Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Ks. Jan Twardowski – specjalista od smutków i smuteczków
Pewna doza smutku jest nieodłącznym elementem chrześcijaństwa. „Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni” – mówi Jezus w Kazaniu na Górze. Jednak my, zwykli śmiertelnicy, często uciekamy przed tym uczuciem, traktując je jako oznakę słabości. Nazywamy go melancholią, nostalgią, chandrą. To taki stan, w którym boli dusza. I choć przytrafia się każdemu, trudno nam go zaakceptować. A szkoda, bo odrzucony i wyparty smutek kumuluje się, a z czasem może przerodzić się nawet w depresję.
Wiesz, od kogo możesz uczyć się bycia "chwilowym" smutasem? Oczywiście, od księdza Jana Twardowskiego, który „ufał Panu Bogu jak dziecko”. W jego poezji znajdziemy mnóstwo mniejszych i większych smuteczków, które – jak się okazuje – są nam potrzebne.
„Smutek co nie wiadomo / skąd jak i dokąd / niewiara na całego / co przyjdzie co minie”
Pan Jezus też doświadczał smutku. Nic co ludzkie nie było mu obce, więc… my też nie powinniśmy wstydzić się tej emocji. Zamiast ją tłumić, pozwólmy sobie ją odczuć. Nie można udawać, że nie ma cierpienia, bólu, rozpaczy. Poezja Jana Twardowskiego wyraża te wszystkie ciemne, bolesne stany oraz doświadczenia, z którymi trudno sobie poradzić. Jak pisze Helena Zaworska: "twórczość tego kapłana jest niekonwencjonalną szkołą uczuć". Życiorys księdza jest daleki od hollywoodzkiej słodyczy, a jednak był on panu Bogu do czegoś potrzebny!
Rok 2005, uroczyste obchody urodzin ks. Twardowskiego:
– Czy ksiądz się z tego cieszy? – pytali dziennikarze.
– Nie, ale będę udawał – odpowiadał.
Dawno, dawno temu, czyli słów kilka o małym Jasiu
Będąc małym chłopcem nie bał się uczuć. Czytał niemal wszystko, co wpadło mu w ręce. Nie cierpiał brutalnych baśni braci Grimm, uwielbiał za to Andersena i niezmiennie wzruszał się z powodu śmierci dziewczynki z zapałkami. W dorosłości mówił o sobie, że był wycofanym, smutnym i cichym chłopcem. Dodawał też, że tragizm życia ludzkiego dane mu było poczuć dopiero wtedy, gdy zaczął myśleć, dojrzewać i zauważać powtarzalność ludzkiej egzystencji: „gdy dzień każdy przechodzi i mija”.
Był odbiorcą wrażeń, a nie ich nadawcą. Od zawsze cichy i zamknięty w sobie. Nostalgicznie śledził rzeczywistość z pozycji obserwatora. Kuzyn poety wspominał go jako dziwaka, który podchodził do gości by się przywitać, a potem szedł do swojego kąta. Był oddzielony od reszty. Mówiono o nim: nieudany chłopak.
"Dopiero wtedy można naprawdę uwierzyć / kiedy się wszystko zawali"
„I myśląc, odbiegam od siebie, od swojego świata. Po co? Pewnie po to, aby dotrzeć do czegoś szerszego, powszechnego, czegoś, co ukrywają wszyscy w głębi dusz swoich…”
Czyżby chodziło młodemu poecie o smutek? Kolega z czasów młodości wspomina go jako postać trochę dziwną, przerysowaną, co jednak traciło znaczenie, gdy się go słuchało lub czytało. Wówczas wyraźnie czuć było w tym wszystkim wybitną osobowość.
"Tylko człowiek stale się gubi / urodzony dezerter”
W czasie wojny Jan Twardowski miał nieustające poczucie kataklizmu. Bał się śmierci. „Myśl o niej rozbudziła mnie duchowo, a równocześnie oddaliła od chęci zakładania domu”. Kiedy jego losy splotły się z wojną, pisał: „W czasie Powstania Warszawskiego czułem się jak Kopciuszek wciągnięty przez wydarzenia”.
„Człapię po świecie jak ciężki słoń”
Smutek odbierał mu głos
Po wojnie, gdy został przeniesiony na parafię na Saskiej Kępie, cierpiał na depresję. Nic mu się tam nie podobało. Pisał w dzienniku, że kościół wydaje się surowy, nie czuje życzliwości wiernych, a kontakt z nimi określał jako chłodną pustkę. Pod koniec października 1957 roku Jan Twardowski zanotował, że prosi Ojca o wyleczenie ze swojej obawy przed przestrzenią. Modlił się i ofiarowywał swoje cierpienie Bogu jako pokutę za grzechy najgorszych grzeszników w parafii.
Kiedy mówił kazania już jako rektor w kościele wizytek, ledwo było go słychać. Nie miał daru do wystąpień i często się tym martwił. „Mamrotałem. Nie udałem się Panu Bogu ani tu, w tym kościele… Po takich wielkich kaznodziejach. Gdzie mi do krasomówstwa księdza Ziei, gdzie mi do Bronka Bozowskiego. Mamroczę!”
„Przygotowałem sobie kawalerkę na cmentarzu / i w ogóle zapomniałem że do nieba idzie się parami / nie gęsiego / nawet dyskretny anioł nie stoi osobno”
U schyłku życia...
Lubił spacery po cmentarzu powązkowskim. Nie chodził tam „by usłyszeć śpiew wilgi czy zobaczyć jak teściowe z zięciami porastają bluszczem”. "Chodzę dziwię się myślę przemilczam / ilu młodszych umarło ode mnie” – pisał. Pod koniec życia cierpiał. A gdy pytał "dlaczego", znajomy przypomniał mu słowa z Ewangelii mówiące o tym, że Pan Jezus prosił Ojca o zabranie od niego kielicha cierpienia, a gdy to nie było możliwe, powiedział „niech się stanie woja Twoja!". Na tę opowieść Jan Twardowski uśmiechnął się: „Wola Twoja. Wola Pana. Trafiłeś w to, czego potrzebowałem.”
Niewiele w życiu było mu potrzeba. Nosił starą, znoszoną sutannę, schodzone buty. Dopiero do trumny ubrali go w nowe. Te jego – koślawe i brzydkie – zostały pod łóżkiem. Zgodnie w tym, co pisał: „Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą /zostaną po nich buty i telefon głuchy”.
Ks. Jan Twardowski stworzył w poezji "nowy język wiary". Zamiast teologicznego podejścia proponował wiarę z dziecięcą ufnością. W jego wierszach, paradoksalnie, równie istotna jest radosna zgoda na samotność i cierpienie. Emocje te są wpisane w porządek świata i pozwalają człowiekowi stać się "przezroczystym", otwartym na działanie Boga.
Aneks
Po smutku przychodzi radość. Cytując ks. Jana – trzeba się od czasu do czasu uśmiechać, nawet do „podstarzałej łzy która się suszy na konfesjonale”. I w końcu: „Bóg wynalazł humor, by ocalić czułość”. On sam rzadko się uśmiechał, ale jak już się śmiał, to rżał całym sobą. Kiedy się bał, odmawiał różaniec „na każdym paciorku mówię tylko: Jesteś, jesteś, jesteś… Trzymam w ten sposób Boga za rękę”.
„I nagle przyszedł nieoczekiwany / i powiedział: dlaczego mnie szukasz / na mnie trzeba czasem poczekać”
***
Jan Twardowski – ksiądz i duszpasterz, poeta, prozaik. Urodził się 1 czerwca 1915 roku w Warszawie, zmarł 18 stycznia 2006 tamże. Najpopularniejszy polski poeta religijny, którego fenomen wykracza poza literaturę – jego wiersze i proza są traktowane jako przesłanie duszpasterskie i poradniki dobrego życia.
Piszą tekst korzystałam z książek „Ksiądz Paradoks”, M. Grzebałkowskiej, oraz „Lekcja literatury z Heleną Zaworską”. Z niej też pochodzą zamieszczone w nim cytaty.