Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Przypływ weny przy kalwaryjskiej szopce
Magdalena Prokop-Duchnowska: Zrozpaczona Anielka wybiega w Wigilię z kamienicy. Błąkając się po zaśnieżonych ulicach, dociera do ruchomej szopki w bazylice ojców franciszkanów, gdzie... spełnia się jej dziecięce marzenie. W podobnym miejscu w twojej głowie rodzi się gotowy scenariusz na książkę.
Julianna Wołek: Dokładnie w sanktuarium Matki Bożej w Kalwarii Zebrzydowskiej. Widziałam już wiele ruchomych szopek, ale żadna nie była tak piękna, spójna i dopracowana w szczegółach, jak ta budowana przez bernardynów. Staliśmy przed nią całą rodziną i byliśmy totalnie oczarowani. Przypomniało mi się wtedy, że jednym z dziecięcych marzeń mojej przyjaciółki było wejście do środka takiej szopki.
Oczami wyobraźni zobaczyłam małą Anielkę, która tuż przed kolacją wigilijną dowiaduje się, że spędzi ją bez rodziców. Targana emocjami dziewczynka wybiega z domu i błąka się po ulicach miasteczka. Chcąc schronić się przed śnieżycą, wchodzi do pustego kościoła. Staje przed ruchomą szopką i przypomina sobie, jak będąc tu kiedyś z rodzicami, pragnęła zajrzeć do tych wszystkich miniaturowych domków, odwiedzić warsztaty rzemieślników i spotkać Nowonarodzonego Jezusa. Kiedy wykrzykuje cały swój żal i frustrację, okazuje się, że jest z nią Ktoś, kto to słyszy i postanawia spełnić pragnienie dziewczynki. Anielka ociera łzy i orientuje się, że trafiła do... wnętrza szopki.
Jedno to mieć pomysł, a drugie: znaleźć czas na jego realizację. Da się wykroić przestrzeń na pisanie książki, mając gromadkę dzieci, w której średnia wieku nie przekraczała pięciu lat?
Przeszliśmy długą i zawiłą drogę, złożoną z maleńkich kroków oraz mnóstwa zakrętów i przystanków. Szczerze mówiąc, dotąd nie mam pojęcia, jak nam się to udało. Nie jestem typem herosa, który napręża muskuły i błyskawicznie osiąga wyznaczony cel.
Do pisania siadałam nocami, a opowieść była gotowa już po kilku dniach. Miałam wrażenie, jakbym odkrywała historię, która gdzieś się już kiedyś wydarzyła. Mimo to, po drodze musiałam zmierzyć się z wieloma frustracjami. Zdarza się, że czuję wenę i bardzo chcę pisać, ale przez natłok domowo-macierzyńskich obowiązków nie jest to możliwe.
Musiało upłynąć dużo czasu, zanim nauczyłam się podchodzić do realizacji swoich planów z większym spokojem. W pewnym momencie zrozumiałam jednak, że wszystko ma swój czas, a nasze możliwości zależą od aktualnych okoliczności. Czasem jest przestrzeń, by o coś zawalczyć, a czasem wręcz przeciwnie – i wtedy trzeba to odroczyć albo odpuścić. Pisanie jest dobre, ale bycie mamą obecną tu i teraz jest najlepsze.
Historia Anielki też odleżała swoje w szufladzie.
Czytaliśmy ją na bieżąco – fragment po fragmencie – siedząc całą rodziną przy choince. Amelka, Ania i Marianka słuchały z wypiekami na twarzach, a roczna Róża korzystając z naszej nieuwagi ściągała i zjadała z drzewka świąteczne ozdoby (śmiech).
Religijna książka nie tylko dla katolików
Cud Bożego Narodzenia to książka tylko dla dzieci?
Napisałam tę opowieść z myślą o dzieciach, ale okazało się, że porusza też dorosłych. Otrzymuję dużo pozytywnych wiadomości. Zdarzało się, że rodzic kupił książkę w prezencie dla dziecka, ale jeszcze przed zapakowaniem sam zaczął ją czytać i... przepadł. Mnie szczególnie zaskoczył fakt, że kupują ją też ludzie, którzy nie deklarują się jako wierzący.
Nie zniechęca ich Święta Rodzina na okładce?
No właśnie nie. Twierdzą, że mimo religijnego charakteru, o kwestiach wiary mówi w sposób subtelny, a przedstawione wartości są uniwersalne.
Szata graficzna też pewnie robi swoje.
Bardzo zależało nam, żeby ta historia była pięknie wydana: na takim, a nie innym papierze, z przykuwającą wzrok okładką i ilustracjami. Jestem wielbicielką książek, więc w kwestii jakości mam naprawdę wysokie wymagania.
Teraz to się zmieniło, ale jeszcze kilka lat temu wśród katolickich wydawnictw ciężko było znaleźć takie, które będzie w stanie sprostać naszym oczekiwaniom. Dlatego w sprawie publikacji odzywaliśmy się głównie do świeckich wydawców. Nie doczekaliśmy się jednak żadnej odpowiedzi. Stąd późniejsza decyzja o samodzielnym wydaniu książki. Przed nami było wielkie wyzwanie, a my działaliśmy totalnie po omacku, nie mając zielonego pojęcia, jak się do tego zabrać.
I wtedy „przypadkiem” w twoim życiu pojawiła się wielodzietna mama, która marzyła o... zilustrowaniu jakiejś książki.
Na plakaty Sary Tchorek trafiłam scrollując ekran telefonu. Przełamując onieśmielenie wysłałam jej opowiadanie i zapytałam, czy nie chciałaby wykonać ilustracji do książki. Tym wyborem kierowała Opatrzność! Skąd to wiem? Sara, która podobnie jak ja, miała wtedy cztery córki (w tym samym wieku, co moje) od początku doskonale “czuła” historię Anielki. Najbardziej niesamowite było to, że jakiś czas przed naszą pierwszą rozmową prosiła w modlitwie o możliwość zilustrowania książki.
Bajkę o zielonej biedronce napisała w wieku... 5 lat!
Mówisz, że działaliście po omacku. A czuliście w tym jakieś Boże prowadzenie?
Mamy przekonanie, że zarówno w naszych przedsięwzięciach – jak i w ogóle w codzienności – nigdy nie jesteśmy sami. Pragnienie stworzenia książki towarzyszyło mi już od dzieciństwa. Pierwszą – o zielonej biedronce – napisałam w wieku... pięciu lat! Do dziś pamiętam złączone klejem strony, na których widniały: po lewej tekst, a po prawej ilustracje. A przecież to właśnie Bóg wyposaża człowieka w talenty i marzenia, które – jeśli się dobrze przyjrzeć – widać już w pierwszych latach życia. Naszym zadaniem jest je pomnażać.
Co wcale nie jest takie łatwe! Mówisz, że u was ta droga droga była dość wyboista. I że wszystkie piętrzące się na niej trudności można podsumować tylko w jeden sposób: „To prawdziwy cud Bożego Narodzenia, że udało nam się wydać Cud Bożego Narodzenia".
Gdy w 2019 roku podjęłyśmy z Sarą decyzję o współpracy, każda z nas miała dużą rodzinę. Ilość chorób i innych „okołorodzicielskich” okoliczności sprawiła, że koniec końców plany wydawnicze musiałyśmy odroczyć. Razem z mężem decydowaliśmy jednak, że opublikujemy opowiadanie w Internecie, w formie darmowego PDF-a. W ciągu trzech dni odnotowaliśmy prawie dziewięćset pobrań. Odzew przekroczył nasze najśmielsze oczekiwania.
Nie baliście się, że będziecie na tym stratni?
Mieliśmy takie wątpliwości, ale postanowiliśmy zaryzykować. Być może dlatego, że mieliśmy już w życiu takie doświadczenie, że poszliśmy za marzeniami i dobrze na tym wyszliśmy.
Kuba komponuje muzykę i gra na instrumentach. Przez kilka lat godząc studia, pracę i życie rodzinne, pracował nad autorskim albumem muzycznym. Bardzo chciał ukończyć swoje dzieło, ale nie dało się tego zrobić pracując nocami. W końcu podjęliśmy decyzję, że zrezygnuje z dotychczasowej pracy, by w trakcie poszukiwań kolejnej mógł skończyć tę płytę. Pomysł był dość szalony, ale... udało się! Nie tylko zamknął temat nagrań, ale zaraz po tym otrzymał ofertę pracy, która była korzystniejsza od poprzedniej. To doświadczenie sprawiło, że nabraliśmy wiatru w żagle.
PDF z historią Anielki udostępniliśmy do pobrania trzy dni przed Wigilią. Jakież było nasze zdziwienie, gdy 24 grudnia usłyszeliśmy orędzie arcybiskupa Grzegorza Rysia, który mówił o papieżu Franciszku, zapraszającym wiernych do tego, by... odwiedzili szopkę: "Nie jako widzowie, ale uczestnicy. Nie dla przedstawienia, lecz dla spotkania z Panem, z Maryją, z Józefem, z ludźmi. (...)”. Brzmiało to tak, jakby przeczytał książkę (śmiech).
To cud, że się udało!
I jak to się stało, że Cud Bożego Narodzenia doczekał się w końcu książkowego wydania?
W 2020 r. po uruchomieniu akcji crowdfundingowej na portalu zrzutka.pl, tylko w ciągu tygodnia zgromadziliśmy pełną kwotę potrzebną do wydania książki. Zainteresowanie przerosło nasze oczekiwania i od razu musieliśmy zorganizować dodruk. W okresie adwentowo-świątecznym pakowaliśmy razem z dziećmi kilkadziesiąt paczek dziennie. Biorąc pod uwagę okoliczności tego wszystkiego – lockdown, ciąża bliźniacza i piątka dzieci na pokładzie – sami czasem zastanawiamy się, jak to możliwe, że całe przedsięwzięcie się udało. Na dzień dzisiejszy rozeszło się już ponad siedem tysięcy egzemplarzy.
Niedawno rozpoczęliście pracę nad adaptacją książki w formie audio.
O nagraniu słuchowiska myśleliśmy już w ubiegłym roku, ale – tak jak w przypadku wydania książki – wydawało się nam, że wielkość przedsięwzięcia przerasta nasze możliwości. Wiedzieliśmy, że trzeba będzie znaleźć aktorów, reżysera, muzyków, autorów piosenek, ale nie mieliśmy pojęcia, jak to zrobić i od czego w ogóle zacząć.
I już mieliśmy się poddać, gdy zadzwoniła do nas znajoma aktorka Agnieszka Jaworska wychodząc z propozycją nagrania historii Anielki. A że miała już w tej kwestii spore doświadczenie, nie tylko podpowiedziała co i jak mamy robić, ale i podsunęła konkretnych aktorów. Co ciekawe, były wśród nich osoby, o których myśleliśmy już wcześniej, ale nie mieliśmy odwagi zapytać ich o współpracę. Seria „zbiegów okoliczności” i „przypadkowych” spotkań doprowadziła do tego, że koniec końców możemy współtworzyć to słuchowisko z ekipą świetnych muzyków oraz aktorów znanych między innymi z krakowskich teatrów.
Co robi wtedy siódemka waszych dzieci?
Mnóstwo zamieszania (śmiech). Trudno za nimi nadążyć! Bywa, że bardzo dużym kosztem, ale udaje się nam znaleźć czas na ogarnięcie wydawnictwa i pracę nad słuchowiskiem. Poza tym, dzieci robią to często z nami. Razem jeździmy do studia, gdzie one recenzują i udzielają wskazówek. W domu pomagają przy pakowaniu paczek i przybijają pieczątki wydawnictwa z wołkiem i osiołkiem. W podawanie etykiet wysyłkowych angażują się nawet półtoraroczne bliźniaczki. Ostatnio wydrukowały podwójnie czterdzieści osiem etykiet stukając bez opamiętania w klawiaturę (śmiech).
Wiadomo już, kiedy słuchowisko ujrzy światło dzienne?
Chcielibyśmy, żeby udało się wypuścić nagranie na Trzech Króli, bo wtedy w wielu miejscach startują jasełka. Ale życie nauczyło nas, by podchodzić do takich planów z pokorą. Z doświadczenia wiemy też, że czasem lepiej zrobić coś później, ale w lepszej jakości.
Jak odkopać swój talent?
Wasza historia dowodzi, że warto iść za marzeniami. Problem w tym, że nie każdy wie, co mógłby w życiu robić. Co poradzilibyście osobom, które chciałyby rozwijać talenty, ale kompletnie nie mają na siebie pomysłu?
W takiej sytuacji warto cofnąć się do pierwszych lat życia. Przypomnieć sobie: co lubiłem wtedy robić, jaka czynność dawała mi najwięcej radości. W dorosłości zdarza się nam racjonalizować dziecięce marzenia. A powinniśmy potraktować je bardzo serio, pamiętając, że to naprawdę nie muszą być jakieś wielkie rzeczy.
Moja przyjaciółka – ta sama, która zainspirowała mnie do wymyślenia historii o Anielce – napisała teksty do piosenek z naszego słuchowiska. I okazało się, że ma do tego niesamowity dryg! Ważne, żeby nie porównywać się z innymi, myśląc: „ten to ma wielki talent, a ja taki mały”. Jesteśmy jak puzzle tej samej układanki, uzupełniamy się. Widać to doskonale przy pracy nad słuchowiskiem, gdzie każdy artysta wnosi coś swojego.
Długo trwało nim uwierzyłam, że mam coś wartościowego do zaoferowania światu. A przecież każdy z nas dzierży w sobie jakąś iskrę, którą może podzielić się z innymi, a przez to... zmieniać świat.
Masz w planach kolejne książki?
W głowie "siedzi" mi już kilka opowieści. Z przelaniem tego na papier muszę się jeszcze wstrzymać. Odkładam to na czas, w którym nocą będę mogła zrobić cokolwiek poza karmieniem bliźniaczek (śmiech). Można pisać ładne i wzruszające historie, ale te najpiękniejsze pisze życie, a tego, w postaci siódemki dzieci, jest u nas pod dostatkiem. To dzięki nim i dla nich – przede wszystkim – piszę.