Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Katarzyna Szkarpetowska: Od jak dawna mieszkasz w Polsce?
Krystyna Dobrzańska: Od trzech lat. Polskę traktuję jak mój drugi dom. Zresztą w moich żyłach płynie polsko-ukraińska krew, ponieważ tata jest Ukraińcem, a mama Polką. Polski język, tutejsze tradycje od zawsze były mi bardzo bliskie. Pamiętam, że jako dziewczynka marzyłam, by zamieszkać kiedyś w Polsce. Jednak z biegiem lat to marzenie zatarło się. Można powiedzieć, że z niego wyrosłam. Ostatecznie do Polski przywiodła mnie tęsknota.
Tęsknota za mężem.
Tak. Mój mąż, Michał, pracował w Polsce, a ja z dziećmi mieszkałam we Lwowie. Widywaliśmy się rzadko, zaledwie raz w tygodniu. Pamiętam, jak starsza córeczka pytała: „Mamusiu, ile musimy poczekać dni i nocy, żeby znów zobaczyć tatusia? Kiedy on do nas przyjedzie?”. Któregoś dnia pomyślałam: „Tak dłużej być nie może. Ta rozłąka rodzi zbyt wiele cierpienia”. Już wcześniej myśleliśmy o zamieszkaniu w Polsce, nawet podjęliśmy w tym kierunku próby, ale zaszłam w ciążę. Obawiałam się, że nie poradzimy sobie w Polsce, strach kazał wracać na Ukrainę. Ta przeprowadzka była trzecim podejściem i pierwszym udanym.
Jak to jest, w imię miłości, zmienić życie o 180 stopni, zaczynać wszystko od nowa?
Ciężko. Przyjechaliśmy do Polski z dziećmi i czterema walizkami. W jednej z nich był obraz Jezusa Miłosiernego. Nic więcej nie mieliśmy. Na początku spaliśmy z mężem na styropianie, bo w mieszkaniu, które nam zaoferowano, panowały spartańskie warunki. Mimo wszystko byłam szczęśliwa, bo u boku mężczyzny, którego kocham.
W tym trudnym czasie Pan Bóg cały czas przy nas był. Po przyjeździe mieliśmy np. problem z umieszczeniem córek w miejscowym przedszkolu. Okazało się, że w placówce jest tylko jedno wolne miejsce. Zapisałam więc dziewczynki do przedszkola w innej, oddalonej o pięć kilometrów miejscowości. Pamiętam, ile łez wtedy wylałam… Modliłam się: „Boże, jak będę dowoziła i odbierała córeczki? Przecież nie mam nawet prawa jazdy. Przyjdź do tej sytuacji. Przyjdź z rozwiązaniem”. I Pan Bóg posłał do nas swojego anioła.
Okazał się nim dyrektor przedszkola, do którego zapisałaś dziewczynki.
Tak. 1 września, kiedy zostawiałam córki w przedszkolu, zapytał, dlaczego nie wybrałam przedszkola, które mam bliżej. Zgodnie z prawdą powiedziałam, że tam było miejsce tylko dla jednej z nich. Wysłuchał i nic nie odpowiedział. Zostawiłam dziewczynki i wróciłam do domu. Kiedy po południu przyjechałam je odebrać, oznajmił: „Sprawa załatwiona. Znalazły się dwa wolne miejsca w przedszkolu w waszej miejscowości”. Wiedziałam, że to Pan Jezus za tym stoi.
Poruszające było to, że pan dyrektor nie wziął nawet pieniędzy za posiłki, które dziewczynki zjadły w tym dniu. To był taki pierwszy cud na polskiej ziemi, który utwierdził mnie w przekonaniu, że Pan Bóg troszczy się o naszą rodzinę i jedyne, czego pragnie, to naszej ufności. Kiedy z powodu pandemii zmalały szanse na znalezienie pracy, chociażby dorywczej, Bóg dał mi odwagę, bym robiła i sprzedawała pierożki. Brakowało mi wiary w siebie, ale posłał kolejnego anioła – mojego przyjaciela, który powiedział: „Krysia, spróbuj!”.
Co czujesz w związku z sytuacją w twojej ojczyźnie?
Moje serce krwawi, ale wierzę w Bożą Opatrzność. Myślę o Ukrainie jak o Dawidzie, który staje dziś do walki z Goliatem. Goliat jest potężny, ale ostatecznie to Dawid wygrywa pojedynek. Ten mały, rudy, niepozorny Dawid…
Ale dziś nie tylko Ukraina staje do walki z Goliatem. Każdy człowiek ma w swoim życiu jakiegoś Goliata, którego musi pokonać, powalić na ziemię. Zwycięstwo możliwe jest tylko z Bogiem.
To nie do pomyślenia, że w XXI wieku człowiek zabija człowieka. Ta wojna to okropna i bezsensowna tragedia. Trwa dopiero kilkanaście dni, a zginęło w niej już tysiące mężczyzn. Wielu z nich to chłopcy. Każdy z nich, tak Ukrainiec, jak i Rosjanin, miał jakichś bliskich – ojca, matkę, brata, siostrę, żonę… Każda śmierć jest stratą.
Często myślę: „Boże, przecież oni wszyscy są Twoimi dziećmi". Pan Jezus tak samo oddał życie za Rosjanina, jak za Ukraińca. Nie umarł za jednego bardziej, a za drugiego mniej. Bóg kocha wszystkich jednakowo.
Nie masz w sercu nienawiści do rosyjskich żołnierzy?
Mam żal, nienawiści nie czuję. Największym wrogiem każdego człowieka jest strach. Kiedy mu ulegamy, tracimy spokój. Strach powoduje, że stawiamy tamę Bożemu miłosierdziu, nie dopuszczamy do siebie nadziei, której tak bardzo potrzebujemy.
O tym, że jest wojna dowiedziałam się od znajomej. Przyprowadziłam dzieci do przedszkola, a koleżanka powiedziała: – Rosyjskie wojska zaatakowały Ukrainę.
– O czym ty mówisz?! – zapytałam.
– Jak to? To ty nic nie wiesz? Wojna u was – odparła.
Wracałam do domu roztrzęsiona. Włączyłam telewizor i zaczęłam karmić się strachem. Lęk i panika spowodowały, że trudno mi było oddychać. Strach sparaliżował mnie duchowo i fizycznie. Człowiek, który pozwala, by opanował go lęk, traci grunt pod nogami.
Oddala się od samego siebie.
Tak. Ja odzyskałam spokój dopiero kiedy zaczęłam się modlić. Oczywiście na początku nie znajdowałam słów. Nie wiedziałam, co mam Panu Bogu powiedzieć. Modliłam się więc sercem. Później przypomniałam sobie o różańcu. Zresztą to moja ukochana modlitwa. Kiedyś w cerkwi pw. św. Jura we Lwowie wystawiono relikwię – chustę św. Weroniki z odbitym wizerunkiem twarzy Jezusa. Mama podarowała mi różaniec, który tamtego dnia, w jej imieniu, kapłan przytulił do tej chusty. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy okazało się, że to dokładnie ten sam różaniec, który przyśnił mi się kilka dni wcześniej (uśmiech).
Wierzysz w siłę modlitwy? W to, że ona ma moc zatrzymać konflikt na Ukrainie?
Wierzę w to całym sercem. Nasze bezpieczeństwo jest w Bogu, On jest naszym schronieniem. W psalmie 91 jest napisane, że Bóg wyzwoli z sideł myśliwego tych, którzy wołają do Niego: „Ucieczko moja i Twierdzo, mój Boże, któremu ufam”. Pan zapewnia, że okryje nas swoimi piórami, a Jego wierność nie odstępuje od nas, jest naszym puklerzem i tarczą (zob. Ps 91,4).
Przyjaciel z grupy modlitewnej In Cor Dei, do której należę, Krzysztof, powtarza mi zawsze słowa z Listu do Efezjan, które mówią, że nie toczymy walki przeciw krwi i ciału, ale przeciw zwierzchnościom tego świata, przeciw „pierwiastkom duchowym na wyżynach niebieskich” (zob. Ef 6,12).
Walka toczy się też na płaszczyźnie duchowej, jednak ludzie giną tu i teraz...
I dlatego nasza modlitwa ma tak ogromną moc. Modlitwa za Ukrainę, ale też za tych, którzy tę wojnę rozpętali. Wielu ludzi przeklina dziś tych, którzy rządzą w Rosji, przeklina Putina… To nic nie da. Wojna od tego się nie zakończy. Świat od naszych przekleństw nie stanie się na nowo bezpiecznym miejscem. Wojnę może wygasić jedynie błogosławieństwo, nigdy przekleństwo.