Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Pamiętam, że gdy w pandemii na Wszystkich Świętych zamknięto cmentarze, miałam refleksję, że przepisy uniemożliwiły potrzebę działania. A przecież jest ona tak mocno obecna w polskim przeżywaniu listopadowych świąt. Pojechać, sprzątnąć, kupić dekoracje, postawić, przestawić, a wszystko to często na kilku odległych od siebie o dziesiątki kilometrów cmentarzach. I nic dziwnego – to zapisana w naszej tradycji forma okazywania pamięci wobec tych, którzy odeszli. Zarazem, jak w każdej tradycji, ważne jest pytanie, czy te zewnętrzne gesty pomagają czy raczej przeszkadzają nam w przeżywaniu spotkania z odchodzeniem.
Czasem trudno jest stanąć twarzą w twarz z żalem
Mam takie podejrzenie, że owo skupienie powierzchowności działa znieczulająco na to, co się w nas odzywa w konfrontacji z faktem, że bliskich nie ma już fizycznie obok. Nasz umysł szuka punktów zaczepienia, które łatwo ogarniamy. Z czego zrobiony jest nagrobek? Ile wziął kamieniarz? Czy nie odpadły litery albo kiedy należy ponownie zlecić ich złocenie? Czy dobrą decyzją był grawer? Kto znowu ukradł wazon? I dlaczego nawiało tyle liści?
Gdy uwaga podąża za tymi drobiazgami, jakoś się gruntujemy i uspokajamy, więc to wszystko jest potrzebne. Czasem relacja z człowiekiem, który odszedł, mogła być tak powikłana, że trudno stanąć twarzą w twarz z żalem i pytaniami bez odpowiedzi. Niekiedy przeciwnie – człowieka, którego imię czytamy na nagrobnej płycie, tak bardzo brakuje, że wydaje się, że gdyby dać przemówić tęsknocie, serce mogłoby pęknąć z bólu. A jednocześnie gdy odcinamy się od tego, co odzywa się w naszym wnętrzu, możemy wejść na cmentarz z torbą zniczy i kwiatami, a potem, dopełniwszy tradycji, wyjść z niego z uczuciem pustki.
Nie bać się konfrontacji z "nie wiem"
Utopią byłoby myśleć, że nawet jeśli postawimy tego dnia na refleksyjność, znajdziemy wszystkie odpowiedzi i rozwiążemy zagadkę istnienia. W końcu razem z knotkiem znicza zapalamy światełko między tym, co widzimy i znamy, a niewiadomym po drugiej stronie. Nie wiemy, jak ją sobie wyobrażać, a setki obrazów z aniołami i ludźmi w białych szatach wędrujących po chmurach nam w tym nie pomagają. Jednocześnie właśnie to „nie wiem” może nam pozwolić przeżyć w czasie tych świąt coś więcej niż poczucie spełnionego obowiązku.
Możemy wydać pokaźną sumę na dekorowanie grobów, by jakoś sobie poradzić z dyskomfortem, jakie powodują pytania o przemijanie, ale to proste „nie wiem” zaprowadzi nas do miejsca znacznie bardziej pokornego i ludzkiego. Jeśli się z nim spotkamy, damy sobie szansę dojrzewania. Potraktujemy serio siebie i tych, którzy odeszli, gdy damy sobie zarówno pobyć z tym „nie wiem”, jak i usłyszeć to, co się w nas odzywa.
„Co byłoby inaczej, gdyby…?”
Być może będą to pytania, które próbujemy powstrzymać, a które chciałyby w końcu dojść do głosu. „Co byłoby inaczej, gdyby…?”. „Co teraz wiem, czego nie wiedziałem/wiedziałam wtedy?”. Może przemówi do nas poczucie straty albo żywy jak ogień żal czy złość? Może inne uczucia, wraz z którymi przyjdzie nam do głowy, że „to nie w porządku tak czuć”, bo „o zmarłych mówi się dobrze albo wcale”.
Zamrożone uczucia ograniczają nasz dostęp do życia. To one odpowiadają za „poczucie pustki”, które dopada nas na przykład wtedy, gdy akurat potrzebujemy czuć się zmotywowani i pełni energii do działania. Zamrażamy je, by chronić siebie, ale może właśnie te wyjątkowo ciepłe w tym roku listopadowe dni pomogą nam ogrzać chociaż kawałeczek tego, co zostało w nas skute lodem.
Pozwól sobie na łzy
Na szczęście mamy modlitwę. W niej także możemy przed Nim stanąć ze swoim „nie wiem”. „Nie wiem, co zrobić z tą tęsknotą, żalem, gdzie podziać w sobie smutek i jak ukoić lęk”. On patrzy na nas z miłością i ma w sobie miejsce na nasz ból, nasze pytania, złość, bezradność i łzy. A my, gdy przestaniemy te łzy powstrzymywać, nie zalejemy nimi całego życia, nie zniszczymy dobrych wspomnień ani nie zburzymy obrazu ludzi, którzy odeszli. Przeciwnie, pozwalając sobie choć w części przeżyć trudne uczucia, związane z odchodzeniem (bliskich albo naszym własnym), dokopiemy się do tych części nas samych, które są jeszcze żywe.
Tak krusi, a jednocześnie pełni pragnień
Gdy damy im przemówić, odwdzięczą się nam spokojem. Podziękują poczuciem bycia widzianymi i słyszanymi wraz z naszymi pytaniami. Bo „czy nie usłyszy Ten, który wszczepił ucho, Ten, który stworzył oko, nie zobaczy?” (Psalm 94). My sami także zobaczymy lepiej i wyraźniej siebie: pochylonych nad nagrobkiem ze światełkiem w dłoni, kruchych i jednocześnie pełnych nieskończonych pragnień. Niewystarczalnych, a jednocześnie kochanych bez końca. Zajętych życiem najlepiej jak potrafimy, w drodze między „wczoraj” a miejscem, gdzie znajdziemy w końcu wszystkie odpowiedzi.
Nie znałam wcześniej słowa „grobbing”; usłyszałam je zaledwie kilka dni temu od młodszego ode mnie o kilkanaście lat znajomego. Wybrzmiało dla mnie jak przekorne pytanie o sens gestów, których uczyliśmy się od dziadków i babć. Myślę, że ten sens można odnaleźć jedynie w spotkaniu. Człowieka z człowiekiem. Żywych ze zmarłymi. Żywych z samymi sobą i Tym, który zapewnia, że przechowuje wszystkie nasze straty jak drogocenne skarby. W Nim też będziemy mogli kiedyś te skarby na powrót odnaleźć.