Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
14 października mija 110. rocznica urodzin ojca o. Joachima Badeniego. Dominikanin był mistykiem i duszpasterzem, ale też hrabią i żołnierzem spod Narwiku. W 2018 roku Kapituła Polskiej Prowincji Dominikanów podjęła decyzję o rozpoczęciu przygotowań do jego procesu beatyfikacyjnego.
O przyjaźni z o. Badenim i ostatnich godzinach jego życia, mówi ojciec Paweł Pawlikowski, który towarzyszył mu w ostatnich chwilach życia. Opiekował się, pielęgnował, ale i… żartował. A na koniec wymienili się ubraniami. Ojciec Pawlikowski założył mu do trumny swoje buty, a sam wziął sobie jego habity.
Był jakby go nie było
Gdyby miał ojciec krótko coś powiedzieć o o. Joachimie?
Był trochę jakby odcięty od świata. Żył w otoczeniu Pana Boga. Kiedy tracił wzrok i słuch mówił, że dzięki temu może jeszcze bardziej o Nim rozmyślać. Zamiast frustrować się i rozpaczać, zastanawiał się, co chce mu przez to powiedzieć Bóg. Kiedy wchodziłem do jego celi, siedział przy biurku – ale był, jakby go nie było. Coś niewiarygodnego. Ciągnął ludzi do Boga.
Jak się poznaliście?
Fascynują mnie ludzie, którzy żyją pełnią Boga. Taki był ojciec Badeni. Pierwszy raz usłyszałem o nim w nowicjacie. Jak studiowałem w Warszawie filozofię dowiedziałem się, że jest w Krakowie i wtedy bardzo zapragnąłem go poznać, chciałem przy nim być.
Pojechałem do krakowskiego klasztoru i trafiłem na moment, w którym magister wyznaczał osoby do pomagania starszym braciom. Zgłosiłem się do opieki nad ojcem Badenim. W tym czasie jeszcze normalnie funkcjonował: przechadzał się po korytarzu, uczęszczał na msze do chórku. Wtedy moich zadaniem było zajrzeć do niego co drugi dzień i posprzątać celę.
Dużo przy tym rozmawialiśmy. Odmawialiśmy też różaniec. Pewnego razu, ojciec upadł, łamiąc sobie kość biodrową. Trafił do szpitala w stanie krytycznym. Lekarze mówili, że umrze w ciągu kilku dni. Porozmawiałem z bratem Andrzejem Pastułą - który też już nie żyje, a opiekował się starszymi - żeby wziąć do klasztoru ojca Badeniego, by mógł umrzeć wśród braci. Zgodził się.
Zadeklarowałem, że będę się nim opiekował. To było dość niesamowite, bo ja mam bardzo wrażliwy nos, a ojciec wymagał pełnej opieki, z myciem i pielęgnacją włącznie.
Maryja pomagała przy zmianie pieluch
Poddał się ojciec?
Przyznam szczerze, że nie dawałem rady. Poprosiłem więc Matkę Bożą, że skoro mam zmieniać komuś pieluchy to musi mi w tym pomóc. I już następnego dnia robiłem wszystko tak, jakby to była codzienność. Umiejętnej pielęgnacji uczyłem się od pani Sylwii, która jest pielęgniarką (i aniołem!) w naszym klasztorze.
Bardzo cierpiał?
O tak! Przy każdym ruchu biodra płakał z bólu. Najbardziej niesamowite było to, że mówił nam wtedy: "Bracia proście, o co chcecie, to ofiaruję to swoje cierpienie w tych intencjach Bogu. Nauczyło mnie to, że każdą sytuację można wykorzystać na chwałę Pana Boga i... zmiany.
Zmiany?
Mówił mi, że nie był idealnym człowiekiem, bo bywał ostry dla kleryków. Niektórzy go nawet nie lubili. Za twarde zasady. Zmienił się dopiero na starość. Prosił Jezusa, by swoje cierpienie potrafił poświęcić innym. Nie zapomnę jak kiedyś w nocy czuwała przy nim pani Sylwia, a ja położyłem się na kilka godzin. Powiedziała jednak, że ojciec mnie wzywa…
Kiedy przybiegłem, powiedział:
- Paweł tu jest zły duch.
Odpowiedziałem:
- Ojcze, modlimy się różańcem.
Przy trzeciej dziesiątce powiedział:
- Diabeł poszedł, a przyszła Maryja.
Nie bał się bać
Bał się?
Niesamowite w nim było to, że nie wstydził się bać. Dużo mówił o lęku i strachu. Nawet mnie - najmłodszego wtedy brata - pytał, co ma robić. A ja zawsze odpowiadałem: "Módlmy się do Matki Bożej!".
Po wypadku był coraz słabszy, nie mógł ruszać nawet ręką. Odprawialiśmy msze w jego celi. W trakcie, szeptałem mu do ucha, tłumacząc co teraz robimy. Aż do momentu... konsekracji. Wtedy sam podnosił rękę, która po wszystkim, znów opadała bezwładnie na łóżko.
Był moment, że poczucie humoru, z którego był znany opuściło go?
Widział, że bracia bardzo przeżywają jego chorobę, dlatego tym bardziej starał się - od czasu do czasu - uśmiechnąć się i zażartować. Kiedyś, gdy leżał na boku i bardzo cierpiał, zmartwiony spytałem:
- Ojcze, co się dzieje?
Słyszę odpowiedz:
- Widzę… widzę… wielką żabę w okularach!
Chodziło oczywiście o mnie! (śmiech)
Święty zawsze uśmiechnięty?
Kiedy był w szpitalu, podpięty pod kroplówki, wyznał:
- Napiłbym się piwa…
Lekarz nie był tym pomysłem zachwycony, ale skoro powiedział, że ojciec Badeni umrze, w ciągu kilku dni, pozwoliłem sobie przynieść mu małe piwo i nielegalnie podać mu przez rurkę.
Bóg w kruszynie chleba
Jak wyglądało wasze ostatnie spotkanie?
Parę godzin przed śmiercią mało mówił. Nie był też w stanie przyjmować hostii pod normalną postacią. Podawaliśmy mu więc małą kruszynkę chleba na łyżeczce z wodą. Mówił: zobaczcie Bóg jest nawet w takiej małej kruszynce chleba. Wzruszało mnie to i wziąłem sobie te słowa głęboko do serca.
W pewnym momencie powiedział, że w spotkaniu z Panem Jezusem wszystko już załatwione. Nie rozumieliśmy o co mu chodziło. Mówi o jakiejś rocznicy, urodzinach? Okazało się, że nie, że mówił o swojej śmierci. Zmarł bowiem kilka godzin później. Po prostu wiedział, że odchodzi i z kim ma się tam spotkać.
Niesamowite…
Kilka dni przed śmiercią sprzątałem mu celę i zapodziałem gdzieś jego buty. Jak umarł mieliśmy problem, bo on był hrabią, więc do trumny chcieliśmy założyć mu obuwie. No bo co powie rodzina jak przyjdzie się z nim pożegnać, a on będzie - jak reszta dominikanów - w białych skarpetkach. A że mieliśmy akurat ten sam rozmiar stopy, oddałem mu swoje buty.
A co ojciec ma od niego?
Habity. Czasem jak ktoś prosi to daje mu kawałeczek tkaniny i mówię: "módl się za wstawiennictwem ojca Joachima Badeniego".
Bóg wielki w swojej prostocie
Śni się ojcu czasem?
Myślę o nim często, bo chcę napisać o nim doktorat. Wyznawał wielki kult Matki Bożej i Eucharystii. Zarażał miłością do Boga. Niesamowite jest, że mogłem zobaczyć jego świętość na własne oczy, że dane mi było z nim żyć. Jestem wdzięczny opatrzności, bo znam wielu świętych. Wśród nich są też osoby świeckie, duchowne. Nie działają tak wyraziście, jak ojciec Joachim, nie zaznaczają tak mocno swojej obecności, ale naprawdę są wśród nas.
Co tkwi w ojcu najbardziej z przesłania o. Joachima?
Że nie wolno dać się ogarnąć złu! Trzeba patrzeć na dobrą stroną świata i być czujnym… Udział w mszy świętej, spowiedź, komunia to najlepsze lekarstwa. Tyle przerażających rzeczy dzieje się na świecie. Prośmy Jezusa o pokój serca, wsparcie dla siebie i innych, byśmy się wzajemnie miłowali. Jak się będziemy skupiać na złu sami się wykończymy…
Powtórzę jego najważniejsze dla mnie słowa: „Okruszyna chleba i całe niebo przede mną się otwiera”. Bóg jest wielki w swojej prostocie!
o. Paweł Pawlikowski – duszpasterz Dominikańskiego Duszpasterstwa Młodzieży SCHRON w Poznaniu. Duchowny. Jest góralem z krwi i kości, wychowanym w tradycyjnej, podhalańskiej rodzinie.