Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Piotr POISON Plichta to raper, pomysłodawca i twórca albumu muzycznego Szepty sumienia. Mąż Emilii, tata Poli i Aleksa. W naszym wywiadzie mówi o uzależnieniu od narkotyków i o tym, jak Bóg ocalił go przed popełnieniem samobójstwa.
Katarzyna Szkarpetowska: Jak wspominasz czasy wczesnej młodości?
Piotr POISON Plichta*: Pochodzę z normalnej, niepatologicznej rodziny. Gdy byłem dzieckiem, mama opowiadała mi historie biblijne. Czytała Pismo Święte. Widziałem, że Pan Bóg działa w naszym domu. Kiedyś np. brakowało nam pieniędzy i ktoś wrzucił do naszej skrzynki na listy kwotę, która uratowała domowy budżet. W wieku 16 lat poznałem na osiedlu chłopaków, którzy mi zaimponowali. Byli to pseudokibice i skinheadzi. Niektórzy nawet czcili Hitlera. Postanowiłem, że zostanę pseudokibicem. Wdawałem się w bójki. Dzięki nim miałem poczucie, że jestem akceptowany, szanowany przez kumpli.
Brakowało ci w tamtym czasie poczucia własnej wartości?
Tak. Mój tata nie był wylewny, jeśli chodzi o uczucia. Nie mówił mi, że jestem wartościowy. Szukałem akceptacji na osiedlu. Agresja, jaką w sobie nosiłem, nie wzięła się znikąd. Myślę, że w dużej mierze miała źródło w traumatycznym wydarzeniu, z którym przez długi czas nie mogłem sobie poradzić.
"Wyjął gazetę erotyczną i..."
Co takiego się wydarzyło?
Gdy miałem 14 lat, padłem ofiarą molestowania seksualnego. Mężczyzna, który mieszkał w tym bloku co ja, wysyłał mnie do sklepu po czasopisma pornograficzne. Na początku nie rozumiałem, o co chodzi. Kiedyś jednak zaprowadził mnie na łąkę, wyjął gazetę erotyczną. Otworzył na jakiejś stronie i powiedział, żebym robił mu to, co widzę na obrazku. Czułem, że to, co proponuje, jest złe. Dzięki Bogu, szybko stamtąd uciekłem i do niczego nie doszło.
Wybaczyłeś temu człowiekowi?
Dziś jestem już wolny od nienawiści, od chęci zemsty. Raczej chciałbym, żeby ten człowiek poznał Pana Boga, tak jak ja Go poznałem.
„Okradałem swoją rodzinę”
Wcześnie zacząłeś z narkotykami. Marihuana, amfetamina i depresja w jednym pakiecie.
Narkotyki to przebrzydłe zło. Żeby zdobyć na nie pieniądze, okradałem własną rodzinę i znajomych. Wyrywałem ludziom na ulicach portfele i torebki. Gdy sięgnąłem po amfetaminę, nie chciałem już palić marihuany. Amfa totalnie wyniszczyła mój organizm. W wieku 19 lat byłem wrakiem człowieka. Nie chciałem żyć. Pamiętam, jak któregoś dnia wróciłem nad ranem do domu. Byłem na tzw. zwale, czyli na zejściu po narkotykach.
Schodziła ci amfetamina.
Tak. Na nic nie miałem siły. Czułem, że wracam do rzeczywistości i ta rzeczywistość jest okropnie ponura. Poszedłem do łazienki umyć twarz. Spojrzałem w lustro i przeraziłem się. Wyglądałem jak trup. Tamtego wieczoru miałem myśli samobójcze. Mieszkałem na 10. piętrze. Pomyślałem, że wyskoczę przez okno i ze sobą skończę. Jednak w tym samym momencie usłyszałem w sercu cichy, łagodny głos, który mówił: "Pomódl się".
Co było dalej?
Bezradny i skrajnie wyczerpany życiem, zacząłem się modlić. Powiedziałem: „Panie Jezu, jeżeli naprawdę istniejesz i zależy Ci na mnie, pomóż mi. Oddam Ci całe życie, będę należeć do Ciebie, tylko uratuj mnie, bo ginę”. Po tych słowach w pokoju zmieniła się atmosfera. Poczułem obecność żywego, kochającego Boga. Następnego dnia obudziłem się wolny.
POISON o nałogu
Już nie miałeś poczucia głodu narkotykowego?
Tak. Nie myślałem o tym, żeby zaćpać, skombinować prochy. Obudziłem się z myślą o Bogu – że On istnieje i pragnie odmienić moje życie. Gdy potem kumple proponowali mi narkotyki, odmawiałem. Wcześniej to było nie do pomyślenia. Wiedziałem, że ta siła, którą mam, pochodzi od Pana Boga. Sam z siebie nie dałbym rady odmówić. Któregoś dnia stwierdziłem, że opowiem im o Chrystusie. O tym, co zrobił w moim życiu. Gdy do nich poszedłem, siedzieli akurat w piaskownicy. Palili jointa, którego sobie podawali. Gdy zobaczyli, że w ręku mam Biblię, na ich twarzach pojawił się ironiczny uśmiech. Patrzyli na mnie jak na dziwaka.
Co było dalej?
„Chłopaki, chcę wam coś przeczytać” – powiedziałem. Przeczytałem słowa z Ewangelii św. Jana: „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne" (J 3,16). Oczywiście mnie wyśmiali, ale dwóch chłopaków z tej ekipy zainteresowało się tym, co mówiłem. „Opowiesz coś więcej? O co tu chodzi?” – zapytali. „Chodzi o to, czy jesteście gotowi na to, żeby przyjąć Jezusa Chrystusa do swojego życia. Uznać, że jest waszym Panem i Zbawicielem. Wtedy On do was przyjdzie, tak jak przyszedł do mnie” – odparłem.
Jak to przyjęli?
Poszliśmy do domu jednego z nich. W pokoju, w szafie, miał miniplantację marihuany. Klęknęliśmy przy łóżku i zaczęliśmy się modlić. Tamtego dnia oddał życie Chrystusowi. Pozbył się też tego zielska z szafy.
Dziwny sen i muzyka
Jak odkryłeś, że Bóg powołuje cię do tworzenia muzyki?
Wyjechałem za pracą do Anglii. Tam zajmowałem się wykończeniami mieszkań. Praca była ciężka. Zdarzało się, że pracowałem przez siedem dni w tygodniu po 9-10 godzin. Pewnej nocy miałem niezwykły sen. Przyśniło mi się, że Pan Bóg zabrał mnie w trzy miejsca. W dwóch znajdowały się świątynie pomalowane na biało, w trzecim – namiot. Przed tym namiotem nauczał łysy, wysoki mężczyzna w studenckiej czapce. Gdy się obudziłem, czułem, że ten sen był od Boga. Nie potrafiłem jednak odczytać jego przesłania.
Niedługo przyjechałem do Polski, żeby pozałatwiać pewne sprawy. W planach miałem powrót do Anglii i zamieszkanie tam na stałe. Przed wyjazdem kolega zaproponował, żebym pojechał z nim na konferencję chrześcijańską do Warszawy. Zgodziłem się. Tam spotkałem mężczyznę, który wtedy, w Londynie, przyśnił mi się. Okazało się, że jest założycielem szkoły biblijnej. Wtedy zrozumiałem, że Bóg chce, bym zapisał się do tej szkoły. Tak się stało.
Czyli nie wróciłeś już do Anglii.
Nie. Zamieszkałem w Warszawie z Emilką – moją narzeczoną, a dziś żoną i matką naszych dzieci. Oboje uczęszczaliśmy do tej szkoły, zajęcia odbywały się weekendy. Duchowo bardzo wiele stamtąd wynieśliśmy. Bóg mówił i mówi do mnie, m.in. w swoim Słowie. Przez to Słowo dał mi obietnicę, że rozmnoży talenty, którymi mnie obdarował. I tak napisałem jeden utwór, potem drugi i kolejny. Moje piosenki spodobały się innym. Zacząłem otrzymywać zaproszenia na koncerty, na rekolekcje. Powstała płyta „Szepty sumienia”. Nie byłoby tego wszystkiego, gdyby nie Bóg i Jego błogosławieństwo.