Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Jaką tajemnicę może skrywać medalik, odnaleziony po blisko 70 latach przez prof. Krzysztofa Szwagrzyka przy szczątkach jednego z żołnierzy wileńskiej Armii Krajowej? Jaką informację przekazał swoim bliskim oficer wywiadu o pseudonimie „Tessaro”? Dlaczego medalik jest tak ważny dla jego córki, urodzonej w komunistycznej katowni przy ul. Rakowieckiej w Warszawie?
Por. Wacław Walicki był harcerzem wileńskiej Czarnej XIII, nauczycielem matematyki, a podczas II wojny światowej oficerem wywiadu. Przyjął pseudonim „Tessaro” na pamiątkę znanego w II RP gen. Stanisława Tessaro. Od 1944 r. pełnił funkcję oficera informacyjnego sztabu Inspektoratu „A” Okręgu Wilno AK, a następnie zgrupowania partyzanckiego ppłk. Antoniego Olechnowicza „Pohoreckiego”. W lipcu 1944 r. udał się na rozmowy z oficerami armii sowieckiej wkraczającej do Wilna, został aresztowany i do maja 1945 r. był więziony na wileńskich Łukiszkach. Po zwolnieniu i ewakuacji do Polski w Ośrodku Mobilizacyjnym Wileńskiego Okręgu AK kierował konspiracyjną grupą młodzieży wileńskiej.
W listopadzie 1947 r. wziął ślub z Haliną Rytel, która w powojennej konspiracji byłą jego podkomendną. Ukrywał się w Solicach-Zdroju niedaleko Wałbrzycha. Halina studiowała w Łodzi prawo, była w ciąży, kiedy bezpieka aresztowała ją razem z mężem 23 czerwca 1948 r. Po ciężkim śledztwie na Rakowieckiej Wojskowy Sąd Rejonowy skazał Wacława Walickiego na karę śmierci. Egzekucja odbyła się 22 grudnia 1949 r.
Jego ciało zostało zakopane przez komunistyczną bezpiekę potajemnie w dołach śmierci na Powązkach Wojskowych. Ciało, a w zasadzie szczątki Wacława Walickiego odnaleziono latem 2012 r. w kwaterze „Ł”, nazywanej popularnie „Łączką”.
Nie artefakt, nie przedmiot – relikwia
– Spośród wielu artefaktów, które dane mi było zobaczyć przy odnajdywanych szczątkach ofiar, ten należący do Wacława Walickiego ma wyjątkowe znaczenie. Złoty medalik z wizerunkiem Matki Boskiej i własnoręcznie wykonanymi napisami na rewersie: „Amelia, Halina, Wacek”. Ukryty gdzieś w więziennym ubraniu przed prześladowcami, towarzyszył skazańcowi w celi więziennej i w chwili egzekucji, gdy kat strzelał mu w potylicę.
Nie artefakt, nie przedmiot – relikwia, ostatnie pożegnanie z ukochaną żoną i córką. Nigdy nie zapomnę chwili, gdy w 2012 r. odnaleźliśmy go na powązkowskiej „Łączce” i tych wzruszeń, gdy udało się odczytać wyryte na nim słowa – mówi Krzysztof Szwagrzyk, szef Biura Poszukiwań i Identyfikacji Instytutu Pamięci Narodowej, który ponad 10 lat temu rozpoczął poszukiwania żołnierzy podziemia antykomunistycznego na cmentarnej kwaterze „Ł”.
Znak niezłomnej wiary, nadziei i miłości
Amelia Walicka, urodzona w więzieniu na Rakowieckiej 21 stycznia 1949 r., zapytana, co znaczy dla niej odnaleziony przy jej ojcu medalik, mówi: – Złoty medalik z Matką Boską, znaleziony na warszawskiej „Łączce” przy doczesnych szczątkach mojego śp. ojca, odebrałam jako znak niezłomnej wiary, nadziei i miłości żołnierza AK poddanego niewyobrażalnej próbie, który – będąc skazanym na śmierć – wiedział, że nigdy nie zobaczy swego urodzonego w więzieniu mokotowskim dziecka ani żony, a Ojczyzna pozostanie na wiele lat we władaniu wrogów narodu.
Jest to znak niezłomnej wiary, że Maryja, Matka Miłosierdzia będzie naszą obroną. Nadziei, że walka o wolną Polskę i ofiara życia nie będą bezsensowne w oczach Boga. Miłości silniejszej niż śmierć. – Inicjały naszych imion wyryte na rewersie medalika przyniosły mi poprzez ból i żal jakby serdeczny uścisk ręki mego ojca, podanej ze świata, w którym zmarli żyją wiecznie – mówi pani Amelia i dodaje: – Fakt, że po 69 latach życia z tęsknotą w sercu mogłam doświadczyć tego uczucia jest dowodem, że piekielne zło nie ma ostatniego słowa, a to, co miało być na zawsze ukryte, w końcu staje się jawne i odkłamane. I to zwycięstwo ducha miłości dokonuje się przez Maryję.
Aresztowanie i tortury
Wacław i Halina Waliccy zostali aresztowani w Świeradowie-Zdroju w domu znajomego o nazwisku Fiala, który przed wojną był starostą w Nowogródku. Bezpieka otoczyła nad ranem ich dom. Rodziców Amelii przewieziono do Wałbrzycha, a stamtąd do Warszawy na Koszykową i Mokotów.
Matka opowiadała córce, że kiedy była przetrzymywana na Rakowieckiej, to słyszała, jak jacyś ludzie krzyczeli, aby zdjęto im z głowy hełmy, które był pod napięciem elektrycznym. Był to rodzaj „wysublimowanej” tortury. Widziała, jak wleczono pobitych na przesłuchaniach ludzi. Nie miała złudzeń, co robiono w śledztwie z jej mężem. Halinę Walicką bito pałką po nogach i wyrywano jej włosy.
Amelia z Rakowieckiej
– Mama urodziła mnie w więzieniu na Rakowieckiej i wychowywała mnie tam przez 14 miesięcy. Później przewieźli ją do Łodzi, do więzienia przy ul. Obrońców Stalingradu, a obecnie Legionów. Gdy mieli ją przewieźć do więzienia w Fordonie, przekazała mnie babci Filomenie Rytel, która była jej mamą. Oddała mnie, ponieważ mieli ją przewieźć do więzienia w Fordonie i wtedy już nie mogłabym być z nią w jednej celi. Zabrano by mnie do więziennego żłobka. Mama tego nie chciała, więc babcia mnie wychowywała, co było dla niej trudne – wspomina Amelia Walicka.
Jej babcia umiała szyć i została zatrudniona jako krawcowa. Atutem tej pracy było to, że dostawała w pracy posiłki, sama jadła na obiad tylko zupę, a wnuczce przywoziła drugie danie. Wysyłała też regularnie co miesiąc córce do więzienia paczkę z jedzeniem i pieniędzmi.
– Babcia miała zrujnowane zdrowie, bo sama przesiedziała za kratami po wojnie bez sprawy dwa lata. Po wyjściu z więzienia miała 63 lata i chore nogi. Cieszyła się, że dostała pracę. Pamiętam, że czasem przywoziła mi z pracy kompot i budyń z sokiem owocowym. Zajmowali się mną sąsiedzi, znajomi babci jeszcze z Wilna. Ona wyjeżdżała do pracy o godz. 5.00 rano, więc przychodził sąsiad – pan Jawtuszenko i mnie zabierał; on albo inni sąsiedzi. Ludzie byli wtedy biedniejsi i bardziej serdeczni. Mogli na sobie polegać.
Medalik Wacława Walickiego - zobacz zdjęcia!
Wydrapane imię córki
Jeśli Wacław Walicki w więzieniu już nie spotkał się z żoną i nie zamienił z nią ani słowa, a jednak wydrapał imię córki na medaliku, to w jaki sposób dowiedział się, że ma na imię Amelia? – Mama mówiła, że ojcu powiedział o mnie lekarz więzienny o nazwisku Seibold, który był Niemcem. Ponieważ ojciec był mocno bity w śledztwie, to ten lekarz doprowadzał go przed kolejnymi przesłuchaniami do „stanu używalności”.
– Ojciec mówił dobrze po niemiecku, mama gorzej, ale ten lekarz miał z nimi obojgiem kontakt, więc przekazywał im wzajemne wiadomości do siebie i to od niego ojciec dowiedział się, że mama urodziła w więzieniu córkę – wyjaśnia Amelia Walicka. Według relacji Wiesława Chrzanowskiego w archiwum mówionym Muzeum Powstania Warszawskiego Seibold był to lekarz SS skazany po wojnie za zbrodnie wojenne. „Był bardzo przychylny więźniom” – wspominał Chrzanowski, który był więziony na ul. Koszykowej i Rakowieckiej.
Jeśli chodzi o imię, to Wacław i Halina byli umówieni, że jeśli urodzi im się córka, to będzie nazwana Amelia, na pamiątkę imienia ukochanej matki Wacława. Mówiło się, że osoby o tym imieniu są pracowite, wręcz niezmordowane, a także szczere i rozsądne.
Medalik z tajemniczą Madonną
Medalik odnaleziony przy szczątkach Wacława Walickiego przedstawia wizerunek, a dokładniej profil Matki Boskiej w otoczeniu gwiazd. Według opinii ekspertów ze śladu puncy wynika, że został wykonany w którymś z krajów arabskich, z próbą kruszcu 750. – Medaliki zazwyczaj były złote, mama nosiła złoty, ja również. Nigdzie nie mogę jednak odnaleźć informacji, co to jest za Matka Boska. Nie wiem, jak ojcu udało się wyryć te imiona, mimo ciągłych rewizji? – zastanawia się pani Amelia.
W więzieniu w okresie stalinowskim nie można było mieć w celi medalików, krzyżyków czy różańców. Mimo to więźniowie przechowywali je w szwach swoich ubrań. Na wystawie „Dowody zbrodni” w Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL, prezentującej artefakty wydobyte na Łączce przez zespół poszukiwawczy prof. Krzysztofa Szwagrzyka, można zobaczyć, że pośród wykopanych przez archeologów okularów, guzików, podeszw czy grzebieni, w jednej z gablot są eksponowane medaliki, szkaplerze, krzyżyki różańcowe, wizerunki Matki Boskiej Fatimskiej czy Kodeńskiej. Jednak żaden z nich nie jest złoty.
– Ten medalik był dla mnie zaskoczeniem – mówi pani Amelia, absolwentka Politechniki Warszawskiej, mieszkająca od lat w Wielkiej Brytanii. – Dostałam list o jego odnalezieniu od pana Szwagrzyka. Kiedy był w Londynie z wykładem o „Łączce”, rozmawialiśmy na ten temat. Mama zmarła w 1996 r. i mogła pamiętać ten medalik, ale już nie doczekała ekshumacji ojca. Mama go kochała, przeżywała fascynację jego osobą, był od niej dużo starszy i w konspiracji wydawał jej rozkazy.
Amelia Walicka chciała mieć w domu odnaleziony na „Łączce” medalik. – Jest dla mnie relikwią – mówi. IPN wykonał jego kopię, którą można zobaczyć na wystawie „Dowody zbrodni”. Oryginału Amelia nie nosi go na szyi, ale przechowuje w pudełeczku. Zastanawia się, czy przekazać go do kościoła jako wotum, czy do Muzeum na Rakowieckiej, gdzie wcześniej ofiarowała należący do jej ojca krzyż harcerski. Medalik ma dla niej do dziś wymiar metafizyczny. Jest konkretną informacją od ojca, znakiem miłości z nieba, że o niej wiedział, znał jej imię i pamiętał.
Nasuwają się tutaj symboliczne słowa ppłk Łukasza Cieplińskiego „Pługa”, prezesa IV Zarządu Głównego Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość, który przed śmiercią, 1 marca 1951 r., powiedział koledze z celi mokotowskiego więzienia, Ludwikowi Kubikowi: „Pamiętaj, jak ty przeżyjesz, przekaż mojej rodzinie, że jak będą zabierali mnie na egzekucję, wezmę do ust medalik z Matką Boską”. Ciepliński, którego nie odnaleziono do dziś, jest autorem przejmujących grypsów, w których pisał do żony: „Wierzę, że Matka Boża zabierze moją duszę do swoich niebieskich hufców, bym mógł Jej dalej służyć i meldować bezpośrednio o tragedii mordowanego przez jednych, opuszczonego przez pozostałych – Narodu Polskiego”.
Wierzący wie, dlaczego cierpi
Pani Amelia wspomina, że z przekazów innych osób wie, że jej ojciec Wacław Walicki był religijny. Co niedziela uczestniczył we mszy św. Będąc wileńskim harcerzem, organizował modlitwy na obozach. – Mama mówiła, że dzięki wierze ojcu było dużo łatwiej znieść tortury w więzieniu. Mając odniesienie do Boga, wiedział, dlaczego cierpi i co będzie czekało go po śmierci. Mama była osobą religijną, ale po wyjściu z więzienia do kościoła już nie chodziła, nie wypowiadała się na tematy religijne – mówi pani Amelia, która skończyła szkołę podstawową sióstr niepokalanek w Nowym Sączu i jest praktykującą katoliczką.
Od kilku lat w Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL na Rakowieckiej są odprawiane comiesięczne, cykliczne msze św. za tych, których tam więziono i mordowano w czasach komunistycznych. Na korytarzu X Pawilonu zawieszona jest ikona Matki Boskiej Częstochowskiej ofiarowana przez ojców paulinów z Jasnej Góry. Wizerunek Madonny i modlitwa odmieniają to miejsce.