Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Katarzyna Szkarpetowska: Twoja mama, Lucyna, podobnie jak ks. Jan Kaczkowski, w młodym wieku zachorowała na glejaka mózgu. Gdy zmarła, miałeś zaledwie pięć lat.
Łukasz Smolarski*: To prawda. Często o niej myślę i wierzę w to, że opiekuje się mną z nieba. Bardzo żałuję, że gdy jeszcze żyła, nie dane mi było spędzać z nią więcej czasu. Po tym, jak zachorowała, sporo przebywała w szpitalu. Wspomnień zachowało się niewiele. Zdjęć – kilka.
Czyli nie wiesz, nie pamiętasz, jak to jest mieć mamę.
Niestety. Gdy była w szpitalu, i później, gdy zmarła, mną i moim starszym bratem opiekował się tata. Starał się, jak mógł: robił nam posiłki, prał, sprzątał. Ale tata to nie mama – był raczej surowy. Z perspektywy czasu widzę, jak bardzo brak matczynego ciepła odcisnął piętno na moim życiu. Jak wielką pustkę wyżłobiła we mnie śmierć mamy.
Czy jako dziecko miałeś do Pana Boga żal o to, że inne dzieci mają mamy, a ty nie?
Myślę, że ten żal, pewnego rodzaju bunt, pojawił się dopiero w nastoletnim życiu, gdy widziałem, ile wsparcia otrzymują od swoich mam moi rówieśnicy. Ze wspomnianym buntem wiązały się pytania: Czy naprawdę istnieje Bóg? A jeśli tak, to dlaczego tak wcześnie zabrał mamę? I czemu właśnie moją? Przecież ja potrzebowałem jej o wiele bardziej niż On.
Szczególnie trudno było mi też, życiowo i duchowo, gdy zmarł wujek Roman, brat mojej mamy, któremu wiele zawdzięczam. Wujek Romek odrabiał ze mną lekcje, kupił mi pierwszy komputer, uczył mnie pracy, motywował do działania, do tego, żeby mieć w życiu pasję. Jego śmierć była dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Poszedł do szpitala na operację usunięcia wyrostka robaczkowego i już nie wrócił. Zwykła operacja skończyła się śmiercią. Było mi przykro, że nie mogłem się z nim pożegnać. Że nie zdążyłem podziękować mu za trud, jaki włożył w moje wychowanie i za wszystko, co dla mnie zrobił.
Jako młody chłopak przeprowadziłeś się z Nowego Sącza do Warszawy. Do stolicy przyjechałeś za chlebem czy za miłością?
Do Warszawy przyjechałem za chlebem z miłością (uśmiech). W domu się nie przelewało, mimo to – właśnie z pomocą ukochanego wujka Romana – udało mi się skończyć jedną z najlepszych uczelni w Polsce, studiowałem w Wyższej Szkole Biznesu w Nowym Sączu. Gdy byłem jeszcze na studiach, otrzymałem w stolicy pracę jako specjalista w branży IT i oświadczyłem się Natalce. Po studiach sprowadziliśmy się do Warszawy.
Jak poznałeś Natalkę?
W Nowym Sączu mieszkaliśmy na tej samej ulicy – ja w bloku, a Natalka w domu rodzinnym, nieopodal którego mój tata miał garaż. I ja do tego garażu chodziłem po skuter.
Chodziłeś po skuter, a „wychodziłeś” miłość swojego życia :)
Otóż to! (śmiech) W okolicy garażu często widywałem piękną dziewczynę. Wtedy jeszcze nie wiedziałem nawet, jak ma na imię. Któregoś razu zapytałem sąsiadkę, czy ją zna. Znała. Umówiliśmy się na pizzę i okazało się, że nadajemy na tych samych falach. Mamy piętnaście lat stażu małżeńskiego i jesteśmy rodzicami bliźniaków. Staramy się z żoną przekazywać im dobre wartości, dawać poczucie bezpieczeństwa, spędzać z nimi jak najwięcej czasu. Chciałbym, żeby wyrosły na dobrych ludzi, a przede wszystkim, żeby były szczęśliwe.
Przez wiele lat pracowałeś w korporacji, ale niedawno to się zmieniło. Dziś jesteś vlogerem „na pełnej petardzie”. Rzuciłeś pracę w korpo i całkowicie poświęciłeś się swojej pasji, jaką jest Biznes Misja. Długo dojrzewałeś do tej decyzji?
Do tej decyzji dojrzewałem prawie dziesięć lat. Pierwszy raz wypalenie zawodowe w branży IT tąpnęło mną właśnie dziesięć lat temu. Niby wszystko było OK – praca marzeń, idealne zarobki, świetna szefowa i ludzie wokół. Jednak czegoś mi brakowało. Gdzieś w głębi duszy czułem, że poprzez pracę chciałbym zmieniać świat na lepsze. Moja mama była nauczycielką, mój brat jest nauczycielem, w całej rodzinie jest wielu nauczycieli i ja też chciałem uczyć.
Stworzyłem więc Biznes Misję – projekt internetowy, którego misją jest szeroko pojęta edukacja biznesowa. Przeprowadzam wywiady z inspirującymi ludźmi, którzy dzielą się wiedzą, jak osiągnąć sukces w biznesie. To wiedza potrzebna każdemu z nas, której – w moim odczuciu – współczesna szkoła nie uczy albo uczy w niewielkim stopniu. Bo ile osób, kończąc szkołę wie, co to jest PIT, CIT, jak założyć spółkę, jaką formę podatkową wybrać, które branże na rynku pracy mają przyszłość itd.? Edukuję również rodziców, jak uczyć dzieci oszczędzania i szacunku do pieniędzy. To jest dopiero misja!
Na przykład moje kilkuletnie dzieci otrzymują kieszonkowe, po trzydzieści złotych miesięcznie. Jeżeli w ciągu miesiąca połowy tych pieniędzy nie wydadzą, wówczas otrzymują od nas bonus w wysokości dziesięciu złotych. Jeżeli chcą mieć nowe zabawki, muszą sprzedać stare. Organizujemy więc wyprzedaże garażowe – dzieciaki mają frajdę, a przy tym zdobywają wiedzę o finansach, uczą się negocjowania itd. To wszystko zaprocentuje, gdy będą wchodzić w dorosłe życie.
Decyzja o odejściu z korporacji była podyktowana pasją, ale też stanem zdrowia, prawda?
Tak. Przeszedłem operację kręgosłupa lędźwiowego, która spowodowała, że musiałem coś wybrać, kondycyjnie nie byłem w stanie pracować zawodowo i jednocześnie rozwijać Biznes Misji.
Wywiadu do Biznes Misji udzielił ci m.in. ks. Jan Kaczkowski. Pamiętasz tamto spotkanie?
Pewnie, że pamiętam. Gdy powiedziałem księdzu, że mam małe dzieci i w związku z tym żona nie mogła przyjechać, żeby się z nim przywitać, zażartował: „Jak to masz żonę? Przecież dzisiaj to takie niemodne”. Pamiętam naszą kilkugodzinną rozmowę, już po wywiadzie dla Biznes Misji. Kamera była wtedy wyłączona, dyktafon nie nagrywał. Rozmowę o życiu, o wierze. Po rozmowie z ks. Kaczkowskim bardziej uwierzyłem w Boga.
Angażujesz się w różne akcje charytatywne, pomagasz dzieciom, młodzieży. Dlaczego to robisz?
Uważam, że mam dług do spłacenia. Gdy byłem dzieckiem, później nastolatkiem, otrzymywałem od innych ludzi sporo pomocy, więc teraz, jeśli mogę się odwdzięczyć, po prostu się nie zastanawiam.
Niedawne święta to taki szczególny czas. Może jest obok ktoś, kto potrzebuje rozmowy, przytulenia? Czasami naprawdę niewiele potrzeba, żeby zmienić czyjeś życie na lepsze. Wystarczy zatrzymać się przy drugim człowieku, pobyć z nim. Bez pośpiechu, z otwartym sercem.
A wiara? Czym ona dla ciebie jest?
Gdy wierzymy w Boga, wówczas łatwiej nam żyć. Dla mnie wiara sprowadza się do bycia dobrym człowiekiem – dla siebie i dla innych. Do niekrzywdzenia ludzi i niesienia pomocy tym, którzy jej potrzebują. Bóg chce naszego dobra. Jak mówił ks. Kaczkowski: „Bóg nigdy nie jest przeciwko nam”. Skoro On chce naszego dobra, to i my chciejmy go dla innych.
*Łukasz Smolarski – mąż Natalii, tata bliźniaków: Oliwii i Kacpra. Przez kilkanaście lat związany z branżą IT. Twórca portalu Biznes Misja. Stale powtarza, że warto słuchać głosu serca i podążać za własnymi marzeniami.