły się na całą naszą wieś rodzinną. Ludzie słuchali tego z przyjemnością!
Gdy byłem dzieckiem, lubiłem jeździć z moim tatą do kościoła i obserwować, jak gra. Później, zdarzało mi się go nawet zastępować w kościele, ale regularnie zacząłem grać, gdy bylem w klasie maturalnej. Mój dziadek dowiedział się, że w jednym z kościołów w Jaśle szukają organisty. Zabrał mnie do proboszcza – jak się okazało na rozmowę o pracę! Nie miałem praktyki w grze w kościele! Grałem na organach, ale literaturę poważną – Bacha, Buxtehudego czy Francka. Zostałem rzucony na głęboką wodę i przez całą klasę maturalną pracowałem w kościele Miłosierdzia Bożego. Na szczęście i proboszcz i ludzie byli wyrozumiali! Musiałem się przyzwyczaić do grania z ludźmi!
Czy Twoje granie w kościele to praca, czy służba dla Kościoła?
Nie, to nie tylko praca! To zdecydowanie zaangażowanie w Kościół. Choć przed moim doświadczeniem Boga Żywego to była praca, okazja, żeby sobie dorobić. Dzięki graniu na ślubach czy pogrzebach mogłem się samemu utrzymać podczas studiowania. Oczywiście to nie było tak, że byłem organistą niewierzącym! Ale gdybym nie musiał zagrać na mszy w dzień powszedni i by mi za to nie zapłacono, to pewnie nie poszedłbym do kościoła sam z siebie.
„Moje granie ma na celu uwielbienie Boga”
Kiedy to się zmieniło?
Przeżyłem kurs ewangelizacyjny Nowe Życie organizowany u dominikanów w Krakowie. To był dla mnie początek drogi z Bogiem – takiej na serio. Zacząłem budować z Nim prawdziwą relację! Rozpocząłem regularną lekturę Pisma świętego, zacząłem się modlić Słowem Bożym. To był początek mojego bycia świadomym chrześcijaninem i uczniem Jezusa. Gdy wróciłem w rodzinne strony dołączyłem też do Saletyńskiej Szkoły Nowej Ewangelizacji w Dębowcu.
To objęło różne sfery mojego życia, także posługę w kościele. To już nie było takie suche: przyjdę, zagram, zarobię. Zacząłem tym żyć i mieć świadomość, że moje granie, moja wiara ma na celu uwielbienie Boga. Moja posługa ma także pomóc ludziom w ich modlitwie. Mam ich niejako prowadzić w tym doświadczeniu.
Od lat śpiewasz także na koncercie uwielbieniowym Jednego Serca Jednego Ducha, który odbywa się w Rzeszowie w Boże Ciało. Jak znalazłeś się w ekipie animującej to wydarzenie?
Po raz pierwszy zaśpiewałem w 2017 r. To był pomysł mojego przyjaciela Bartka. Przed 2017 r. byłem na Jednego Serca tylko raz, w gimnazjum. Pamiętam, że bardzo mi się spodobało i pomyślałem, że sam chciałbym stanąć na tej scenie! Przez lata nic się nie działo jednak w tym kierunku.
Mam przyjaciela Bartka. On także myślał o dołączeniu do ekipy organizującej ten koncert postanowiliśmy, że wybierzemy się razem na przesłuchania. Byłem już po doświadczeniu wspólnoty, modlitwy uwielbienia czy to u dominikanów, czy franciszkanów, więc wiedziałem, na co się piszę (śmiech).
Czy był jakiś motyw przewodni tegorocznego koncertu?
Motyw przewodni tegorocznego koncertu to uwielbienie Jezusa! (śmiech). Żaden z koncertów nie ma takiego motywu. Na repertuar wpływa to, co się dzieje na świecie, ale skupiamy się zawsze na Jezusie!
Oprócz zaangażowania w chór Jednego Serca Jednego Ducha śpiewasz także w projekcie organizowanym przy kościele franciszkanów w Jaśle. Wykonania zespołu, w której śpiewasz basem można posłuchać na youtubowym kanale „mniejsi”.
Zaczęliśmy działać już jakiś czas temu. Pierwsze utwory, które opublikowaliśmy, były wielkopostne. Jednorazowa akcja zamienia się w stałe zaangażowanie. Przez cały czerwiec będziemy publikować utwory na część Jezusa Eucharystycznego.
Nazwaliśmy się „adFontem”, co znaczy „U źródła”. Nawiązujemy tym do Psalmu 87: „I oni zaśpiewają jak tancerze: «W tobie są wszystkie me źródła»” Kiedy czytałem ten psalm, mocno dotknęły mnie te słowa. Gdy zaproponowałem to innym członkom zespołu, stwierdzili, że pasuje to do tego, co robimy! Źródło naszego działania jest w Jezusie! Chcemy też kierować naszych słuchaczy do Niego. W nazwie jest też gra słów: „fontem” pasuje do „fonii”.
To nie muzyka jednoczy
Co daje Ci śpiewanie i granie? Jak wpływa to na Twoje relacje z ludźmi i Bogiem?
Dla mnie to przede wszystkim modlitwa. Odnajduję się w niej. Jest ona dla mnie najlepsza, jeśli mogę tak ją określić. Daje mi to wielką radość i pokój w sercu! To także przeżycie miłości Boga, doświadczanie Jego obecności. Dla mnie to obcowanie z Nim w rzeczywistości nieba! Każde uwielbienie to oderwanie się od ziemi, a jednocześnie czas, w którym to Bóg schodzi na ziemię, do mnie, do nas! Możemy przebywać w jednej rzeczywistości.
A jak wpływa to na Twoje relacje z innymi?
Wspólne śpiewanie, uwielbianie to bardzo ciekawe doświadczenie. Spotykają się na nim często ludzie, którzy się jeszcze nie znają. Fenomen wspólnego uwielbiania polega na tym, że jesteśmy w stanie przyjąć się takimi, jacy jesteśmy, z miłością, bez uprzedzeń. Potrafimy okazać komuś miłość i zdobyć się na gesty, które w innych wypadkach ciężko by było zrobić. Na przykład przytulić kogoś obcego, pomodlić się wspólnie. Nie musimy się znać, ale wiemy, że zjednoczyło nas coś, co uczyniło nas braćmi i siostrami!
Muzyka jednoczy!
Bardziej uwielbienie, niż muzyka! Grałem i nadal gram wiele muzyki poważnej, która jest dużo bardziej zaawansowana niż to, co gramy i śpiewamy na uwielbieniu. Fenomenem jest to, że w modlitwie uwielbienia nie chodzi o to, by piosenka została wykonana perfekcyjnie, by miała wysokiej klasy harmonię. Odkryłem w niej istotę muzyki jako takiej. Muzyka nie jest sztuką dla sztuki, ale jest po coś. Dla mnie po to, by uwielbić Boga. Chrześcijanin cokolwiek robi w swoim życiu, robi to po to, by Bóg był uwielbiony.