Kiedy słucham z uwagą, co ludzie mówią o relacji z samymi sobą i innymi ludźmi, zauważam, że wielu z nas nauczono skrajności. Można zajmować się tylko sobą i nie zważać na to, czego potrzebują inni lub też myśleć tylko o innych i zapomnieć o sobie (to drugie nawet bywa sztandarowym hasłem w nauczaniu o ewangelicznej miłości). Nic dziwnego, że jeśli poruszamy się między tymi ekstremami, bywa nam bardzo niewygodnie. Trudno naprawdę żyć w szpagacie. Zapamiętujemy, że dbać o siebie jest źle.
Relacje z sobą i innymi
W „myśleniu tylko o innych” kryje się wiele pułapek. Pierwsza z nich to iluzja, że w ten sposób zbliżamy się do ideału bezinteresownej miłości. Niestety, starając się spełniać oczekiwania innych, ludzie często tak naprawdę próbują zaspokoić bardzo podstawową dla naszego życia potrzebę: przynależności. Motto tej strategii na przynależność jednak brzmi: „Jeśli dopasuję się do ciebie, to zyskam więź”. Więź to chleb, bez niego nie ma życia. Ale nie jest możliwa prawdziwa więź, gdy nauczyliśmy się, że przyjdzie ona jedynie w nagrodę za rezygnację z siebie.
Wychowuje do tego warunkowa miłość („za bycie grzecznym”) lub też brak miłości i bliskości, na które dziecko żadnym wysiłkiem nie daje rady zasłużyć. Tych czynników, przez które wymazujemy siebie starannie z portretu ważnych ludzi na świecie, może być bardzo wiele. U podłoża automatyzmu – by wycofywać własne potrzeby i zajmować się jedynie pragnieniami innych – leży zawsze jakaś głęboka rana.
Kto zajmie się nami?
Druga pułapka „myślenia tylko o innych” – to kryjąca się za tym wiara, że mamy niespożyte zasoby. Że jesteśmy wszechmocni. Że możemy dawać bez uzupełniania, inwestować w relacje bez wzajemności, ścisnąć swoje potrzeby, a wtedy, zignorowane, znikną. „Mi tam obojętnie”. „Nie chcę sprawiać kłopotu”. Może być jeszcze gorzej: żyjemy nadzieją, że jeśli poświęcimy siebie dla innych i się postaramy, ktoś w końcu zajmie się nami. Odwzajemni karkołomne manewry, jakie podejmowaliśmy, robiąc dla innych rzeczy ogromnym kosztem własnym.
Ludzie jednak przyjmują to, co mamy do ofiarowania, uznając, że potrafimy zadbać o siebie. Jeśli zaś trafimy na osoby o skłonnościach narcystycznych, którzy siebie stawiają w centrum wszechświata – pochłoną, co damy, i zażądają więcej. W końcu tego pragnienia, by inni brali nas pod uwagę, nie będzie dało się zagłuszyć. Wypłynie w postaci bólu i poczucia osobistej straty.
Czy jestem dla siebie ważny?
Potrzeba bycia branym pod uwagę jest dla nas ważna jak oddech. Przeciwieństwem sytuacji, gdy zostaje zaspokojona, jest pomijanie, niepytanie o zdanie, przeciążanie i cała masa innych naruszeń. Gdy ktoś nie traktuje nas poważnie. Nie uwzględnia naszych możliwości, gustów, potrzeb, pragnień.
Kiedy decydujemy się na „myślenie tylko o innych”, jesteśmy pierwszymi osobami, które odmawiają sobie prawa do bycia branymi pod uwagę. Ponieważ sami tego nie robimy. To siebie pomijamy, nie pytamy o zdanie, przeciążamy. Stawiając potrzeby innych ludzi zawsze wyżej niż swoje własne – komunikujemy sobie, że jesteśmy dla siebie nieważni.
Zauważ siebie!
Na szczęście działa to także w odwrotną stronę. Jesteśmy pierwszymi i najważniejszymi osobami, które mogą brać siebie pod uwagę. Sprawdzać uczciwie ze sobą, na co mam siły, czas i zasoby. I czy chcę w odpowiedzi na apel drugiego człowieka o moją uwagę i zaangażowanie powiedzieć „tak” czy też „nie”. Bo nie spełnię wszystkich próśb, nie rozdam wszystkich sił jak popadnie, jeśli chcę w życiu spełnić jakiś konkretny cel czy powołanie.
Nauka brania siebie pod uwagę zaczyna się od zauważania siebie, czyli wędrowania uwagą ku własnemu wnętrzu, ciału, ku moim wartościom, granicom i potrzebom. Drugiemu człowiekowi przynosi dar w postaci uczciwości i autentyczności. „Tak, możesz mi zaufać, że nie zrobię sobie krzywdy, dbając o ciebie”.
Branie siebie pod uwagę wypełnia marzenie Boga: „Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego”. To marzenie opisuje relacje, w których jest równowaga (czyli „równa uwaga”). Nie da się traktować siebie samego tragicznie, nie zwracać uwagi na własne pragnienia i dojrzale kochać innych. I w drugą stronę: nie jest warta wiele bliskość, w której nie ma miejsca na wzajemność.