separateurCreated with Sketch.

Drobne przyjemności, czyli z czego się cieszyć, gdy życie nie rozpieszcza

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Wydawnictwo ZNAK - 04.09.22
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Świeża pościel. Kubek gorącej herbaty. Szelest jesiennych liści. Ustawienie statusu „poza biurem”. A Tobie co sprawia przyjemność?
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Rok 2018 był dla mnie szczególnie trudny (nie wiedziałam wówczas, co przyniosą kolejne!). Eskalujące spory w mediach społecznościowych, dzień w dzień trumpizm, określający na nowo definicję dna, coraz mniej pewny grunt brexitowych „negocjacji”... Lekarstwem było dla mnie ponowne sięgnięcie po spis rzeczy, które zachwyciły Priestleya. On szukał swoich w roku 1949, gdy nastroje w Wielkiej Brytanii były zdecydowanie dalekie od euforii – powojenny okres reglementacji i polityka zaciskania pasa przypominały to, czego doświadczamy obecnie.

Stwierdziałam, że skoro ten zrzędliwy Yorkshirczyk mógł znaleźć czas na pisanie o swoich codziennych radościach, to dlaczego ja, osoba dość cynicznie nastawiona wobec otaczającego ją świata, nie miałabym spróbować tego samego w mojej rzeczywistości? Niezależnie od tego, co jest źródłem mojej frustracji: zawirowania na skalę globalną czy też codzienne, małe uciążliwości (ludzie słuchający głośno muzyki z telefonów, zbiorowe e-maile, knajpy, w których można płacić tylko gotówką...).

Zaczęłam doceniać drobiazgi, które dają radość mnie: kaskady pasaży ośmiominutowego utworu kończącego album, nieznaną trasę nowego autobusu, ożywczą kąpiel w zimnej wodzie...

Jesienne liście

Nie chciałabym zanadto zrzędzić, ale prawdą jest, że w miarę jak dziecięcą radość ze skakania w sterty jesiennych liści zastępują dźwięki, wibracje i scrollowanie ekranów, w zapomnienie bezpowrotnie odchodzi coś ulotnego. Kopanie starannie zgrabionych stosów, ku oburzeniu wzdychających ostentacyjnie dorosłych... Zamach, celne trafienie i obserwowanie, jak opadają niczym confetti. Zwisające z rękawów rękawiczki na sznurku, rozkołysane od klaskania nagich rączek... Zamiast tego mamy artykuły przestrzegające rodziców przed kleszczami i skaleczeniami.

Jesienne liście cudownie pachną. Za definicją słownika Cambridge Dictionary humus to: „Ciemna gleba złożona z materii organicznej, takiej jak na przykład zbutwiałe liście i szczątki roślinne”. Chyba nie ma adekwatnego słowa opisującego jego zapach, ale powinno takie być. Humusowy?

Poza tym liście wydają fantastyczny dźwięk. Nastrojowym scenom telewizyjnym, w których bohaterowie idą ramię w ramię, zrywając ze sobą albo łącząc się w pary, z rękami głęboko w kieszeniach wełnianych płaszczy i oddechem parującym z ust, niemal zawsze towarzyszy cudowny szelest.

Dobrze jest też dotykać liści – obracać ich łodyżki w niespokojnych palcach. Bywają one również przydatne. Można je wsunąć między kartki książki jako zakładkę lub – trochę mniej romantycznie – otrzeć nimi but, gdy wdepnęło się w kupę. Szczególnie dobrze potrafili oddać jesienne klimaty Rosjanie, na przykład Czechow, który napisał: „W połączeniu z jesiennym zapachem liści nagrobki i zwiędłe kwiaty tchnęły przebaczeniem, melancholią i spokojem”.

Albo Puszkin: „Jesień wabi mnie niczym ta niedoceniana w gronie sióstr. Jeśli jednak mam być szczery, to jedyna, która potrafi rozgrzać moje serce”. Cóż, coś w tym jest.

Odnajdywanie zagubionych rzeczy

(...) To uczucie ulgi, gdy szukacie po całym domu kluczy i pod listem wymacujecie nagle chłodny metal albo gdy dzwoni do was ktoś z recepcji z informacją, że zostawiono tam waszą kartę kredytową... Zadowolenie, gdy ze spalonego komputera udaje się uratować folder z cennymi zdjęciami. Szczęście, które ogarnia na widok wciśniętego w kąt szafy przedmiotu, który odłożyliście nie tam, gdzie trzeba, wiele miesięcy temu. Plakat z informacją o nagrodzie, którego powieszenie się opłaciło. Paszport odnaleziony w nieużywanej szufladzie wieczorem przed planowanym lotem za granicę – panika zażegnana.

Uwielbiam też to cudowne uczucie, gdy dotrzesz w końcu do czegoś, czego od dawna szukałeś: książki, której nakład się wyczerpał, idealnego stolika G-Plan za dobrą cenę, znalezionego w wiejskim sklepiku z antykami po tym, jak wielogodzinne przeszukiwanie internetu nie przyniosło żadnych skutków, dotarcie do celu po wielu nerwowych godzinach jazdy zgodnie ze wskazówkami zawodnej nawigacji. Nie można też zapominać o odkryciach: przypadkowym znalezieniu czegoś, o czym nie wiedziało się, że się tego szuka. Na przykład, gdy wędrując po mieście, natrafiacie na piękny pomnik na urokliwym placu. Albo – na większą skalę – gdy ludzie mówią, że odnaleźli miłość lub nawet boga... czy samych siebie (zazwyczaj na tajskiej wyspie).

(…) Gdy udaje mi się znaleźć (nie bez oczywistych problemów) okulary, ogarnia mnie euforia podobna do tej, którą czuje biegacz po ukończonym maratonie. Dam ci soczystego buziaka, jeśli znajdziesz wolny stolik w pubowym ogródku. Będę zadowolona, gdy wymacując w kieszeni coś, co uznam za paragon, przekonam się, że to jednak banknot dziesięciofuntowy. Tak czy inaczej, zmienię miejsce, w którym trzymam mój paszport. Niektórych rzeczy lepiej nie musieć znajdywać.

Dobra kawa

(...) Problem z dobrą kawą polega na tym, że kiedy już zawładnie twoimi kubkami smakowymi z wigorem niemowlaka wczepiającego się we włosy swojej mamy, trudno jest wrócić do dawnej lury. Udało mi się ograniczyć spożycie kawy do dwóch dziennie: piję je z jasnego wielorazowego kubka, jedną rano, a drugą po lunchu. To mój eliksir życia. Oczywiście wiem, że rezygnacja z kofeiny dodaje człowiekowi energii, ale tu nie chodzi już tylko o jej zastrzyk.

Jeśli pracuję poza biurem, idę do jednej z moich ulubionych kawiarń i piję mieszankę kolumbijską (z certyfikatem Fairtrade), rozkoszując się tym, że spożywam coś, co daje mi przyjemność i jednocześnie nie jest dla mnie aż tak złe, jak wiele innych rzeczy, które konsumuję. Nie zrozumcie mnie źle: nie mam takiej obsesji na punkcie tego napoju, żebym była skłonna wydać kupę forsy, którą nie dysponuję, na luksusowy ekspres do kawy. Jestem jednak na etapie, na którym jeśli przypuszczam, że moja kawa będzie kiepska, zamawiam zamiast niej herbatę. Wy r o s ł a m z kiepskiej kawy.

Dobra kawa nie musi pochodzić z wyszukanego miejsca; w pobliżu mojej stacji metra jest budka, w której dają świetną kawę. Oczywiście, właścicielem jest Włoch. (PS Nie próbuj zamawiać „latte” we Włoszech – tam oznacza to po prostu „mleko”). Nie jestem pewna, czy to prawda, że – jak się powszechnie twierdzi – zaparzenie kawy przed oprowadzeniem potencjalnego kupca po domu zwiększa prawdopodobieństwo, iż dokona on zakupu, ale powiem jedno: jestem skłonna w to uwierzyć.

Fragment książki „Drobne przyjemności, czyli z czego się cieszyć, gdy życie nie rozpieszcza”, Hannah Jane Parkinson, Znak Literanova 2022

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Top 10
See More