Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Życie Igora od lat było naznaczone cierpieniem i bólem. Tęsknota za bliskimi, niesprawiedliwość, wojna. Ale zupełnie nie przypuszczał, że spotka go coś jeszcze gorszego.
Wyjechał z Ukrainy w 2014 roku, kiedy rozpoczęła się wojna w Donbasie. Nie miał wyjścia. W przeciwnym razie, przez jego polityczne zaangażowanie, jak mówi, "coś mogłoby się stać jego najbliższym". Zamieszkał w Polsce i tu próbował zacząć wszystko od początku. Choć te początki, w obcym kraju, bez znajomości języka, okazały się bardzo trudne. Brakowało pieniędzy, brakowało rodziny, brakowało wsparcia. Bywały tygodnie, kiedy brakowało też jedzenia.
– Zostałem zupełnie bez grosza. Miałem zacząć nową pracę, ale dopiero po miesiącu pierwsza wypłata, a miesiąc trzeba jakoś przeżyć. Było mi ciężko. Poszedłem wtedy pierwszy raz do kościoła i pierwszy raz w życiu tak na poważnie pomodliłem się o pomoc. I chłopak, na którego w ogóle nie liczyłem, pomógł mi, pożyczył mi pieniądze. Wtedy nie widziałem jeszcze tak jasno, że to była pomoc od Boga. A ten chłopak napisał do mnie ze 20 minut po wyjściu z kościoła. Bóg nie dał mi zginąć – wspomina Igor.
Życie usłane cierpieniem
Chłopak był ochrzczony w kościele prawosławnym i tylko na takich nabożeństwach bywał. O katolickiej mszy nie miał wówczas pojęcia. Zresztą, w tamtym czasie zaglądał czasem po prostu do otwartego kościoła, siadał w ławce i modlił się tak, jak potrafił. Choć, jak wspomina, wtedy z wiarą nie miało to raczej wiele wspólnego. Raczej z wątpliwościami i cierpieniem, które pchało go czasem w tę stronę.
Przeżycie tego miesiąca okazało się bardzo trudne. Po drodze były święta. Boże Narodzenie. Dotkliwie samotne. – Był wieczór wigilijny, wszyscy świętowali blisko rodziny, na ulicach było pusto, a ja jestem bez grosza w kieszeni, cztery dni na wodzie, moja rodzina daleko. I było mi bardzo smutno. Myślałem, że Bóg mnie zostawił, skoro cały czas muszę przechodzić przez takie cierpienie. Po co to jest? – pytałem. I wtedy na ulicy znalazłem 50 zł, to mi uratowało cały tydzień, w końcu się najadłem – mówi.
Potem powoli życie zaczęło się układać, była praca, Igor poczuł się wreszcie bezpiecznie. – Ta sytuacja z brakiem pieniędzy dała mi nauczkę. Nauczyłem się doceniać to, co mam i bardziej poważnie podchodzić do życia – mówi.
Nowotwór złośliwy i trzy procent szans na przeżycie
Niestety wszystko zmieniła pandemia. Kwarantanna znów pozbawiła go środków do życia, dodatkowo w tym samym czasie zaczął odczuwać dziwne dolegliwości. Pierwsza diagnoza: rwa kulszowa. Kolejna: przepuklina.
– Rwy były coraz częstsze i coraz bardziej bolesne. Pierwszy raz płakałem z bólu. Wtedy też pierwszy raz powiedziałem, że wydaje mi się, że życie mnie już spisało na straty. Niestety sparaliżowało mi prawą nogę, stopę. Pamiętam 48 godzin nieustannego bólu. Poszedłem do lekarza. Badanie tomografem wykazało, że mam guza już ponad 6 cm, nowotwór złośliwy – mówi.
Igor pojechał na operację do Kijowa, wtedy było to jeszcze możliwe. Tam od lekarza usłyszał, że przy tym rodzaju nowotworu, mięsaku złośliwym w znacznym stopniu zaawansowania, ma mniej więcej 3 do 5 procent szans na przeżycie. – Przez ten rok leczenia cały czas sobie mówiłem, że muszę pójść na mszę. I nie poszedłem... Modliłem się w domu, czytałem psalm 91. Od czasu do czasu wchodziłem do otwartego kościoła.
Na mszę poszedł dopiero po zakończonym leczeniu, kiedy znów jego stan bardzo się pogorszył. – To były skutki uboczne leczenia, chemio- i radioterapia uszkodziły mi poważnie jelita. To dla mnie było jeszcze gorsze niż ten cały rak. To mocno działa na psychikę, zasypiałem i budziłem się z bólem każdego dnia. Doszło do sytuacji, kiedy nie jadłem od kilku dni, bo każdy posiłek wiązał się z ogromnym cierpieniem, miałem problemy z jelitami. Zacząłem mieć myśli samobójcze, nie widziałem zupełnie swojej przyszłości. Poszedłem do kościoła, żeby chociaż raz przeżyć mszę, iść do spowiedzi, przyjąć komunię. Nauczyłem się na szybko z internetu, jak się modlić podczas mszy. Przyszedłem tam w tragicznym stanie – wspomina.
"Pan Bóg mnie po prostu uratował"
Chłopak chciał pójść do spowiedzi, ale ksiądz w konfesjonale nie miał pewności, co powinien zrobić, jako że Igor był prawosławny. – Ale powiedziałem sobie, że nie odejdę z tego świata, jeśli chociaż raz nie dotknę ciała Chrystusa – mówi.
– Usiadłem w ławce, zacząłem śpiewać razem z ludźmi. I w pewnym momencie zacząłem tak płakać, jak naprawdę jeszcze w swoim życiu nigdy nie płakałem. Pani obok dała mi chusteczki. Czułem się tak, jakby cały ból mojego życia, który trzymałem w sobie, zaczął mnie opuszczać. Potem usłyszałem kazanie o pokorze, które tak bardzo pasowało do mojej sytuacji. Czułem się tak dobrze jak nigdy, oczyszczony, podniesiony, myślałem, że takie rzeczy tylko w filmach pokazują, że w życiu to się nie dzieje.
Następnego dnia Igor pojechał do lekarza na zaplanowaną wcześniej wizytę. I okazało się, że wyniki są bardzo dobre. Że nie ma w ciele żadnych komórek nowotworowych. Z dnia na dzień czuł się coraz lepiej, nie tylko fizycznie ale też psychicznie.
– Po tej całej sytuacji zobaczyłem, że Pan Bóg mnie po prostu uratował. Że dał mi nadzieję, którą utraciłem. W tej chwili jestem w remisji. I mam nadzieję, że będę już zdrowy do końca życia. Mam wystarczająco sił, żeby być wdzięcznym, mam swoje słabe strony, znam grzechy, które popełniam, ale podejmuję działanie, żeby z nimi walczyć, co dzień staję się silniejszy. Nie mam już myśli samobójczych. Mam sens życia – mówi Igor, który w swoim nowym życiu odnalazł nie tylko sens, ale przede wszystkim Boga, którego chce nadal poznawać. I robi to coraz częściej na katolickiej mszy.