Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
„Wiarę i ufność w Bogu zachowała od najwcześniejszego dzieciństwa aż do osiemdziesiątego siódmego roku życia, a w momencie ciężkiego zmagania ze śmiercią to zaufanie pozostawało w niej żywe. Jestem pewna, że znalazła łaskawego Sędziego, i że w tej chwili jest moim pomocnikiem, abym i ja doszła do mego celu” – pisała o mamie Edyta Stein.
Nie byłoby św. Edyty Stein bez jej mamy, Augusty. Wpływ tej niezwykłej kobiety na niezwykłą córkę jest tak wielki, że w dniu liturgicznego wspomnienia św. Teresy Benedykty od Krzyża trzeba nakreślić portret jej matki.
Augusta: matka św. Edyty Stein
„Augusta Stein była niska i okrągława. Jak większość wdów tamtego czasu zawsze nosiła się na czarno, a w domu nigdy nie pokazywała się bez fartucha. Kiedy myślę o jej odpoczynku, widzę jak siedzi przy oknie, patrząc na upływający czas, przejeżdżające pojazdy, przechodzących ludzi. W rękach zawsze trzymała druty, rozmawiając z nami lub czytając. Jednak nie te zajęcia były jej dniem powszednim. Większość czasu, nawet jako osoba po osiemdziesiątce, Babcia przepracowała” – wspominała siostrzenica Edyty, Susanne, córka Erny.
Czego wypatrywała przez okna do końca życia? O czym myślała? Z okna jej wielkiego domu przy Nowowiejskiej we Wrocławiu dobrze było widać przystanek tramwajowy, na którym po raz ostatni widziała najmłodszą córkę.
Był październik 1933 r., Edyta rozpoczynała podróż do Kolonii, by wstąpić do karmelu. Augusta nie odprowadziła jej na dworzec, stała w oknie. Edyta na chodniku, wpatrzona w matkę. Augusta nie machała ręką, choć wcześniej czule się pożegnały. Nie rozumiała córki. Milczała.
Po raz pierwszy miała poczucie, że za wolność podejmowania decyzji przez swoje dzieci, do której je żarliwie wychowywała, płaci cenę, która ją przerasta.
Korzenie
Urodziła się w Lublińcu, jako Augusta Courant, 4 października 1849 r. Jej rodzice, Adheleid i Salomon mieli piętnaścioro dzieci, ona była czwarta. Prowadzili w miasteczku sklep kolonialny, w którym po kolei przyuczano do kupiectwa każde z dzieci.
„Matka od najwcześniejszych lat była przyzwyczajona do nieustannej pracy. Mając sześć lat szła w zawody ze swoją siostrą Selmą w robótkach na drutach, co zresztą do dziś jest jej nieodłącznym zajęciem. Prowadziła na przemian ze swymi siostrami duże gospodarstwo domowe i pomagała w sklepie. Żadna praca nie była dla niej ciężka” – zapisała Edyta.
Uczono ją francuskiego i gry na fortepianie. Kilka taktów walca Straussa do końca życia grała z pamięci. Lubiła tańczyć. Zapamiętano, że w czasie przyjęcia z okazji siedemdziesiątych urodzin tańczyła z najstarszym wujkiem.
Wyszła za mąż w wieku dwudziestu jeden lat. Ślub odbył się 2 sierpnia 1871 r. w lublinieckiej synagodze. Przez pierwsze dziesięć lat małżonkowie mieszkali w Gliwicach, skąd pochodził Zygfryd. Pracował w rodzinnym tartaku, ale teściowa Augusty nie potrafiła prowadzić firmy, dochodziło do napięć.
Z piątką dzieci Steinowie przenieśli się do Lublińca. „Zamieszkali w tzw. willi, miłym, małym domku z dużym ogrodem, który należał do dziadków” – pisała Edyta. Augusta sadziła jabłonie i warzywa, pracowała od rana do nocy, ale sytuacja materialna rodziny nie uległa poprawie.
„Moją dumną matkę bardzo upokarzała koniczność ustawicznego korzystania z pomocy rodziców” – pisała Edyta. Po długiej rodzinnej naradzie zapadła decyzja o kolejnej przeprowadzce. Wybór padł na Wrocław.
Wrocław: nowe otwarcie
Przeprowadzili się w 1890 r., w czasie Wielkanocy. „Rodzice wynajęli mieszkanie przy Kohlenstrasse. Domek, w którym się później urodziłam już od dawna nie istnieje, a na jego miejscu stanęła nowa duża kamienica. W pobliżu znajdowała się wydzierżawiona składnica drzewa, gdzie mój ojciec utworzył nowe przedsiębiorstwo drzewne. Nową firmę obciążały długi, w dodatku rozwijała się wolno.
Życie małżeńskie mojej matki niosło jej sporo cierpienia, lecz na ten temat nie padło z jej ust ani jedno słowo skargi. Mówiła zawsze o ojcu tonem serdecznej miłości i nawet dziś, po dziesiątkach lat, gdy stoi nad jego grobem, widać ciągle jeszcze nie wygasły ból po nim” – pisała Edyta, która urodziła się półtora roku po przeprowadzce.
Przyszła święta urodziła się w nieistniejącym dziś domu przy ul. Dubois 13. Była jedynym dzieckiem Steinów, które urodziło się we Wrocławiu i tym, które najkrócej doświadczyło obecności ojca.
„W lipcu 1893 zmarł mój ojciec. Matka trzymała mnie na ręce, gdy nas żegnał, wyruszając w podróż, z której nie miał powrócić; kiedy już chciał wyjść, raz jeszcze go przywołałam. Stałam się więc dla matki jakby ojca testamentem. Spałam w jej pokoju i gdy wracała wieczorem zmęczona ze składnicy, pierwsze kroki kierowała do mnie. Gdy byłam chora, ledwie zdjęła płaszcz, siadała przy mnie na brzegu łóżka i tam kazała sobie podać skromną kolację. Jej obecność rozpraszała wszystkie moje cierpienia i bóle” – pisała Edyta.
Wdowa na 43 lata
Zygfryd Stein zmarł na udar słoneczny w czasie podróży handlowej. Runął na trawę przy tartaku, ale przechodzący myśleli, że odpoczywa. Augusta została wdową z siedmiorgiem dzieci, długami i źle prosperującą firmą. Miała czterdzieści trzy lata, wynajmowane mieszkanie i nie miała środków do życia.
Po pogrzebie, na który zjechała się cała rodzina, zdecydowano, aby wszystko sprzedać, długi oddać i żyć z wynajmu umeblowanych pokoi. Ale Augusta, która nie znała się na prowadzeniu składu drewna, najpierw długo milczała a potem… odmówiła.
„Powzięła decyzję: przebije się przez życie sama i od nikogo nie przyjmie zapomogi” – pisała Edyta. I tak się stało. Choć status materialny rodziny się obniżył i Augusta z całą gromadą dzieci przeprowadzała się kolejno do domów przy ul. Kurkowej, Myśliwskiej, Henryka Pobożnego, Roosvelta i wreszcie, dopiero gdy firma odniosła sukces, do kupionej willi przy ul. Nowowiejskiej 38 – walczyła.
W niedługim czasie całkiem nieźle orientowała się w materiale opałowym i sposobie obliczania drewna. Znała się na ludziach i lubiła ich, więc miała coraz liczniejszą klientelę. Nie bała się żadnej pracy i nie lubiła siedzieć za biurkiem. Często sama wchodziła na wóz i razem z robotnikami zrzucała ciężkie bele. Nie tylko pracowała na chleb, ale przede wszystkim na szacunek. Długi męża uregulowała co do grosza.
„Dzielną niewiastę któż znajdzie?”
Wstawała pierwsza, gdy było jeszcze ciemno. Najpierw prowadziła interes przy ul. Niemcewicza, ale tu nieżyczliwy sąsiad ryglował furtkę, przez którą przechodziła, więc musiała skakać przez płot. Dzięki swej pracowitości rozwinęła firemkę w dobrze prosperujące przedsiębiorstwo. Edyta w autobiografii wspomina zasłyszane w tramwaju słowa przypadkowego człowieka:
„Wiecie, kto jest tutaj w całej branży najlepszym kupcem? Pani Stein”. W tym czasie wszyscy żyli oszczędnie. „Widziałyśmy, jak ciężko od rana do wieczora pracowała nasza matka, i rozumiałyśmy doskonale, że nie wolno nam okazywać zbyt wygórowanych życzeń. Zresztą ona sama starała się o to, byśmy nie zostały w tyle za innymi dziećmi.
Jakiś czas troje z nas chodziło razem do tej samej szkoły, a za trzecie dziecko nie obowiązywało czesne. Lecz matka ulgi nie przyjęła, gdyż uważała ją za jakąś publiczną zapomogę dla biednych i nie chciała w ogóle o niej słyszeć”.
I choć po śmierci męża na co dzień to najstarsze córki zajmowały się gospodarstwem domowym, Augusta, mimo zmęczenia po całym tygodniu pracy, odciążała je, jak mogła. „W niedzielę chętnie brała na siebie cały trud gotowania, abyśmy wszystkie razem ku jej radości mogły od rana wyruszyć na wycieczkę. Wtedy spokojnie czekała z posiłkiem na nasz powrót i z największą miłością i radością częstowała nas tym, co nam własnoręcznie przygotowała” – pisała Edyta.
Przykłady pociągają…
Wychowywała dzieci podobnie, jak wychowywano ją – przez sumiennie wykonywaną każdą pracę, posłuszeństwo, oszczędność i szacunek do zarobionych pieniędzy. „Być posłusznym na słowo i nie przeszkadzać! Poza tym możecie robić, co chcecie” – mówiła dzieciom, gdy zostawały same w czasie jej pracy w składzie opału.
Augusta stawiała jasne wymagania: domowe obowiązki (dostosowane do wieku), zakaz bezczynności, konieczność chodzenia do szkoły, zdobywania zawodu, ale z drugiej strony szacunek i całkowita wolność wyboru w podejmowaniu decyzji. Uważała, że jeśli człowiek potrafi sam się utrzymać i ponosi konsekwencje swoich wyborów, może o sobie stanowić.
Lenistwa nie tolerowała. Każda godzina dnia musiała być wypełniona czymś pożytecznym. Jeśli nie pracowała w składzie – uprawiała ogród warzywny i gotowała, dla wielu osób. Pomidory, groch i fasola co roku wspinały się po przyciętych przez nią tyczkach. Gdy wracała wieczorem i zdejmowała buty z obolałych nóg, siadała z dziećmi do później kolacji. Sama najchętniej jadła chleb z masłem i piła szklankę herbaty.
„Najlepsze na świecie jest moje łóżko” – mawiała. Czy była surowa? Edyta podkreśla, że wymagająca, ale najwięcej wymagała od siebie. Nie musiała mówić: „pracuj”, bo wstawała pierwsza i pokazywała, jak pracować. Nie musiała mówić: „oszczędzaj”, bo sama poprzestawała prawie na niczym. „O jej ubiór musiały troszczyć się córki. Najczęściej to, co było jej potrzebne, sprawiało się matce na urodziny”.
Nie musiała mówić „sprzątaj”, bo w domu panował nienaganny ład, wszyscy odkładali swoje rzeczy na miejsce. Nigdy nie mówiła: „módl się”. Zabierała do synagogi tych, którzy chcieli, ale nie zmuszała tych, którzy nie czuli takiej potrzeby. Dbała o to, by siadać razem do stołu, rozmawiać – często burzliwie – i planować swoją przyszłość.
Była centrum domowego życia. „Nawet przy srogiej zimie ma zwykle ciepłe ręce, tak że może nimi ogrzać moje własne, co jest dla mnie niejako symbolem, że wszelkie życie i ciepło w domu pochodzi od niej” – pisała Edyta.
Jeśli Bóg z nami?
W interesach pozwalała się oszukiwać. Nie była naiwna, po prostu dopuszczała sytuację, w której ktoś okaże się być wobec niej nieuczciwym i wykorzysta jej dobroć. Mimo że ryzykowała, nie zmieniła metod współpracy z ludźmi. Klientami składnicy byli najczęściej rzemieślnicy, Augusta znała całe ich historie.
„Podchodziła do nich zawsze z dobrocią serca, a czasem nawet opieszałym klientom, gdy byli w biedzie, wprost pieniądze dawała. Oszukiwano ją przy tym często i w przedsiębiorstwie zdarzały się wielkie straty. Mimo to prosperowało. Matka przypisywała to zawsze błogosławieństwu nieba. Później, gdy utraciła dziecięcą wiarę religijną, powiedziała mi raz jako niewątpliwy dowód na istnienie Boga: Nie mogę sobie zupełnie wyobrazić, abym to wszystko, co osiągnęłam, zawdzięczała moim własnym wysiłkom” – pisała Edyta.
Cena wolności dziecka
Portret Augusty nie byłby pełny, gdyby nie przypomnieć o największej próbie, jakiej zostało poddane jej serce. Oprócz śmierci męża, śmierci czwórki z jedenaściorga urodzonych dzieci, biedy i widma bankructwa, czterdziestotrzyletniego okresu wdowieństwa najboleśniejszą okazała się być decyzja Edyty o przyjęciu chrztu w Kościele katolickim.
Augusta nie uznawała konwersji. Bóg, którego imienia nie wymawiała, był dla niej kimś jednym na zawsze, nie można było Go wymienić czy zamienić. „Przypominam sobie babcię szlochającą. Jej ramiona trzęsły się, ale nie wydawała z siebie żadnego dźwięku. Dla mnie, 11-letniego dziecka, był to przerażający widok. Sam fakt, że dorosły nie jest zdolny kontrolować sytuacji, był przerażający dla dziecka. Ówczesny widok naszej ukochanej babci tak zmartwionej był nie do zniesienia. Mieszanina wstydu, żalu, winy ją przerosła.
Z pewnością musiała cierpieć w 1922 roku, w czasie konwersji córki, i zamęczała się pytaniami, jak to się mogło stać i gdzie ona, matka, popełniła błąd. Do roku 1933 doszedł jeszcze jeden czynnik. Był to początek antysemickiej Trzeciej Rzeszy i właśnie w tym czasie, we jej własnej rodzinie jej ukochane dziecko postanowiło zostać zakonnicą. A wreszcie to nie był tylko zakon, ale karmel, z jedną z najsurowszych reguł. Mogła nigdy nie zobaczyć swojej córki ponownie…” – wspominała Susanne.
Ostatni oddech
Augusta Stein zmarła 14 września 1936 r. Przez kilka miesięcy chorowała na raka żołądka, który został zdiagnozowany zbyt późno, by można było ją uratować. Leżała w swoim ulubionym łóżku, w pokoju na piętrze, w domu przy ul. Nowowiejskiej we Wrocławiu. Dzieci i wnuki, te obecne na miejscu, były przy niej. Pozostali, rozproszeni po świecie, otrzymywali informacje na bieżąco.
Wszyscy chcieli wiedzieć, jak czuje się mama i babcia. Augusta przez 43 lata wdowieństwa zbudowała dużą, silną rodzinę. Umierała w dniu, w którym Kościół katolicki obchodzi święto Podwyższenia Krzyża. Odeszła w chwili, w której Edyta odnawiała w kolońskim Karmelu swoje zakonne śluby. Miała 87 lat.
Korzystałam z książek:
Św. Teresa Benedykta od Krzyża, „Dzieje pewnej rodziny żydowskiej”
S. Batzdorff, Ciocia Edyta. „Żydowskie dziedzictwo katolickiej świętej”