Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Katarzyna Szkarpetowska: Gdy przed wywiadem zapytałam cię, do czego porównałabyś lęk, odpowiedziałaś, że do jadowitego węża. Skąd takie skojarzenie?
Monika*: Przez dwa lata zmagałam się z zespołem lęku uogólnionego. Potoczna, skrócona nazwa tego zaburzenia psychicznego, to GAD (od angielskich słów: generalized anxiety disorder – przyp. K.Sz.). Wąż też jest gadem. I stąd to porównanie. Lęk, podobnie, jak wąż, czai się. Jeśli go nie okiełznasz, może okazać się śmiertelnie niebezpieczny.
Jak ty okiełznywałaś swój lęk?
To było bardzo trudne, wręcz wyczerpujące. Zachorowałam w czasie pandemii, chociaż ona sama w sobie nie była przyczyną, a jedynie nasiliła objawy choroby. U mnie zaburzenia lękowe były reakcją na długotrwały, wyniszczający organizm stres oraz bolesne wydarzenia, z którymi w tamtym czasie przyszło mi się zmierzyć.
Lęk, którego wówczas doświadczałam, powodował nie tylko dolegliwości somatyczne, ale również – z czym trudno było mi się pogodzić – uderzył w moje poczucie własnej wartości, sprawił, że zaczęłam wycofywać się z życia społecznego. Relacje, które wcześniej budowałam – przyjacielskie, koleżeńskie, zawodowe – zaczęły się sypać jedna po drugiej.
Kiedyś wybrałam się na mszę świętą. Wtedy jeszcze obowiązywał nakaz noszenia maseczek. W kościele, mniej więcej w połowie mszy, miałam napad lęku. Nie potrafię opisać słowami, co się wtedy ze mną działo. Moje ciało jakby zastygło. Nie byłam w stanie modlić się z innymi. Pomyślałam wtedy: „Jak dobrze, że mam na twarzy maskę. Przynajmniej nie widać, że nie poruszam ustami”. Takie sytuacje przytrafiały mi się wielokrotnie: w sklepie, w komunikacji miejskiej.
W końcu jednak poszukałaś pomocy u psychiatry. Czy było jakieś konkretne wydarzenie, które cię do tego zmotywowało?
Zaburzenia lękowe mają to do siebie, że człowiek czuje się coraz bardziej samotny. Czuje się samotny i staje się samotny, ponieważ – jak wspomniałam – krąg przyjaciół, znajomych zawęża się. No ale trudno, żeby było inaczej, jeżeli stroni się od ludzi.
Pewnego dnia wpadłam na pomysł, że fajnie byłoby mieć w domu kotka. Mnie podobały się zawsze koty brytyjskie, krótkowłose. Chciałam kupić takiego kota i… to mnie przerosło. Przejrzałam kilka stron internetowych z ofertą sprzedaży i znalazłam parę interesujących ogłoszeń, ale – chociaż pragnęłam mieć kota – nie dałam rady się tym zająć.
Na samą myśl, że będę musiała po tego kota pojechać – a więc wyjść z domu, spotkać się z kimś, podpisywać jakąś umowę – czułam lęk. Zdrowy człowiek zadzwoniłby, umówił się na spotkanie i sfinalizował transakcję. Ja nie byłam w stanie. Mnie to przerosło. Coś tak prozaicznego jak zakup kota… (dłuższa chwila ciszy)
I właściwie ta sytuacja z kotem była taką moją wewnętrzną granicą. Kilka dni później umówiłam się na pierwszą wizytę u psychiatry.
Dostałaś leki?
Tak. Od lekarza wyszłam z receptą i nadzieją, że „to coś, co mi się przytrafiło” da się leczyć.
„To coś”?
Wtedy miałam problem z nazywaniem choroby po imieniu. Określenie „zaburzenia lękowe” brzmiało w moim odczuciu stygmatyzująco. Wstydziłam się, że „to coś” spotkało właśnie mnie. Wizyta u psychiatry sprawiła, że poczułam ulgę.
Jak twój organizm zareagował na leki?
Leki przeciwlękowe, podobnie jak leki na depresję, nie działają od razu po zażyciu. Na efekty trzeba trochę poczekać. Gdy zaczęłam je przyjmować, pojawiły się zawroty głowy, czułam się senna, miałam nudności… Co prawda lekarz uprzedził mnie, że na początku tak może być, nawet przez pierwsze dwa tygodnie, i że to jest naturalne, ale co innego usłyszeć, a co innego się z tym mierzyć.
Bliscy nie umieli mi pomóc. Wiele razy słyszałam: „No ale tak właściwie, to co się dzieje?”, „Przecież twój lęk jest bezpodstawny”, „Panikujesz”, „Wrzuć na luz”.
Denerwowało mnie to i tylko powodowało, że narastało we mnie napięcie, poczucie winy. Bo ja wiedziałam, że lęk, który odczuwam, jest irracjonalny, bezpodstawny. Chciałam nie panikować. Chciałam wrzucić na luz, jeszcze jak! Ale ja nad tym lękiem nie panowałam.
Tym, co pomogło mi przetrwać ten trudny czas, była wiara w Boga. W to, że On mnie z tym nie zostawi. To w chorobie nauczyłam się mówić do Boga „Tatusiu”, przychodzić do Niego ze swoim cierpieniem.
W tamtym czasie modliłam się dużo psalmami. Ktoś mi to polecił i rzeczywiście to było pomocne. Szczególnie ukochałam Psalm 23 ze względu na słowa: „Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę (..) Dobroć i łaska Boża pójdą w ślad za mną przez wszystkie dni mego życia”.
Przytoczone słowa opisywały moje położenie i dawały nadzieję, która motywowała do zawalczenia o siebie.
W międzyczasie dostałam od kogoś książkę Psychoterapia Ewangelią Marka Pietrachowicza, psychologa klinicznego, która również rzuciła sporo światła na sytuację, w jakiej się znalazłam. Przeczytałam w niej: „Zarówno nasz umysł i jego skomplikowana mechanika, jak i nasza nieśmiertelna dusza wyszły spod tych samych palców i stanowią spójną całość, jeden komplet”.
„Spod tych samych palców...” Bóg lepi człowieka. Nie jesteśmy dziełem przypadku, ale dziełem Jego rąk.
Masz poczucie, że „dobroć Boga i Jego łaska poszły w ślad za Tobą”?
Tak. Gdyby nie wiara, nie dałabym rady wytrwać w leczeniu i w nadziei, że wyzdrowieję. Wiele osób doświadczających kryzysów psychicznych nie decyduje się na wizytę u psychiatry czy na psychoterapię. Najczęstszym powodem tego jest wstyd, myślenie w rodzaju: „Co powiedzą inni” i przekonanie, że „Przecież to i tak nic nie da”. Klasyka gatunku (uśmiech). A warto walczyć o siebie. Jakiś czas temu trafiłam w internecie, chyba właśnie na stronie Aletei, na wypowiedź kolegi Jana Pawła II. I ten znajomy opowiadał, że pewnego razu poszedł z Karolem Wojtyłą do ogrodzonego parku. Zastała ich tam noc. Mężczyzna zaniepokoił się, że jest już późno, a w domu czeka na niego żona. Wtedy Karol Wojtyła powiedział: „Nie martw się. Wyprowadzę nas stąd, w siatce ogrodzeniowej jest dziura”. Jak powiedział, tak zrobił.
I Pan Bóg jest w naszym życiu tym, który mówi: „Dziecko moje, nie martw się, znam drogę. W siatce jest dziura. Wyprowadzę cię stąd, tylko mi zaufaj”. „Stąd”, czyli z depresji, z lęku, z samotności, z trudnej sytuacji, w jakiej akurat się znaleźliśmy itd. Każdy z nas ma swoje „stąd”.
*Imię bohaterki zostało zmienione.