Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Podczas warsztatu dla mam o komunikowaniu granic, puściłam internetowy hit młodego twórcy, Mateusza Ciawłowskiego – Piosenkę z tekstów mamy. Utwór składa się w całości z popularnych zwrotów, które wypowiadają matki do swoich nastoletnich dzieci. Najpierw było trochę śmiechu. Potem jednak spytałam uczestników: „Które z tych zdań są prośbami?”. I kolejny odsłuch nie wywołał już takiej fali radości. Kiedy zaczęliśmy rozmawiać o przekazie, jaki serwujemy naszym dzieciom, „teksty mamy” okazały się bolesne, złośliwe i poniżające.
Zamykam drzwi, bo nie chcę słyszeć „tekstów mamy”
„Nie zaraz, tylko teraz”, „Bozia rączek nie dała?”, „Jak zaraz nie będzie czysto, to wyrzucę wszystko za okno”, „Daj mi święty spokój”, „Co tam sobie mruczysz pod nosem”. Jakbyśmy się czuli, gdyby ktoś odzywał się do nas w taki sposób? Podejrzewam, że podobne teksty nie dodałyby nam energii i entuzjazmu do działania i współpracy. Bo takie zwroty są – najzwyczajniej w świecie – nieskuteczne. Trzeba naprawdę znieczulić się na ładunek sarkazmu i poniżenia, żeby znieść na co dzień komunikację przy pomocy tych słów. Tym bardziej, że to są słowa, których mama nie użyłaby raczej w stosunku do kolegów z pracy czy znajomych, bo gdyby sobie na to pozwoliła, te relacje mogłyby się szybko skończyć.
„Teksty mamy” – tak łatwe do przewidzenia i powtarzalne niczym podwórkowa katarynka, że można „odgadnąć” je na długo przed tym, nim noga mamy przekroczy próg pokoju. Być może dlatego drzwi od pokoju nastolatka są z reguły zamknięte? Zdarza się, że te drzwi to jedyna bariera przed oceną, sarkazmem i ubraną w troskę złośliwością.
Słuchając nakazów, zakazów, rozliczeń i podsumowań na temat własnej osoby, nastolatek „wchodzi w określoną rolę”. Skoro postrzegany jest jako ktoś, kto za późno wstaje, nie potrafi sprzątać i wciąż tylko gra na komputerze, prawdopodobnie tak właśnie będzie się zachowywał. Założy ten przyciasny kostium, w który przyodziewają go rodzice, gdy są zainteresowani głównie porządkiem i wynikami w szkole, a życia wewnętrznego dorastającego człowieka zdają się nie dostrzegać.
Zresztą jak młody człowiek ma powiedzieć o swoich emocjach i przeżyciach, skoro nie słyszy od mamy i taty: „Jak się masz?”, „Czego pragniesz?”, „Na czym ci zależy?”, „Czego się obawiasz najbardziej?”. Jedno to pytać, a drugie – dawać przestrzeń na odpowiedź i wyrażenie tego, co w „duszy gra”. Dziecko bowiem tylko wtedy zechce dzielić się z nami tym, co dla niego ważne, gdy będzie miało pewność, że to co powie, zostanie usłyszane i przyjęte, że rodzic chociaż spróbuje to zrozumieć.
Mama nie jest ofiarą
Dlaczego jeszcze „teksty mamy” są tak nieefektywne? Te „niewinne” frazy rodzą w domownikach poczucie winy. A jednym ze sposobów poradzenia sobie z tym uczuciem jest „wyłącznie się” na to, co mama mówi. „Tylko chodzę i po wszystkich sprzątam”, „Nie jestem twoją służącą”. Pierwsze z tych zdań mówi o tym, że mama robi rzeczy, których nie chce, po to, by móc to później wypomnieć pozostałym domownikom. Trudno zrozumieć logikę tego działania. Jeśli jesteśmy dorosłymi ludźmi, którzy próbują kierować własnym życiem, to można zakładać, że dokonujemy wyborów zgodnych z naszymi wartościami i potrzebami. Jeśli systematycznie robię to, czego nie chcę, a potem czynię innym z tego powodu wyrzuty, to chyba jednak coś u mnie nie działa tak, jak trzeba.
Podniesienie z ziemi mokrego ręcznika nie czyni mnie niczyją służącą. Mogę przecież nie schylać się po niego, tylko poprosić o to nastolatka: „Podnieś, proszę, ręcznik z ziemi”. I dopiero takie zdanie ma szanse być przez niego usłyszane. Bez kazań, poniżania i robienia z siebie męczennika domowego życia.
Żeby nastolatek chciał z nami współpracować, musi wiedzieć, że go szanujemy, akceptujemy i w niego wierzymy. Że jest dla nas, rodziców, kimś ważnym i interesuje nas to, co myśli, czuje i mówi. Przy dobrej relacji z nastoletnim dzieckiem wszystko wraca na swoje miejsce: logistyka życia jest jego częścią, a nie bożkiem, wokół którego kręci się codzienność mamy.
Liczy się to, kim jesteś, a nie ile zrobiłeś
Piosenka Mateusza Ciawłowskiego to też cenna wskazówka odnośnie do dbania o własne relacje wewnętrzne. Co to znaczy? Mama potrzebuje być ważna również dla siebie samej. Sobie samej dawać akceptację, troskę i szacunek. Nie powinna nadmiernie się eksploatować i systematycznie przekraczać granic własnych możliwości. A dzieje się tak zwykle na skutek „zajeżdżania” i zaharowywania się w domu.
Kiedy nie potrafimy zaopiekować się sobą i działać w zgodzie ze sobą („robię to / nie będę tego robić, bo tak wybieram”) – wchodzimy w rolę ofiary. A ofiara skarży się na swoją niedolę, a jednocześnie wciąż powiela utarte schematy. I oczekuje, że ktoś z otoczenia przybiegnie na ratunek. Nikt jednak nie ma takiej mocy, by uratować nas przed nieszczęśliwym życiem, które same reżyserujemy, sprowadzając swoje istnienie do funkcji „robota domowego”.
Jeśli uczymy się widzieć siebie, swoje potrzeby i granice, nie potrzebujemy potem szukać widzów i słuchaczy wśród domowników. Zacznijmy więc doceniać siebie i przeżywać swoją nieskończoną wartość niezależnie od tego, ile w ciągu dnia zrobiliśmy albo ile zrobili (lub nie) inni. Wówczas stworzymy w sobie przestrzeń na radość życia, ale też na rozwój domowych więzi, opartych na porozumieniu i głębokim szacunku.