Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Ogromna część cierpienia osób żyjących w małżeństwie wynika z usilnych starań, aby go uniknąć. Wielokrotnie podejmujemy naprawdę ciężką pracę na rzecz szczęścia w związku, która przynosi odwrotny skutek. Po to, by relacja działała, kłócimy się, obrażamy, płaczemy albo przechodzimy przez tzw. „ciche dni”. Jestem przekonana, że doskonała większość z nas robi to z miłości i dla miłości. By ją ożywić, utrzymać i doświadczyć w takiej formie, o jakiej marzymy. Nadzieja związana z tymi marzeniami bywa jednak dla relacji destrukcyjna.
Zakochanie zniekształca obraz
Kiedy zakochujemy się, wszystko w nas mówi nam, że człowiek, w którym ulokowaliśmy swoje uczucia, uczyni nas szczęśliwymi. Tak właśnie działa zakochanie: to wielkie święto optymizmu i niezachwianej nadziei. Przez nią ludzie stają się hojni, twórczy w wymyślaniu sposobów uszczęśliwiania drugiej osoby i gotowi do poświęceń (błahostką staje się przejście dziesięciu kilometrów w deszczu, by dotrzeć na randkę).
Niestety twórczość, która uruchamia się wraz z zakochaniem, ujawnia się także przez zniekształcenia poznawcze. Wyolbrzymiamy zalety, nie widzimy wad i wierzymy niezachwianie, że drugi człowiek posiada cechy, na których istnienie mamy dowody szczątkowe lub żadne.
„Powiedział, że miejsce kobiety jest w kuchni? Nie, przy mnie zrozumie, że tak nie jest”. „Ciągle dzwoni do mamy i w każdej sprawie pyta ją o zdanie? Na pewno przestanie to robić, gdy zamieszkamy razem”. „Zrymował, opowiadając dowcip? Poeta!”. „Użyła słowa ‘pardon’? Piękna i do tego poliglotka!”. Najbardziej jednak przywiązujemy się wewnętrznie do nadziei na to, że drugi człowiek dopełni naszych braków, zaspokoi głody, rozpozna potrzeby i będzie chciał i umiał zawsze je zaspakajać.
Zawiedzione nadzieje
Kiedy przeżyjemy w małżeństwie chociaż kilka lat i okaże się już, że w wielu sytuacjach nie dostajemy tego, czego pragniemy i w postaci, o jakiej marzyliśmy, a drugi człowiek, podobnie jak my, składa się także z ograniczeń – nie porzucamy nadziei. Wierzymy, że znajdziemy sposób, by zdobyć to, co jest nam potrzebne do szczęścia. Że ktoś, kto okazał się być człowiekiem mało empatycznym, zaleje nas empatią, gdy postaramy się o to bardziej. A ktoś, kto dzisiaj nie pamięta, co zaplanował wczoraj, będzie czuwał nad organizacją życia naszej rodziny. Mamy nadzieję, że ktoś, kto skupia się tylko na własnym zdrowiu, wsiądzie na rower i pojedzie z nami w góry.
Tracimy mnóstwo energii i czasu, walcząc o spełnienie wizji szczęśliwego życia. Wszelkimi metodami możemy domagać się docenienia, większej ilości czasu spędzanego razem, troski czy wzajemności. Odtwarzamy przy tym te same schematy: wiadomo, co kto powie i co zrobi, kto pierwszy zaklnie, a kto trzaśnie drzwiami.
Twórczy brak nadziei
W tej sytuacji bardzo pomocna może być utrata nadziei, zwłaszcza gdy może wierzymy, że mąż czy żona może nam dać to, czego potrzebujemy, ale nie robi tego, bo nie chce. Niestety znacznie bardziej prawdopodobne, że nie potrafi. A przynajmniej nie na naszych warunkach.
Terapia ACT (Acceptance and Commitment Therapy) rozwinęła narzędzie zwane „twórczym brakiem nadziei” (creative hopelessness). Pomaga ono ludziom zauważyć, że to, co do tej pory robili - w celu uniknięcia cierpienia - nie przyniosło rezultatu. Jest to bardzo trudny, a zarazem ogromnie ważny moment. Pozwala uznać ogrom podjętych wysiłków i zauważyć własne zmęczenie z ich powodu. I przyjąć do wiadomości, że nic nie dadzą, skoro do tej pory nie zadziałały.
Narzędzie to opiera się na trzech pytaniach: „Czego próbowałeś/aś?”, „Jak to się sprawdzało?”, „Jakie koszty poniosłeś/aś w związku z tym?”. I choć w ACT odnosi się ono do pracy wewnętrznej, twórczy brak nadziei można z powodzeniem odnieść do relacji małżeńskiej. Kiedy uznamy, że nie dostaniemy tego, czego pragniemy i dzięki sposobom, jakich używamy, odzyskamy mnóstwo czasu i sił na to, by zająć się tym, co jest możliwe i co zależy od nas.
Zmiana utartych schematów
Będziemy mogli w końcu sprawdzić, na ile sami potrafimy opiekować się własnymi potrzebami i być szczęśliwymi ludźmi. O co możemy zadbać, wiedząc, że drugi człowiek nie umie komplementować albo nie dostrzega, ile robimy w domu i poza nim. Sprawdzać, co się stanie, jeśli zamiast wybuchu z powodu zranionych uczuć – odpowiemy spokojnie: „Denerwuje cię bałagan w domu? Mam podobnie. Chciałabym, żeby wszystko miało swoje miejsce - wtedy byłoby nam łatwiej”.
Wydaje się to trudną ścieżką i rzeczywiście tak jest. Życie z otwartymi oczami łączy się z umiejętnością spotkania z własnym rozczarowaniem i opłakaniem straty marzeń. Jeszcze więcej cierpienia sprawia jednak wiara w bajki: że ludzie jednego dnia się zmieniają, że potrafią czytać w myślach albo że „chcieć to móc”. Jednocześnie wraz z zaakceptowaniem rzeczywistości – odzyskujemy twórczą cześć nas, która może wymyślić nowe opcje, tak jak kiedyś wymyślała niespodzianki dla ukochanego czy ukochanej. Te opcje dotyczą teraz tego, jak możemy wesprzeć siebie, gdy nie otrzymujemy tego wszystkiego, co chcieliśmy dostać od drugiego człowieka.
Co ważne, gdy nie jesteśmy tak bardzo zajęci wiarą, że nadejdzie niemożliwe, możemy też spojrzeć na drugą osobę bez balastu własnych oczekiwań. Może wtedy zobaczymy kogoś, kto ma swoje walki, kto w gruncie wiele rzeczy umie (na przykład takich, które dla nas samych nie są dostępne) i kto żyje na co dzień najlepiej, jak potrafi.