Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
U Mateja Pečovnika w wieku 25 lat zdiagnozowano chłoniaka Hodgkina. Jak mówi, wtedy właśnie jego świat się zachwiał. Choć leczenie, które trwało około pół roku, było bardzo męczące i trudne, znalazł w sobie wolę życia i wciąż widział światełko w tunelu. Ostatni dzień leczenia, w którym udało mu się pokonać raka, uważa za swoje ponowne narodziny.
Ponieważ wiedział, jak ważna jest sieć wsparcia i pomoc innych, wraz z dwoma przyjaciółmi założył Słoweńskie Stowarzyszenie Onkologiczne dla Mężczyzn OnkoMan, którego celem jest zwiększanie świadomości wśród mężczyzn i ich bliskich na temat raka i podkreślanie znaczenia dbania o własne zdrowie. Matej jest szczęśliwy, że może pomagać innym, a swoją pomoc traktuje nie jako pracę, ale jako przywilej.
Co czułeś, gdy po raz pierwszy usłyszałeś diagnozę?
Matej Pečovnik: Kiedy zostałem przeniesiony ze szpitala w Slovenj Gradcu do Instytutu Onkologii, pomyślałam sobie, że to na pewno nie jest to, na co wygląda. Kiedy onkolog powiedział mi, że podejrzewają chłoniaka Hodgkina, powiedziałem: „Świetnie, wytnijcie mi tego chłoniaka. Dzięki Bogu to nie rak”. Dopiero potem dowiedziałem się, że to rodzaj raka.
To wstrząsnęło mną do głębi. Niepokój, ciemne chmury, był maj, na dworze piękna pogoda, a ja w Instytucie Onkologii rozmyślałem o tym, co mi się przytrafiło, dlaczego ja, przecież prowadziłem zdrowe i sportowe życie.
Ale myślę, że wszystko w życiu dzieje się z jakiegoś powodu, a mnie rak dał więcej, niż zabrał. Mam dzięki temu bardzo dobrych przyjaciół. Potrafiłem wtedy oddzielić ziarno od plew. Ci przyjaciele, którzy zostali, są przyjaciółmi do dziś, a ci, którzy odeszli, byli ze mną na chwilę.
Z pewnością były momenty, kiedy było naprawdę ciężko. Jak „zbierałeś się” po takich chwilach?
Pozbierać możesz się tylko ty sam. Ale twoi bliscy mogą wesprzeć Cię w skupieniu się na sukcesie. Miałem złotych rodziców, siostrę, ciocie i wujków, i tak naprawdę musiałem tylko się leczyć. Nie musiałem się martwić o nic więcej. Znam przypadki, że ludzie mają oprócz tego na głowie jeszcze tysiąc innych spraw i trudno mi to sobie wyobrazić. Jestem bardzo wdzięczny wszystkim, którzy pomogli mi w tym czasie.
Było wiele trudnych momentów, kiedy przychodzi chemioterapia za chemioterapią, organizm nie regeneruje się do następnej, a potem uderza kolejny cytostatyk i następny, i każda kolejna jest trudniejsza. Znasz tylko drogę z łóżka do toalety.
Mimo wszystko w głowie trzeba ograniczać te czarne chwile do minimum, trzeba je jakoś blokować albo myśleć o miłych rzeczach, być nastawionym pozytywnie, zaufać onkologii. Ani razu nie zwątpiłem w lekarzy. Jestem przekonany, że nasza onkologia jest bardzo dobra. Słyszy się wiele historii o tym, jak ktoś się leczy. Może to pomaga, ale i tak uważam, że najlepiej leczyć się w Instytucie Onkologii.
Ale oprócz kadry medycznej jest jeszcze jeden bardzo ważny aspekt. Kiedy zachorowałem, nie było jeszcze "życia towarzyskiego", sieci wsparcia. Było Stowarzyszenie Pacjentów z Chorobami Nowotworowymi, do którego szybko dołączyłem, i już tam zaczęliśmy zmieniać różne rzeczy, drukować książeczki, pisać historie podnoszące ludzi na duchu.
Onkolodzy i pielęgniarki mogą zrobić wiele, ale mogą dać tylko jedną część, a część społeczna jest bardzo ważna w rehabilitacji i ostatecznym sukcesie, bo to ona podnosi cię na duchu. Onkolog jest tylko towarzyszem, ale to my tak naprawdę wiemy, co oznacza chemioterapia, radioterapia, co znaczy operacja, wiemy, co nam pomogło.
To oczywiste, że jeśli truskawkowe batoniki zbożowe pomogły mnie na moje mdłości, to niekoniecznie pomogą komuś innemu, ale na własnej skórze doświadczyłem, jak to jest mieć chemioterapię i wydaje mi się, że jesteśmy bardzo ważnym elementem łańcucha na drodze do sukcesu. I prawdą jest, że tym, co pozwala ci się podnieść, jest ostatecznie twoja własna głowa.
Miałeś 25 lat, byłeś u szczytu swoich możliwości. Jak radziłeś sobie wtedy z myślą o przemijaniu?
Na początku było bardzo, bardzo trudno, bo nie wiesz, czy to jest to. Szok, wstrząs, niepokój, wszystkie te rzeczy przechodzą przez głowę: „25 lat i już, koniec?!”
Potem w Instytucie Onkologii spotykasz kogoś, kto opowiada ci swoją historię. Zbierasz się w sobie, układasz w głowie plan i walczysz dalej. Im bliżej końca, tym częściej myślisz o tym, że nie zwiedziłeś jeszcze całego świata, nie byłeś na najważniejszym meczu swojego klubu, nie odwiedzałeś 50 razy w roku ulubionego punktu widokowego w górach, to są małe cele, które sobie stawiasz.
Te małe cele są bardzo ważne w walce z chorobą, nazywamy je „baby steps”. Kiedy na początku mówią ci, że będziesz miał określoną liczbę zabiegów chemioterapii, już snujesz plany, kiedy znów będziesz cały, myśląc: „No, do urodzin się z tego wygrzebię”. Potem dowiadujesz się, że wyniki krwi nie są dobre i plan znów się zmienia.
Małe niepowodzenia zdarzają się cały czas, ale zawsze widziałem światło na końcu tunelu. Gdzieś koło piątego dnia leczenia mój plan został wykonany i nie było powodu, dla którego nie powinien zadziałać i tak też się stało. W tym roku minie 20 lat od mojej diagnozy. Moje drugie urodziny są w październiku. Obchodzę je dwa razy do roku, jedne, te właściwe, w które liczę lata, i drugie, w które stwierdzam, na ile się czuję. Mam teraz coś koło dwudziestu lat.
Czy jest coś, na co po diagnozie patrzysz inaczej?
Nie zmieniłem się zbytnio, już wcześniej byłem optymistą. Ale prawdą jest, że małych zmartwień mam mniej, niż kiedyś. Nie obchodzi mnie, czy naczynia będą pozmywane teraz, czy za dwie godziny, czy pranie wisi na wieszaku kolejny dzień, to nie ma życiowego znaczenia.
Jeszcze mocniej uświadomiłem sobie, że dobrze jest być szczerym wobec siebie i innych, nie lubię fałszu, wolę, żeby ktoś mi powiedział, że coś jest nie tak, niż żeby obgadywał mnie za plecami. To przeszkadza mi bardziej niż cokolwiek innego.
Lubię pomagać. To dla mnie żaden problem, żeby przejechać przez Słowenię, żeby pomóc komuś, kto ma taką samą diagnozę jak ja. Moją misją życiową od 2003 roku jest pomaganie innym, bo wiem, jak ciężko jest, kiedy to uderza i nie masz nikogo, do kogo mógłbyś się zwrócić.
Jaka jest misja stowarzyszenia OnkoMan?
Cała nasza trójka założycieli działała wcześniej w Stowarzyszeniu Pacjentów z Chorobami Nowotworowymi i już tam chcieliśmy robić inne rzeczy czy projekty, bo mężczyźni wymagają innego podejścia. Potrzeba czegoś innego, by wyciągnąć mężczyzn z ich jaskiń. I właśnie dlatego nasze kampanie uświadamiające są nieco inne, bardziej prowokacyjne.
Pierwszym zadaniem naszego stowarzyszenia jest pomoc kobietom i mężczyznom, którzy walczą w Instytucie Onkologii, a drugim zadaniem jest przypominanie mężczyznom, aby dbali o swoje zdrowie, nie czekali do ostatniej chwili. Superbohaterowie, tacy jak Superman, od którego wzięliśmy nazwę, również pomagali innym ludziom, ale my pomagamy w inny sposób. Staramy się być inni, prowokacyjni, uśmiechnięci i nasze wydarzenia też takie są.
Mężczyźni potrzebują bardziej konkretnej zachęty. Jeśli u kobiety wykryje się raka piersi, istnieje 95% szans, że w ciągu kilku dni zostanie członkiem Europa Donna, po wyjściu z choroby będzie nosiła różowe koszulki, a w przypadku mężczyzn jest to o wiele mniej prawdopodobne, dlatego musimy poświęcić jeszcze więcej uwagi podnoszeniu poziomu świadomości i wsparciu mężczyzn.
Poprzez swoje świadectwa chcesz motywować, zachować pozytywne nastawienie. A co ciebie motywuje?
Czerpię satysfakcję z bardzo podstawowych rzeczy, np. kiedy ktoś do mnie dzwoni i mówi, że ma taką a taką chorobę, ja go z kimś kontaktuję i pół roku później dowiaduję się, że jest zdrowy. Jest to dla mnie wielki sukces. Ja sam też pomagam. Niedawno miałem współpracownika w wieku 25 lat, który zachorował na raka i razem walczyliśmy.
To są rzeczy, które nas podnoszą. Na początku droga prowadzi stromo w dół, ale radość ze zwycięstwa jest potem jeszcze większa. Świat jest lepszy, kiedy się śmiejemy, kiedy jesteśmy optymistami, kiedy sobie pomagamy nawzajem. Jestem przekonany, że jeśli pomagasz innym, pomagasz również sobie. Im szybciej zdamy sobie z tego sprawę, tym lepiej.