separateurCreated with Sketch.

Mają 10 dzieci. “Uczą nas pokory, gorliwości i wytrwałości w modlitwie” [wywiad]

Rodzina Marcinkowskich
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Dziesięcioro dzieci i dwoje rodziców. Estera (9 l.), Teresa (8 l.), Józef (7 l.), Faustyna (6 l.), Róża (5 l.), Klara (4 l.), Maria (3 l.), Filip (2 l.), Janek (1 r.), a od niedawna także Paulinka. Agnieszka i Przemek Marcinkowscy mieszkają w Papowie Toruńskim. Mówią, że są normalną rodziną.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Czuję się powołana do bycia mamą, bo Jezus tak chciał. Nie dlatego, że jestem lepsza od innych. Owoce tego powołania dostrzegam każdego dnia. Mimo codziennych burz, zawirowań i trosk czuję pokój serca. Nasze dzieci to prezenty od Pana Boga i to On przez te wszystkie lata uzdalniał mnie do tego, abym pokonywała swoje lęki i obawy – mówi Agnieszka Marcinkowska.

Anna Gębalska-Berekets: Dziesięcioro dzieci. Czujecie się państwo trochę jak w niebie?

Przemek Marcinkowski (PM): Czuję się widzem tego, co Pan Bóg robi w naszym życiu i jak otwiera nas na życie. Kiedy piętnaście lat temu braliśmy ślub, nie myślałem, że doczekamy się tylu dzieci. Teraz jesteśmy szczęśliwą rodziną. Dzieciaki chodzą do szkoły i przedszkola, kłócą się prawie o wszystko, przebaczają sobie i okazują miłość. A my? Próbujemy się w tym odnaleźć (śmiech).

Agnieszka Marcinkowska (AM): Żyjemy jak każda inna rodzina, nie czujemy się lepsi od nikogo. Jezus wyszedł na górę i powołał tych, których sam chciał – takie zdanie usłyszałam ostatnio podczas jutrzni. Odniosłam je do siebie. Czuję się powołana do bycia mamą, bo Jezus tak chciał. Nie dlatego, że jestem lepsza od innych. Owoce tego powołania dostrzegam każdego dnia. Mimo codziennych burz, zawirowań i trosk czuję pokój serca. Nasze dzieci to prezenty od Pana Boga i to On przez te wszystkie lata uzdalniał mnie do tego, abym pokonywała swoje lęki i obawy. Z każdymi kolejnymi narodzinami pojawiała się wdzięczność za możliwość doświadczania relacji z Nim, ale i między nami.

Też pochodzicie państwo z wielodzietnych rodzin?

AM: Mam trzech młodszych braci i miałam w sobie pragnienie, aby mieć kilkoro dzieci.

PM: Ja mam siostrę i brata.

Dlaczego zdecydowaliście się państwo na tak dużą rodzinę? Rozmawialiście o tym w czasie narzeczeństwa?

AM: Nie pamiętam, żebyśmy specjalnie o tym rozmawiali. Znałam doświadczenie osób ze wspólnot w Kościele czy mojej rodziny, ale wiemy też, że życie weryfikuje ludzkie plany.   

PM: Bóg daje życie. Gdy zdecydowaliśmy się na małżeństwo, pojawiały się rozmowy o dzieciach, one były w planach. Byliśmy na nie otwarci, ale również i na to, że ich może nie być.

Idealna i mniej idealna codzienność dużej rodziny

Mówicie państwo, że jesteście zwyczajną rodziną. Jak zatem wygląda taka codzienność zwyczajnej rodziny?

PM: Są dwa porządki – idealny oraz taki mniej idealny!

Zacznijmy od idealnego.

PM: Wstajemy ok. godz. piątej, aby się pomodlić. To czas, kiedy jest cicho, wszyscy śpią, a my możemy powierzyć dzień, który się rozpoczyna, Bożej Opatrzności. Potem budzimy wszystkie dzieciaki. Szóstka idzie do szkoły, a trójka pozostałych do przedszkola. W domu zostaje Paulinka z mamą.

Co dalej?

PM: Szykujemy im śniadanie. U nas jest o tyle fajnie, że kursuje szkolny autobus i starsze dzieci jadą nim do szkoły. Ja, w drodze do pracy, zabieram ze sobą przedszkolaki i wracając je odbieram. Niektóre dzieci mają potem dodatkowe zajęcia. Wieczorem wspólnie zjadamy posiłek. Modlimy się, czasem jest to dziesiątka różańca albo też fragment Pisma Świętego. W niedzielę robimy „Laudesy” – to taka nasza liturgia domowa, podczas której śpiewamy psalmy, czytamy Ewangelię i rozmawiamy z dziećmi, pytamy, czy to Słowo coś do nich mówi. To również czas, kiedy możemy sobie wzajemnie przebaczyć.

AM: Mniej idealnie wygląda to tak, że rano bywa w naszym domu istny kocioł (śmiech). Chociaż muszę przyznać, że nasze dzieci są dość samodzielne. Starsze przygotowują sobie ubrania, my tylko weryfikujemy, czy są dobrane adekwatnie do pogody. Ponadto słychać trzaskanie drzwiami i kłótnie, zwłaszcza w pokoju dziewczyn. Bywa wybuchowo, ale po godzinie już za sobą tęsknią. Codzienność wymaga dużej dozy cierpliwości, aby nie podchodzić do wszystkiego zbyt emocjonalnie.

Rodzina Marcinkowskich

Jesteście państwo we wspólnocie neokatechumenalnej przy parafii św. Józefa w Toruniuto Opiekun Św. Rodziny. Jest też waszym orędownikiem?

PM: Moja żona modliła się do św. Józefa o dobrego męża i go dostała (śmiech).

AM: Jakiś czas temu trafiła nawet do nas taka książeczka o zawierzeniu św. Józefowi. Zaczęłam ją czytać. Muszę powiedzieć, że było to wspaniałe doświadczenie. Od tamtej pory towarzyszy mi codziennie. Z jego pomocą łatwiej mi przezwyciężyć trudności.

Marcinkowscy: Dzieci uczą nas gorliwości na modlitwie i pokory

Jako misjonarze trafiliście państwo na Łotwę, do Rygi, były tam też rodziny z Hiszpanii i Włoch. Jak wygląda taka ewangelizacja z dziećmi?

PM: Misja ad gentes polega na tym, że mała wspólnota ludzi (3-4 rodziny z dziećmi, prezbiter, osoby stanu wolnego) wyjeżdża do miejsca, gdzie nie ma instytucjonalnego kościoła. Ewangelizacja na takiej misji to dawanie codziennego świadectwa życia wiarą. Normalnie tam funkcjonowaliśmy, szukaliśmy pracy, dzieci chodziły do szkoły, każda z rodzin mieszkała w swoim wynajętym mieszkaniu. Modliliśmy się razem, spotykaliśmy się ze sobą, tworząc jakby taką małą parafię. Raz na tydzień organizowaliśmy ewangelizację na ulicy, mówiliśmy swoje świadectwo, proklamowaliśmy Słowo Boże.

AM: Nasza ewangelizacja wynika wprost z tego, jak żyjemy. Nie trzeba dużo mówić. 

Duża rodzina pomaga w pracy zawodowej?

PM: Duża rodzina, ale przede wszystkim wiara daje dystans do pracy i pomaga ustawić właściwą hierarchię wartości.

Czego uczą dzieci?

PM: Gorliwości i wytrwałości w modlitwie. Dzieci często przychodzą do mnie z różnymi pytaniami i prośbami. Ciągle słyszę: „Tato, tato!”. Ich „ewangeliczne natręctwo” pomaga mi w tym, jak mam zwracać się do Boga i nie zniechęcać się w modlitwie.

AM: A mnie dzieci uczą pokory.

Rodzina Marcinkowskich

Z jakimi wyzwaniami musicie się państwo mierzyć, oprócz organizacji wyjazdów?

PM: Staram się „widzieć” nasze dzieci, a nie tylko każdego dnia dbać o logistyczną stronę funkcjonowania naszej rodziny. Czasem biorę kogoś na zakupy – nie tylko po to, aby pomógł mi je nieść, ale by zamienić w drodze parę zdań. Dobra relacja opiera się na obecności. Duża rodzina uczy priorytetów i wybierania tego, co naprawdę ważne.

AM: Największym wyzwaniem jest to, aby każde dziecko potraktować indywidualnie i odpowiedzieć na jego emocjonalne potrzeby.

Ojcostwo, macierzyństwo... Macie państwo jeszcze czas dla siebie?

AM: Zorganizowanie czasu tylko dla siebie jest sporym wyzwaniem. Ale staramy się go znaleźć. O relację trzeba zawalczyć.

Marcinkowscy: Powołanie kształtuje się przez lata

Jak dbacie państwo o relację?

AM: Czasem opiekunki zostają z dziećmi, a my mamy wtedy czas na wspólne wyjście na obiad lub na kawę.

PM: Na spotkania wspólnoty wychodzimy raczej bez dzieci. Możemy pobyć razem z innymi małżeństwami, jest czas na rozmowę, wymianę doświadczeń. W wakacje również staramy się wygospodarować krótki urlop tylko we dwoje. Czasem się udaje, a czasem nie. Ważne jest, aby pamiętać o właściwej hierarchii: Bóg, żona, a w następnej kolejności dzieci.

Spotykacie się państwo z pytaniem, czy wszystkie dzieci są wasze?

AM: Oczywiście! Spotykamy się z różnymi reakcjami ludzi. Na ogół reagują na nas pozytywnie, ale zdarzają się przykre komentarze. Myślę sobie, że moja ewangelizacja polega na tym, że kiedy idę z dziećmi do sklepu na zakupy, to ludzie zatrzymują się i próbują rozpocząć rozmowę. Otwierają się, mówią o swoich doświadczeniach, dzieciach. Niekiedy żałują, że nie zdecydowali się na to, aby mieć dzieci. Kiedyś słuchałam kazania pewnego księdza, który mówił, że duża rodzina jest znakiem wiary. Potraktowałam te słowa z przymrużeniem oka. Dopiero po czasie zdałam sobie sprawę, że tak rzeczywiście jest. Widzę, że ludziom trudno przejść wobec nas obojętnie i muszą zareagować.

PM: Mnie pytają, czy dzieci są jednej żony (śmiech).  

Czy do bycia wielodzietnym rodzicem trzeba mieć powołanie?

AM: Powołanie kształtuje się przez lata i należy je rozeznawać bardzo indywidualnie. Wciąż na nowo rodzi się wraz z pojawieniem się na świecie kolejnego dziecka.

PM: Kiedyś byłem takim planistą zero-jedynkowym. Myślałem, że muszę mieć pewien plan A, a jeśli on nie wypali, to wówczas włączę plan B, a jeśli tego wszystkiego nie odkryję, to będę nieszczęśliwy do końca życia. Im jestem starszy, tym bardziej widzę, że to tak do końca nie działa. Najważniejsze jest bycie z Bogiem, relacja z Nim, o którą codziennie powinienem zabiegać. Kiedyś podczas rekolekcji ignacjańskich, gdy zastanawiałem się nad swoim powołaniem, dostałem słowa psalmu, które pozostały ze mną do dziś: „Dobroć i łaska pójdą w ślad za mną przez wszystkie dni mego życia i zamieszkam w domu Pańskim po najdłuższe czasy”. Po dwudziestu latach od tamtego momentu mogę dać świadectwo, że Bóg jest dobry i Jego łaska wciąż idzie ze mną.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.