separateurCreated with Sketch.

Chciał być aktorem, grał w teatrze… aż zapragnął zostać superbohaterem w habicie!

o. Piotr Różański SP
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Redakcja - 30.07.22
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Kapłan, zakonnik był dla mnie superbohaterem, który w habicie ratuje świat. Supermenem, który idzie na ulice, uzdrawia chorych, nakłada ręce, wskrzesza zmarłych, karmi głodnych, ratuje sieroty – o. Piotr Różański SP opowiada o swojej drodze do kapłaństwa.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Zanim pojawiła się myśl o kapłaństwie, planowałem zrobienie kariery, i to bardzo konkretnej kariery. Że są to jedynie moje marzenia, a nie droga, którą powinienem iść, zorientowałem się, kiedy przestały mi one dawać pokój w sercu i radość. Wówczas zaufałem Panu Bogu.

Ksiądz i teatr

Chyba każdy przechodził przez taki etap swojej wymarzonej przyszłości. Moją wymarzoną przyszłością było życie, którego zasmakowałem w Radomiu w latach 90., kiedy będąc w szkole średniej, zacząłem chodzić na kółko teatralne. Później z tego kółka zrodziły się konkretne warsztaty teatralne, aż w końcu w Teatrze Poszukiwań w Resursie radomskiej odbył się nabór młodzieży do zespołu teatralnego.

Wziąłem udział w tym castingu i ku mojemu wielkiemu zdziwieniu dostałem się. Trafiłem pod opiekę pani reżyser i choreograf Marzeny Odzimek-Jarosińskiej, która była założycielem tego teatru, i przez trzy lata bardzo ciężko pracowałem, ucząc się fachu amatorskiego aktora w półzawodowym teatrze. Zrobiliśmy kilka bardzo dobrych spektakli; poznałem wspaniałych wykładowców Akademii Teatralnej w Warszawie. Wielu moich rówieśników jest dzisiaj znanymi aktorami, którzy robią kawał dobrej aktorskiej roboty w teatrach w całej Polsce. Zresztą, kiedy brałem udział w różnych konkursach recytatorskich, po pierwszych falstartach okazało się, że jednak coś tam pani Marzena Odzimek-Jarosińska dostrzegała we mnie i po trzech latach wykładowcy rzeczywiście bardzo dużo ze mnie wyciągnęli.

Byłem już na tyle zaawansowany w aktorskim kunszcie, że w najbardziej prestiżowych konkursach recytatorskich udało mi się zgarnąć pierwsze miejsca. Pod koniec mojej aktorskiej kariery stałem już prawie z indeksem Akademii Teatralnej, ponieważ udało mi się wygrać Ogólnopolski Konkurs Recytatorski. W pewnym momencie sytuacja wyglądała tak, że w ręce trzymałem już decyzję prowincjała ze zgodą na rozpoczęcie nowicjatu, a przede mną były otwarte drzwi do Akademii Teatralnej. To był niezły numer w moim życiu, bo najmniej się spodziewałem takiego rozwoju sytuacji.

Pasja i talent

Muszę przyznać, że jeśli chodzi o mój warsztat aktorski, to szedłem na całość, bo przecież to było moje marzenie. Zresztą, wszyscy mnie o tym przekonywali, tym bardziej że znałem już część wykładowców, wielu moich rówieśników już wtedy dostało się na Akademię. W każdym razie jeszcze miałem chwilę, aby podjąć ostateczną decyzję.

Wykorzystując ten czas, sam zacząłem prowadzić teatr i nawet wyreżyserowałem kilka spektakli. Pomyślałem, że może jednak lepiej będzie, jeśli sam nie będę występował, bo lepiej czułem się w roli reżysera. Pisałem nawet jakieś scenariusze i zrobiłem kilka własnych spektakli, które udało mi się wystawić w teatrze. Niektóre z nich zostały nawet nagrodzone w ogólnopolskich konkursach.

Myślę, że u podstaw mojego marzenia o karierze aktorskiej była nie tyle chęć spełnienia się w roli aktora czy reżysera, ile przede wszystkim pragnienie samorealizowania się jako człowiek, który powinien być oglądany i podziwiany dlatego, że ma taki, a nie inny talent.

Superbohater w habicie

Jednak Pan Bóg często dociera do człowieka w sposób tak subtelny, że czasami nawet tego nie dostrzegamy. W czasie tej mojej pracy aktorskiej pojawił się kontakt z żywym słowem, ze Słowem Bożym, którego konsekwencją było wielkie pragnienie poznania Pana Boga, pragnienie wejścia w tę przestrzeń duchową. Nagle teatr przestał mnie cieszyć i moje marzenie o karierze aktorskiej w konfrontacji z życiem duchowym i z Bogiem przestało być ważne. W międzyczasie pojawiło się wielkie pragnienie poświęcenia się Panu Bogu.

Był to moment; kapłan czy zakonnik (bo od początku miałem powołanie do złożenia ślubów rad ewangelicznych) stał się dla mnie takim superbohaterem, który w habicie ratuje świat; takim supermenem, który idzie na ulice, uzdrawia chorych, nakłada ręce, wskrzesza zmarłych, karmi głodnych, ratuje sieroty, po prostu zbawia świat. Widziałem siebie jako takiego superbohatera w sutannie, który właśnie poznał Pana Jezusa, a On, pełen zachwytu mną i wdzięczności, że łaskawie zgodziłem się pójść tą drogą, wybiera mnie i daje mi takie pragnienia. Właśnie tak to sobie wyobrażałem, że tak to będzie wyglądało.

Reasumując: pierwsze moje marzenia były związane z teatrem, a później pojawiły się pragnienia świętości i superbohaterstwa kapłańskiego. Tak właśnie postrzegałem świat i swoją w nim rolę. Chyba nieprzypadkowo pojawiło się w tym miejscu to słowo, ponieważ w gruncie rzeczy nadal pozostawałem w swoim teatrze, z tą różnicą, że tym razem już na zawsze miałem przyjąć rolę zbawiającego świat superbohatera w habicie.

Taizé i pielgrzymki

Co ciekawe, w tym czasie nie miałem żadnego wzoru kapłana. Niemal jak w sztuce scenicznej sam sobie wymarzyłem swoje kapłaństwo i właśnie tak to widziałem. Niemniej miałem takie pragnienia i one nie tylko nie były udawane, ale były szczere i bardzo silne. Nie wiem, skąd się te pragnienia pojawiły, a było to o tyle zaskakujące, że przecież nie pochodziłem z rodziny praktykującej, nawet trudno nazwać ją wierzącą. Jedynie moja babcia była w rodzinie osobą, która cały czas usiłowała ukierunkowywać mnie na Pana Boga.

Były jednak pewne osoby w moim życiu, a konkretnie moje koleżanki, które chodziły na pielgrzymki, jeździły na spotkania Taizé, a że mi się podobały i bardzo mi było miło w ich towarzystwie, więc i ja pojechałem na spotkanie Taizé i zacząłem chodzić na pielgrzymki. Tak to się właśnie zaczęło. Jak widzicie, Pan Bóg ma niesamowite bogactwo sposobów, aby dotrzeć do człowieka, i dobiera je bardzo indywidualnie. W moim przypadku wykorzystał moje zmysły i wrażliwość emocjonalną i estetyczną.

Powołanie i kapłańskie ideały

Pierwszą świadomą spowiedź odbyłem w wieku dziewiętnastu lat i była to pierwsza moja spowiedź od pierwszej Komunii świętej. Bierzmowanie przyjąłem z przyzwoitości, bo trzeba było, no i dlatego, że wszyscy tak robili. Dopiero później zaczęło się więc moje życie sakramentalne. W każdym razie była to bardzo ważna dla mnie spowiedź, ponieważ po niej, kiedy zaczęła we mnie działać łaska i eksplodowały we mnie dary Ducha Świętego, Pan Bóg zaczął te wszystkie zaniedbania i duchowe brudy we mnie oczyszczać.

To moje wymarzone kapłaństwo trwało we mnie, dopóki nie zacząłem nowicjatu. Do tego czasu jednak karmiłem się idealnym kapłaństwem, m.in. poznając życiorys św. Ojca Pio i św. Jana Marii Vianneya, którzy stali się moimi wzorami. Wyobrażałem sobie, że będę właśnie takim wielkim ascetą, może nawet jeszcze lepszy od nich. Wówczas właśnie to mną kierowało.

Św. Józef Kalasancjusz

Później poznałem św. Józefa Kalasancjusza, założyciela zakonu pijarów, księdza diecezjalnego, który chciał robić karierę. Zrobił więc dwa doktoraty. Pomagało mu w tym to, że był człowiekiem zdolnym i elokwentnym. Bardzo wysoko mierzył, bo pojechał w tym celu do Rzymu. Na ulicach Wiecznego Miasta spotkał bardzo biedne dzieci, które nie miały szans na rozwój intelektualny ze względu na biedę, w której żyły.

To spotkanie spowodowało, że zostawił dotychczasowy świat i zaczął w pełni żyć dla tych dzieci, założył dla nich szkołę, w której uczył je czytać i pisać. Ostatecznie założył zakon i tak powstali pijarzy. Dostrzegłem wyraźne podobieństwo jego losów do swojej drogi życiowej – przecież ja też chciałem robić karierę – dlatego to on stał się dla mnie wzorem kapłana. Pomyślałem, że ja też tak jak on chcę żyć w takim radykalnym duchu, być takim superbohaterem.

Zaryzykuję stwierdzenie, że właśnie to wyobrażenie życia radykalnego pociągnęło mnie do kapłaństwa. Nie pociągnęło mnie wyobrażenie życia wygodnego czy bezpiecznego, lecz właśnie radykalnego, takiego „po bandzie”, na całość. Takie też było moje wymarzone chrześcijaństwo w sensie ogólnym, dlatego identyczne wymagania stawiałem nie tylko kapłanom, ale wszystkim katolikom.

Teatr drogą do kapłaństwa

Z perspektywy czasu doszedłem do przekonania, że moja przygoda z teatrem była zamysłem Pana Boga, który w ten sposób przygotowywał mnie do mojej drogi kapłańskiej. Było to doświadczenie konieczne, ponieważ pomogło mi przygotować grunt pod to, co później miało się wydarzyć w moim życiu zakonnym.

Zresztą, w zakonie też nie udało mi się uciec od teatru, czego przykładem jest temat mojej pracy magisterskiej: jak wykorzystać techniki teatralne w pracy dydaktycznej. Teatr cały czas był obecny w moim życiu i przez pryzmat doświadczeń teatralnych wybierałem właśnie to konkretne zgromadzenie zakonne.

*Fragment książki o. Piotra Różańskiego SP „Ksiądz też ma dwie nogi… Dylematy posługi kapłańskiej”, Wydawnictwo SUMUS; tytuł, lead, śródtytuły pochodzą od redakcji Aleteia.pl

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.