Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Niepełna pół roku temu pisałem o mojej wizycie w Przemyślu, przy okazji służby harcerskiej dla uchodźców z objętej wojną Ukrainy. Dziś o tej porze jestem na wakacjach z rodziną.
Urlop, arbuzy i... wojna w tle
W drodze do celu zatrzymaliśmy się u rolnika, żeby kupić od niego warzywa. Zapytał, skąd jesteśmy. "Polska, Poland" – odpowiedziałem. "Oh, tam Ukraina blisko, wojna blisko…" – skomentował. Przytaknąłem. Ten rolnik o wojnie wiedział tylko z mediów. Do granicy z Ukrainą ma jakieś 1500 km. Więc spokojnie wstaje rano, siada na traktor i jedzie podlewać swoje arbuzy czy inne pomidory. Żyje swoim życiem. Musi, bo jak jego pole nie będzie rodzić, jego rodzina nie będzie miała co w zimie zjeść. A jak zarobi nieco więcej na turystach, to będzie mógł dokupić jakiś nowy sprzęt do traktora na jesień.
Pojechałem z rodziną na wczasy. Planowane jeszcze wtedy, gdy żyłem
przeświadczeniem, że wojna potrwa kilka dni, co najwyżej – tydzień. Po powrocie mam jeszcze w planach pracę przy domu. Choć do granicy mam ok. 350 km, choć byłem przy tej granicy i rozmawiałem z tymi, którzy uciekali, teraz też już żyję po swojemu.
Wojna: przeszliśmy nad nią do porządku dziennego
Wielu z nas – w większy lub mniejszy sposób – zaangażowało się w tę wojnę. Jedni jeździli na
granicę, inni z darami w głąb Ukrainy (i dalej jeżdżą), inni pomagali i pomagają na miejscu rodzinom ukraińskim. Był czas wielkiej mobilizacji, i my, Polacy, jak zwykle sprawdziliśmy się podczas tej eksplozji potrzeb wymagających zaspokojenia. Niedługo minie 200 dni od wybuchu wojny. Wiele rodzin wróciło z powrotem na Ukrainę. Wielu z nas przeszło nad tematem wojny do porządku dziennego.
Nie wiemy, jak to potoczy się dalej. Więc żyjemy. Żyjemy swoim życiem, bo musimy przecież jakoś żyć. Podobnie jak rolnik sprzedający arbuzy. Cóż więcej możemy? Na pewno – dalej modlić się o pokój na świecie. Moim dzieciakom weszło to już na stałe w harmonogram wieczornej modlitwy.
Jedyne, co teraz mogę, to modlić się
Planując wczasy, nie byłem do końca pewny, czy na nie pojedziemy. Czy będzie nas stać, czy
wojna nie przyjdzie również do nas… Nie ukrywam, że miałem też moralne dylematy. Czy powinienem myśleć o wakacjach, kiedy paręset kilometrów ode mnie giną ludzie...? Chciałbym, żeby to się skończyło. Wielu z nas by chciało. A jednocześnie nie mamy na to niemal żadnego wpływu. Pozostaje tylko się modlić i żyć własnym życiem, dopóki ktoś inny lub my sami nie będziemy znów potrzebowali naszej „polskiej solidarnej pomocy”.