Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Na początku roku żona zabrała mnie na koncert, który odbywał się w jednej z sal koncertowych. Sala była bardzo nowoczesna, z niesamowitą wręcz akustyką. Cierpię na swego rodzaju skrzywienie zawodowe jeśli chodzi o jakość dźwięku podczas imprez muzycznych i muszę przyznać, że w takim miejscu to jeszcze nie byłem. W tym momencie nie liczy się już nawet kto gra (bo do takiego miejsca i tak zapraszani są muzycy zawodowi), ale w jaki sposób ta muzyka rozchodzi po sali. Każdy słuchacz - bez względu na miejsce, które zajął - ma szansę rozkoszować się pojedynczym dźwiękiem, wydobywanym czy to przez dotyk struny gitarowej czy też uderzenie w talerz lub bęben.
Inni czy tacy sami?
Można przebywać w najdalszym zakamarku pomieszczenia, a doznania akustyczne są tak doskonałe, jakby siedziało się co najmniej w pierwszym rzędzie. Prawdziwa uczta dla uszu. Oczu zresztą również, a to za sprawą gustownego, drewnianego wykończenia nowoczesnej sali.
Znajomy opowiadał mi niedawno o pewnym gospodarzu, który hodował konie. Był typowym człowiekiem roli: wysokim i postawnym „jak dąb”, o wielkich, spracowanych dłoniach i pomarszczonej od frasunku twarzy. Gdy przyszło mu załatwić z nim jakąś sprawę, sporym wyzwaniem okazało się być własnoręczne wypełnienie kwestionariusza osobowego.
Daleko jak stąd do Honolulu
Pan gospodarz zna się na koniach jak mało kto. Konie miał jego ojciec, a wcześniej ojciec jego ojca itd… Gdyby nie te konie, sam nie wie czym by się w życiu zajmował. Aktualnie, bez koni nie wyobraża sobie życia. I funkcjonuje w swoim świecie, z dala od nowinek technologicznych, smart urządzeń i komputerów. Rytm dnia i roku wyznaczają mu właśnie konie.
To dla nich wstaje zawsze o tej samej wczesnej porze i idzie do szopy. Najpierw jedzą konie, a dopiero potem on. W lecie z kolei musi zadbać o siano i słomę na zimę. Podejrzewam, że gdybym spotkał się z tym panem gospodarzem, ciężko byłoby nam znaleźć wspólny temat. On, będący w stu procentach offline, żyjący z zgodzie z rytmem natury. Ja: zaplątany w internetowe sieci, aplikacje, konta bankowe, faktury czy... muzykę. Mimo, że czasem możemy trafić na siebie w kościele czy w sklepie, żyjemy w dwóch totalnie odmiennych rzeczywistościach. Fizycznie stosunkowo blisko, a mentalnie daleko jak stąd do Honolulu.
Niby zupełnie inni, a jednak... tacy sami
I tak właśnie stworzył nas Pan Bóg. Takich samych, a jednak tak różnych. Przypuszczam, że gdybym panu gospodarzowi chciał opowiedzieć o szczegółach ostatniego koncertu, zrobiłby tylko wielkie oczy. Z kolei, gdyby on zaczął wprowadzać mnie w tajniki hodowli koni, pewnie zrobiłbym jeszcze większe.
A jednak, pod pewnym względem jesteśmy do siebie bardzo podobni. Coś nas łączy! Za kilka dni Środa Popielcowa. I zarówno ja jak i pan gospodarz przyjdziemy tego dnia do kościoła, choć przecież to nie niedziela. Klękniemy przed ołtarzem i ze spuszczoną głową czekać będziemy aż przyjdzie ksiądz, posypie nam głowy popiołem i przypomni, że jedyną pewna rzeczą na tym świecie jest to, że umrzemy. I zarówno dla mnie jak i dla pana gospodarza, jak również dla wielu innych w tym dniu, ważne będzie, że ratunku możemy szukać jedynie w Ewangelii.
Pan Bóg to tak pięknie wymyślił. Stworzył nas, każdemu dał jakiś talent, do głowy wsadził różne treści i posłał w świat. I teraz biegamy po tej ziemi - jedni dalej, drudzy tylko wokół domu, ale wszyscy związani Nim i Jego Ewangelią. Zatem życzę - Wam i sobie - abyśmy żyli tą Ewangelią i mimo różnic szanowali siebie nawzajem i starali się siebie zrozumieć. O tym właśnie myślmy intensywnie w Wielkim Poście.