Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Piotr Kordyasz to mąż i ojciec, prawnik, publicysta, autor książek dla dzieci Stefek. Opowiadania o dzieciństwie Stefana Kardynała Wyszyńskiego, Lolek. Opowiadania o dzieciństwie Karola Wojtyły oraz Zagadka Stradivariusa. Nam opowiada o Marii Okońskiej, bliskiej współpracowniczce kard. Wyszyńskiego.
Katarzyna Szkarpetowska: Z Marią Okońską, bliską współpracowniczką kard. Stefana Wyszyńskiego, łączyła pana wieloletnia przyjaźń.
Piotr Kordyasz: Maria Okońska była dla mnie bardzo ważną i bliską osobą. Miała i ma szczególne miejsce w moim sercu. Poznałem ją, będąc jeszcze na studiach. Zbierałem materiały na temat Ruchu Apostolskiego Rodzina Rodzin, którego była współzałożycielką (wraz z bł. Stefanem Wyszyńskim oraz Marią Wantowską). Już podczas pierwszego spotkania nawiązała się między nami serdeczna relacja, mimo iż dzieliła nas dość spora różnica wieku – 56 lat. Po zaledwie kilkunastu minutach rozmowy zaproponowała, bym zwracał się do niej „ciociu”. Według mnie Maria Okońska jest świętą. Często zachęcała, aby nie bać się świętości. Mówiła, że aby zostać świętym, nie trzeba podejmować wyszukanych praktyk ascetycznych, tylko mężnie przyjmować trudy codzienności i starać się pięknie żyć. Zgodziła się zostać matką chrzestną naszej córki. Gdy ją odwiedzałem, nieraz zapraszała do wspólnej modlitwy. Gdy byliśmy w jej pokoju, wyjmowała duży różaniec, który dostała od księdza prymasa, a on z kolei otrzymał go od swojego ojca duchowego – ks. Władysława Korniłowicza. Maria Okońska praktycznie nie rozstawała się z różańcem, zawsze trzymała jakiś w dłoni.
„Według mnie Maria Okońska jest świętą”
Zawierzyła Maryi całe swoje życie, podobnie jak kard. Stefan Wyszyński.
Tak, ta jej relacja z Maryją była szczególna. Kiedyś prymas porównał Marię Okońską do matki pszczelej, która gromadzi pszczoły w ulu. Powiedział, że podobnie jak ta królowa matka – gromadzi innych wokół Maryi, a Maryja przecież zawsze gromadzi wokół spraw Chrystusa. Prymas podkreślił, że on sam również czuje się „gromadzony” przez nią przy Maryi i podziękował jej za to. Kiedyś też ktoś powiedział, że Maria Okońska była ambasadorką Maryi przy kard. Wyszyńskim.
Nigdy nie poznała swojego ziemskiego ojca, nie było jej to dane. Trzy miesiące przed narodzinami Marii Okońskiej jej matka otrzymała wiadomość o zaginięciu męża, który brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej. Czy tęsknota za ziemskim tatą miała wpływ na jej późniejszą więź z prymasem?
Myślę, że tak. Opowiadała, że gdy jej ojciec, Ludwik Okoński, szedł na wojnę, ona była wtedy pod sercem matki. Jej mama – pani Jadwiga – stała na balkonie z synkiem Włodziem, który wołał za odchodzącym tatą: „Tato, wróć!”. Niestety, nie wrócił… A Marysia nigdy go nie poznała i całe życie tęskniła za nim.
Gdy w czasie II wojny światowej szukała księdza, który zaopiekowałby się duchowo grupą dziewcząt zgromadzonych wokół idei „Miasta Dziewcząt”, ktoś poradził jej, by koniecznie pojechała do Lasek pod Warszawą. „Tam przebywa ksiądz profesor Wyszyński. Mądry, Boży człowiek”, usłyszała. Pojechała. Ksiądz Stefan Wyszyński, podając jej rękę na powitanie, powiedział: „Okoński jestem”. Taki nosił wtedy pseudonim. Ciocia Marysia zdziwiła się, słysząc z ust kapłana, który miał zostać jej duchowym ojcem, nazwisko swojego taty, na którego wciąż czekała.
Prymas Wyszyński: Przy was stałem się ojcowski
W pamiętniku Przez Maryję wszystko dla Boga. Wspomnienia 1920-1948 napisała: „Nikt, kto tego nie przeżył, nie zrozumie, co to znaczy – «nie mieć ojca», a potem – «mieć Ojca». Wierzę głęboko, iż mój Tatuś swoją ofiarą z życia i modlitwą z nieba wyprosił i wysłużył mi łaskę naszego Ojca”.
Ciocia Marysia mówiła, że zwracała się do księdza prymasa „ojcze”, mówiła też do niego „tateńku”. Członkinie Instytutu także nazywały ks. Stefana Wyszyńskiego ojcem, ale również inni najbliżsi współpracownicy błogosławionego. To „ojcostwo” było duchowo istotne nie tylko dla pań z Instytutu, ale także dla samego prymasa, skoro kiedyś powiedział: „Gdy was poznałem, byłem profesorski, a przy was stałem się ojcowski”.
Chociaż jesteśmy wierzący, często kurczowo trzymamy się życia, z niepokojem myślimy o śmierci. A Maria Okońska ze spokojem mówiła o dniu, w którym przyjdzie jej umrzeć.
Bardzo tęskniła za tamtym światem, za Jezusem i Maryją. Nie mogła doczekać się spotkania z tymi, których za życia kochała: z tatą, z mamą, z księdzem prymasem. Gdy rozmawialiśmy o wyniesieniu na ołtarze Prymasa Tysiąclecia, ciocia Marysia nie miała wątpliwości, że jest on święty, ale czuła, że za swojego życia tego nie doczeka. Jednocześnie spokojnie, z nadzieją, z radością i czasami nawet jakby z niecierpliwością czekała na swoje własne przejście do Domu Ojca. Umarła w Częstochowie, w domu Instytutu Prymasowskiego, który założyła. Po śmierci trumna z jej ciałem została wystawiona w kaplicy Cudownego Obrazu na Jasnej Górze. Jestem przekonany, że za jakiś czas ruszy proces beatyfikacyjny Marii Okońskiej, bo jej zasługi dla Kościoła i wpływ na jego dzieje są ogromne. Maria Okońska ma swój konkretny udział w wielkich „akcjach” duszpasterskich Prymasa Tysiąclecia, takich jak Śluby Jasnogórskie, peregrynacja Obrazu Jasnogórskiego czy Wielka Nowenna na Tysiąclecie Chrztu Polski.
Jan Paweł II po wyborze na Stolicę Piotrową powiedział, że nie byłoby papieża Polaka, gdyby nie prymas Wyszyński. Kiedyś zapytałem o. Jerzego Tomzińskiego OSPPE, czy podobne słowa można powiedzieć o Marii Okońskiej w kontekście kard. Wyszyńskiego – że nie byłoby Prymasa Tysiąclecia, gdyby nie Maria Okońska, która odważnie i wiernie stała przy prymasie, pomagając mu, aż do jego śmierci. Wtedy o. Jerzy zamyślił się i po chwili odpowiedział: „Może i byłby prymasem, ale nie na miarę tysiąclecia”. Tak sobie myślę, że święci nigdy nie są sami. Nie są z tych, którzy działają na zasadzie: „Wyście sobie, a my sobie, każdy sobie rzepkę skrobie”, dlatego święty rodzi świętego i jest to normalne.
Jan Paweł II przeczytał książkę do poduszki
Pańską książkę Stefek. Opowiadania o dzieciństwie Stefana Wyszyńskiego przeczytał sam Jan Paweł II.
To także zasługa Marii Okońskiej. Przyznam, że nigdy nie myślałem o tym, że będę pisał książki. Po prostu jako dziecko, a później młody chłopak formowany w Ruchu Apostolskim Rodzina Rodzin, wiele słyszałem o księdzu prymasie. Miałem styczność z ludźmi, którzy znali go osobiście i opowiadali o nim. Będąc wychowawcą we wspomnianym ruchu, dzieliłem się z kolei zasłyszanymi opowieściami z dziećmi i młodzieżą. I w pewnym momencie zrodził się pomysł, by te treści zachować od zapomnienia, uporządkować i ubrać w formę książki. Pracując nad nią, niektóre treści konsultowałem z ciocią Marysią, wspierała mnie w jej pisaniu, motywowała.
Gdy książka ukazała się, zawiozła ją do Watykanu i podarowała Ojcu Świętemu Janowi Pawłowi II. Karola Wojtyłę znała bardzo dobrze, jeszcze jako kardynała. Gdy został papieżem, odwiedzała go w Watykanie przynajmniej dwa razy w roku.
Ucieszył się pan, gdy dowiedział się, że papież przeczytał pańską książkę?
Tak, byłem tym faktem zaskoczony, ponieważ zdaję sobie sprawę z tego, że papież otrzymywał tysiące różnych książek. Ojciec Święty napisał do mnie i do mojej żony list, w którym podziękował za autorską dedykację i zaprosił nas do Rzymu. Ksiądz Stanisław Dziwisz, sekretarz papieża, powiedział nam, że Ojciec Święty, mimo licznych obowiązków i trwającego wówczas jakiegoś synodu, przeczytał tę książkę do poduszki. Podobno też zapytał, czy to wszystko, co przeczytał, to prawda.
Pisanie formą rekolekcji
Kolebką wielkości Stefana Wyszyńskiego jest jego rodzinny dom. Zresztą tak samo było w przypadku Jana Pawła II. Jest pan również autorem książki o wadowickich czasach Karola Wojtyły pt. Lolek. Opowiadania o dzieciństwie Karola Wojtyły.
Miałem to szczęście, że poznałem kilku kolegów ze szkolnej ławy Karola Wojtyły, którzy podzielili się ze mną swoimi wspomnieniami, i na bazie tych opowieści powstała książka. Wymienię tu chociażby p. Eugeniusza Mroza, p. Stanisława Jurę, p. Jerzego Klugera, p. Hagenhubera (którego ojciec był cukiernikiem i twórcą słynnych wadowickich kremówek). Wiele mi opowiedziała o wadowickich czasach Karola Wojtyły p. Danuta Pukło-Gruszczyńska, kuzynka i rówieśniczka papieża, która również wtedy mieszkała w Wadowicach i Karol Wojtyła był częstym gościem w jej domu, a jej mama pomagała ojcu Lolka w opiece nad chorą żoną.
Czym dla pana, jako autora, było podążanie szlakiem wspomnień, miejsc związanych ze Stefanem Wyszyńskim oraz Karolem Wojtyłą?
Wielką przygodą, ale też formą rekolekcji. Książki zostały już napisane, ale ja nadal zbieram materiały o życiu prymasa i papieża, pamiątki związane z nimi. Część z nich umieściłem w depozycie Muzeum Jana Pawła II i Prymasa Tysiąclecia przy Świątyni Bożej Opatrzności w Warszawie.