Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Proboszcz w dużej parafii, w jakimś wiejskim kościele, rola katechety w szkole katolickiej, działalność w policji lub armii... Prawdopodobnie możemy sobie to wszystko wyobrazić bez większych trudności, prawda? A co z kapelanem na statku, a dokładniej na statku wycieczkowym? Młody ksiądz Rok Pogačnik nie tylko wyobraził to sobie, ale faktycznie był kapelanem na takim właśnie statku.
W wyniku splotu okoliczności odpowiedział „tak” na zaproszenie, które przyniosło mu wyjątkowe doświadczenie. Odbył dwutygodniowy rejs między Wyspami Kanaryjskimi a Maderą, na pokładzie ogromnego statku wycieczkowego o długości około 300 metrów, mogącego pomieścić 3500 pasażerów i załogę liczącą około 1200 osób.
„Statek stał się moją małą parafią”
Rok, wikariusz w parafii Dobrepolje był odpowiedzialny za opiekę duchową nad personelem statku, ale także nad pasażerami: „Na 14 dni statek stał się moją małą parafią, byłem dostępny, gdy ktoś potrzebował spowiedzi lub rozmowy. Ludzie przychodzili z różnymi problemami. Załoga żyje w bardzo trudnych warunkach: z dala od swoich rodzin, niektórzy członkowie nie widzą swoich bliskich nawet przez dziesięć miesięcy. Mają napięte godziny pracy, a relacje na pokładzie są specyficzne”.
Personel składał się głównie z Anglików, Hindusów i Filipińczyków. Większość z nich była katolikami, ale niektórzy anglikanami. Swoim szacunkiem, otwartością, a przede wszystkim pobożnością zaimponowali mu w szczególności członkowie dwóch ostatnich narodów.
„Bez ciebie nie byłoby Bożego Narodzenia”
Wielokrotnie proszono go o błogosławieństwo, kiedy przechodził obok. Na przykład na korytarzu lub w restauracji, co naprawdę go poruszyło: „Traktowali duchowość jako normalną rzecz w życiu. Trudno byłoby sobie wyobrazić coś takiego w Słowenii... Widziałem na przykład, jak głęboko Hindusi kłaniali się, gdy błogosławiłem ich Najświętszym Sakramentem. Czułem, jak bardzo potrzebują duchownego. «Gdyby nie ty, nie mielibyśmy Bożego Narodzenia» – mówili. Potrzebowali sakramentów, przesłania”.
Miał dwa nabożeństwa dziennie: o 8.30 i 23.30 (dokładnie tak) – kiedy załoga kończyła pracę. „Po nabożeństwie ustawiała się jeszcze kolejka ludzi, z prośbą o błogosławieństwo. Są to ludzie, którzy po całym dniu pracy spotykają się jeszcze w grupach i odmawiają różaniec. To wystawiło na próbę również moją wiarę w błogosławieństwo. Niesamowite!” – zachwyca się młody ksiądz, wyświęcony w 2019 roku.
To było Boże Narodzenie, które naprawdę wyszło poza tradycyjne ramy, z dekoracjami świątecznymi na palmach i szopkami na gorących chodnikach. „Pewien parafianin zapytał mnie, cóż to za katolicy, którzy wybierają się na rejs w Boże Narodzenie. Odpowiedziałem, że być może bardziej zrelaksowani i pełni życia niż Słoweńcy, którzy «muszą» zostać w domu, czasem pokłócą się na śmierć i wszyscy są nieprzyjemni. Na pokładzie byli wierni, którzy codziennie odmawiali nowennę, a wieczorami, pomimo napiętego harmonogramu zbierali się w grupach modlitewnych itd.”
Pasterka w restauracji
Na pasterkę, którą odprawił w dużej restauracji, przyszło około 300 osób. Na wycieczkowcu nie śpiewano „Cichej nocy”. Boże Narodzenie minęło przy dźwiękach hinduskiej muzyki. Załoga poprosiła również o północną mszę innego ważnego dnia, aby móc wejść w Nowy Rok mszą świętą.
Rok był kimś w rodzaju „przywołującego Boga dla ludzi, którzy znaleźli się na statku dla relaksu i dobrej zabawy”. Dwutygodniową misję potraktował nad wyraz odpowiedzialnie, nie jako wypoczynek. Doświadczył również trudnych, zmieniających życie spowiedzi i rozmów.
„Przyszła do mnie żona kapitana, która nie była katoliczką. Poprosiła mnie o modlitwę za umierającą, młodą siostrzenicę jej męża. Mają czworo dzieci. Podczas uroczystej kolacji, na którą zostałem zaproszony, przez trzy godziny rozmawialiśmy o wierze. Interesowało ich wszystko. Kapitan poprosił mnie, abym spotkał się jeszcze ze starszym synem. Rozmawialiśmy przez kolejne dwie i pół godziny. Okazali wielką wdzięczność za to, że znalazłem dla nich czas”.
Głęboka rozmowa z byłym tajnym agentem
Najtrudniejszym, ale jednocześnie najpiękniejszym doświadczeniem było spotkanie ze starszym panem. „Kiedy usiadłem przy stole w jadalni, spojrzał na mnie, wzdrygnął się i powiedział, że nie powinniśmy siedzieć razem. Z jednej strony pomyślałem, że czuje się niekomfortowo. Z drugiej strony wyczułem odcień kpiny. Po reakcjach i wielkim szacunku innych poczułem się nieco urażony, a co najmniej wydawało mi się to dziwne. Odnosiłem się do niego z szacunkiem, a później okazało się, że on też nie był złośliwy” – mówi „ojciec” (father), jak nazywano go na pokładzie.
Dowiedział się, że ten człowiek jest byłym tajnym agentem. Do jego zadań należała likwidacja terrorystów. Dźwigał olbrzymie brzemię. Opowiadał mu o swoim życiu ze łzami w oczach. Między innymi o tym, jak podczas jednej z akcji widział kończyny przyjaciela zwisające z drzew. Widział i doświadczył strasznych rzeczy.
Niezapomniane doświadczenie
„Rozmawiałem z nim, współczułem mu. Poprosił o kolejne spotkanie. Na koniec, ze łzami w oczach powiedział mi, że tak miało być, że ktoś chciał, abyśmy usiedli razem. Doświadczyłem wielkiego pragnienia Boga. Każdy człowiek nosi w sobie jakąś historię i stara się przeżyć swoje życie co najmniej dobrze” – stwierdza Rok Pogačnik i jest wdzięczny za bezcenne doświadczenie kapłańskie: „To uświadomiło mi, że jako kapłan jestem tym, który musi przynosić Jezusa w każdej chwili, do każdego miejsca na tym świecie”.