Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Wiele emocji wzbudza nowy film Marka Wahlberga Father Stu, którego światowa premiera odbyła się kilka dni temu. To produkcja oparta na prawdziwej historii księdza Stuarta Longa, który – zanim odkrył swoje powołanie – był bokserem amatorem.
Film jest hołdem złożonym człowiekowi, który nigdy nie robił niczego na pół gwizdka, a jego droga do odkupienia jest nie tylko inspirująca, ale przypomina każdemu z nas, by odpowiedzieć Bogu "tak" – nawet gdy znajdujemy się w najgorszym momencie życia.
Mark Wahlberg, katolicki aktor, któremu nieobce są bójki czy areszt, dziś staje się najlepszą wersją samego siebie. Oto, co nam o tym powiedział.
Cerith Gardiner: Dlaczego uważasz, że historia księdza Stu jest dziś tak aktualna?
Mark Wahlberg: Każdy z nas przechodzi przez trudny okres. Wszyscy przechodzimy przez niego razem, a misją ojca Stu było zbliżenie wszystkich do siebie i do Chrystusa.
Jego historia sprawiła, że inaczej spojrzałeś na swoje życie?
Cóż, z pewnością modliłem się o jego wstawiennictwo, zwłaszcza przy kręceniu filmu, aby wszystko było dobrze zrobione, aby oddać mu sprawiedliwość i doprowadzić ludzi do wiary. Ale wiesz, rzucił mi także wyzwanie, abym bardziej angażował się w moją osobistą pracę na rzecz zbliżenia ludzi do Boga i do siebie nawzajem. Abym promował miłość, integrację, akceptację i wsparcie, oraz zachęcał ludzi do nadziei i wiary.
Tak więc działa on na wiele, wiele różnych sposobów. Jego przesłanie odbija się echem, rośnie i dociera do coraz większej liczby ludzi, ale też codziennie rzuca mi wyzwanie: "Dobra, co zrobisz po zakończeniu filmu? Teraz musisz dalej iść swoją drogą". Cieszę się z tego, bo to jest o wiele bardziej satysfakcjonujące. Choć czasami może być trudne… Dobrze jest wziąć dzień wolnego, położyć głowę i powiedzieć: "Muszę odpocząć", a potem wrócić, miejmy nadzieję, silniejszym. Po prostu robić więcej, być bardziej zaangażowanym, bardziej proaktywnym.
W ciągu dwóch godzin widzowie towarzyszą Stu w wielu wzlotach i upadkach, jest też sporo komizmu. Pod koniec filmu byłam emocjonalnie wyczerpana, ale jednocześnie czułam się uniesiona, bo to tak niesamowita historia. Jak udało ci się utrzymać taki poziom energii? W trakcie kręcenia filmu zmarła twoja mama. Jak sobie z tym poradziłeś?
To jest zadanie, które zostało mi powierzone, więc musiałem je kontynuować. W czasie przerwy w kręceniu filmu mogłem pojechać do domu, aby pożegnać się z mamą, a potem wróciłem na pogrzeb. Oczywiście, grając trudną rolę, korzystałem z doświadczeń życiowych, ale jednocześnie ogólna odpowiedzialność związana z realizacją filmu i kierowaniem nim była dla mnie wystarczającym bodźcem.
Z filmu wyszłam z ogromnym poczuciem ulgi. W tym sensie, że wszyscy możemy popełniać błędy, ale w wykonywaniu dobrej pracy jest przecież tyle nadziei! Jak przenosisz to do swojego codziennego życia?
Stąd właśnie czerpię codzienne wskazówki... Kiedy padam na kolana, zaczynam wyrażać swoją wdzięczność i proszę, bym umiał wykonywać Jego wolę, bym robił to, czego On ode mnie oczekuje, wykorzystując talenty i dary, które zostały mi dane, w taki sposób i w takich dziedzinach, jakich On chce. Po tym zwykle czuję się tak, jakbym powiedział: "Wow, zaczynam dzień w naprawdę dobry sposób". A potem, jeśli pójdę o krok dalej i trochę poćwiczę, czuję się jeszcze lepiej. To daje mi odwagę, by pójść do kuchni lub do sypialni i obudzić dzieci, mając nadzieję, że wstaną właściwą nogą. (...)
Myślisz, że jest im ciężko, kiedy patrzą na ciebie? Widzą twoją codzienną rutynę i może myślą: "Och, nigdy nie będziemy w stanie temu dorównać?".
No wiesz, czasami mam tę szczególną rutynę, a czasami nie. Będę robił wszystko, czego wymaga ode mnie moja codzienna praca, niezależnie od tego, czy jestem w środku kręcenia filmu, robię zdjęcia główne, czy jestem w fazie przedprodukcyjnej i przygotowuję się do filmu. Zdecydowanie zawsze chcę być najlepszą wersją samego siebie. Cokolwiek więc postanowią zrobić, niech po prostu dadzą z siebie 110 procent. Tylko tego naprawdę oczekuję. Mogą chcieć pójść zupełnie inną drogą i ja to wspieram, o ile jest to pozytywne i owocne. Nie oczekuję, że będą próbowali prześcignąć mnie we wszystkim, co robię – chociaż wiem, że mój syn i moje córki są pod pewnymi względami moimi rywalami.
Jesteś jednym z dziewięciorga rodzeństwa i masz czworo dzieci. Czy zdarzają się szalone spotkania rodzinne, na których są wszyscy kuzyni?
Zazwyczaj tak. Zwykle organizowali je moja ciocia i wujek. Teraz ich dzieci, a także moi bracia i siostra, starają się podtrzymywać tę tradycję, ale niedawno straciliśmy obu moich ojców chrzestnych, ciotkę i mamę, a także wiele innych osób… To było trudne, a COVID i cała ta sytuacja sprawiły, że wszyscy byli osobno. Ale widzieć, jak ludzie się jednoczą, nawet po śmierci mojej mamy, na pogrzebie – to było niesamowite. Mam liczną rodzinę i miło jest, kiedy wszyscy są razem.
W miarę jak pogarszał się stan zdrowia ks. Stu (z powodu IBM – integracyjnego zapalenia mięśni), przybierał on na wadze. Ty przytyłeś 30 kg w bardzo krótkim czasie, około 6 tygodni. Czy to zmieniło twoje podejście do własnej sprawności fizycznej?
Wolę być w dobrej formie, żeby czuć się dobrze, niż żeby dobrze wyglądać. A przybranie na wadze tak dużej liczby kilogramów w tak krótkim czasie w moim wieku nie było dobre. Zdecydowanie nadal odczuwam tego skutki, teraz już nie tak bardzo, ale z pewnością jeszcze przez długi czas.
Zauważyłem, że ty i Mel Gibson (który gra rolę ojca głównego bohatera) macie w swoich filmach napięte relacje. Czy myślisz, że kiedykolwiek uda wam się razem wystąpić bez obrzucania się obelgami?
Tak, może, nie wiem (śmiech). (...) Moglibyśmy zagrać braci, kolegów; moglibyśmy zrobić wiele innych rzeczy, ale wiesz, że oglądanie nas w akcji jest całkiem zabawne.
Gdybyś nie był człowiekiem mającym rodzinę, mógłbyś sobie wyobrazić siebie jako księdza?
(Głęboki oddech) Nie wiem, nigdy tak naprawdę o tym nie myślałem. Myślę, że znajduję swoją własną drogę w stylu życia, który prowadzę i który wybrałem, aby wykonywać dzieło Boże.
Całkiem do twarzy ci w sutannie!
Cóż, dziękuję. Przez lata "odprawiłem" sporo mszy świętych, przygotowując się do tej roli.
Czy to nie pomogło?!
Absolutnie! Jeśli chcesz być wiarygodny w tej roli, musisz się nią stać. To odrabianie lekcji, podejście sportowca, który robi wszystko, co może, na boisku, aby w dniu meczu po prostu ruszyć.
Interesujące było to, że do napisania scenariusza i wyreżyserowania filmu wybraliście Rosalind Ross, która prawdopodobnie nie była zbyt dobrze zaznajomiona z wiarą katolicką. Nie została wychowana jako katoliczka. Czy uważasz, że wniosła do tej historii trochę innej energii, która sprawiła, że opowieść stała się bardziej zrozumiała dla szerszej publiczności?
Tak! Jest tak wspaniałą pisarką… Ma w sobie twardość i zadziorność, ale jednocześnie patrzyła na to z punktu widzenia docenienia niedoskonałego faceta, który próbował odnaleźć swój cel. Myślę, że opowiedzenie tej historii z kobiecego punktu widzenia sprawia, że staje się ona, hmm, trochę bardziej przystępna.
Najwspanialsi ludzie, których kiedykolwiek spotkałem, a którzy byli ze mną związani i pomogli mi się ukształtować, to bardzo silne kobiety. Pierwszą osobą, która dała mi pracę jako aktorowi, była kobieta – Penny Marshall. Gdyby nie ona, nie byłoby mnie w tym biznesie, na tym stanowisku. A pierwszą kobietą, która naprawdę mnie dotknęła i wskazała mi kierunek mojej wiary, była Emily Alves [matka przyjaciela i ochroniarza Wahlberga, Johnny'ego Drama, który pomagał mu w wieku 20 lat, kiedy wyszedł z więzienia]. Moja mama, jej twardość i hart ducha, jakimi wykazała się w wychowywaniu dziewięciorga dzieci, przy wszystkich zmaganiach i wyzwaniach, z jakimi się borykała… Zostałem bardzo pobłogosławiony tym, że spotkałem tak wiele wspaniałych kobiet.
Stu zadał sobie wiele trudu, aby zdobyć względy swojej dziewczyny – przyjął chrzest. Czy ty też musiałeś zadać sobie wiele trudu, aby zdobyć swoją żonę?
Powiem ci tak. Wiem, że kiedy modliłem się do Boga, aby dał mi dobrą kobietę, On wprowadzał ją do mojego życia wtedy, gdy byłem na to przygotowany, gdy byłem w stanie na to zasłużyć i byłem gotów, by pielęgnować tę relację. Ale tak, zrobiłem wszystko, co w mojej mocy… Poznałem ją w Nowym Jorku przez wspólnych znajomych, kiedy wychodziliśmy z domu. Następnego dnia odbywaliśmy spotkanie prasowe, podobne do tego, jakie odbywamy teraz, w związku z zupełnie innym filmem. Od razu chciałem się z nią ponownie zobaczyć, więc poprosiłem ją, żeby mi towarzyszyła następnego dnia. Powiedziałem, że mam godzinę, a ona na to: "Co robimy?". Odpowiedziałem: "Może pójdziemy do kościoła?". Zaprosiłem ją do katedry św. Patryka.
Zrobiłem dobre pierwsze wrażenie. Zrobiłem jeden krok do przodu, a potem kilka do tyłu, ale od tego właśnie zaczęła się nasza znajomość, więc to był dobry sposób.
Jak myślisz, dlaczego jesteś jednym z niewielu katolickich aktorów, którzy odnieśli wielki sukces w Hollywood?
Nie wiem. Wiele z moich osobistych i zawodowych sukcesów przypisuję mojej wierze. Ale nie wiem, jak to nazwać w Hollywood – nie wciskam wszystkim mojej wiary do gardła, ale też jej nie ukrywam. Po prostu żyję i przebywam z wieloma ludźmi z różnych środowisk. I myślę, że jestem oceniany na podstawie tego, co wnoszę każdą rolą, którą gram, każdym filmem, który produkuję i robię, i sukcesem tego, co wnoszę do każdego projektu, który realizuję.
******
Pod koniec wywiadu wspomniałam panu Wahlbergowi, że wywiad z nim to jedyna rzecz, którą zrobiłam, a która naprawdę zaimponowała moim dzieciom. Po głośnym śmiechu zapewnił mnie, że "później nauczą się doceniać wszystkie małe rzeczy, które robię". Właśnie to pojęcie wdzięczności wydaje się dyktować wiele w życiu aktora.