Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Futbolem rządzą pieniądze, bez dwóch zdań. Owszem, jeśli piłkarz gra wyłącznie z obowiązku, trudno, by odniósł wiekopomny sukces (choć zasłużony Argentyńczyk Gabriel Batistuta przyznawał wprost, że piłka nożna go ani grzeje, ani ziębi). Żyjemy w Europie i często nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, że to kontynent, na którym pieniądze niemal spadają z nieba.
Dla mieszkańców biedniejszych regionów świata jesteśmy ziemią obiecaną. To dlatego mieszkańcy Afryki czy ubogich faweli Ameryki Południowej marzą o tym, by grać w klubach europejskich: legowiskach dla wielu tłustych kotów futbolu. I to oni udowadniają jednak często, że w piłce wcale nie chodzi tylko o pieniądze. Jeśli Bill Shankly uznał kiedyś, że futbol to coś znacznie więcej niż sprawa życia i śmierci, to właśnie tacy piłkarze jak Odion Ighalo rozumieją to najlepiej.
Mecz pośród kul
Ustalmy na samym początku: Ighalo nie jest wielkim piłkarzem, jeśli mierzyć jego wielkość umiejętnościami. Ale jego historia dowodzi, że pasja może stać się walką o przeżycie. I o nadzieję na lepsze jutro.
Urodził się w nigeryjskim Ajegunle, w ubogiej dzielnicy Lagos. To miejsce, w którym diabeł mówi „dobranoc”. Każdy najpierw marzy, by się stamtąd wyrwać. Brak jakichkolwiek szans sprawia jednak, że myśl ta szybko staje się ulotna. Tak zwani realiści mają w Ajegunie dwa wyjścia: albo klepać biedę i jakoś żyć z dnia na dzień, albo zarabiać lepsze pieniądze w lokalnych gangach, zapraszając do tańca śmierć.
W zasadzie jednak i jedni, i drudzy nie wiedzą co przyniesie im nowy dzień. Pierwsi boją się, że nie będą mieli czym nakarmić dzieci, drudzy, że nie dożyją jutra. Ighalo urodził się wśród tych pierwszych. Jego rodzice, mimo poczucia beznadziei, ciężko pracowali, ciułając z trudem pieniądze i ledwo wiążąc koniec z końcem.
Ighalo wspomina nawet, że zdarzały się takie dni, gdy w domu jedzenia nie wystarczało dla wszystkich. Wtedy rodzice dawali jeść tylko dzieciom, sobie odmawiając dziennej porcji.
W takich warunkach Odion odnalazł jednak swoją miłość: piłkę nożną. Spory wpływ na tę miłość miała nigeryjska gwiazda futbolu Nwankwo Kanu, który zapewne stał się nieświadomym inspiratorem wielu karier. No i miał Ighalo jeszcze jedną motywację: nie chciał sprzedawać drągów ani popadać w beznadzieję.
Dlatego wybrał kopanie futbolówki w lokalnym klubie. Tata był temu przeciwny. Piekielnie bał się o syna. Droga na boisko stanowiła nie lada wyzwanie: bywało, że kule dosłownie świszczały nad głowami przechodzących w tamtym regionie miasta ludzi.
Gangi walczyły tam nie tylko z policją, ale także między sobą. Poza tym, w głowie ojca nie mieściło się nawet, by jego syn mógł sobie zapewnić przyszłość kopaniem piłki. Wolał, by poświęcał się nauce.
Mały Odion uparł się jednak, a w tym uporze wsparła go matka. Trudno powiedzieć, czy wierzyła wówczas w swojego syna dlatego, że dostrzegała w nim iskrę piłkarskiego talentu. Matki przecież widzą więcej. Zawsze. Choć nie zawsze potrafią wyjaśnić, dlaczego i skąd ów szósty zmysł się bierze. Najprostszym uzasadnieniem jest zapewne miłość. Dziecko dla kochającej matki zawsze będzie najlepsze i najbardziej utalentowane.
Hojny Czerwony Diabeł
A miłości pani Ighalo z pewnością nie brakowało: żeby kupić synowi pierwsze piłkarskie buty, sprzedawała na ulicy wodę w workach. Mimo ubóstwa wiedziała, że jej dziecko musi mieć sprzęt do gry w piłkę. I upierała się, by Odion grał. Wbrew wszystkiemu. Dzieciak zdawał sobie sprawę, jak wielka odpowiedzialność na nim ciąży. I walczył.
Ciężko trenował, rozwijał się piłkarsko. Szybko wpadł w oko piłkarskim agentom i tak trafił do Norwegii. Stamtąd zawędrował do włoskiej Seria A, trafił później do Hiszpanii, na chwilę do Anglii, a wreszcie do Chin. To tam wypatrzył go wielki Manchester United.
Trykot Czerwonych Diabłów to w piłkarskim światku wielkie wyróżnienie, dane nielicznym. I choć Ighalo nigdy nie był tam kluczowym zawodnikiem, to pełnił rolę solidnego zmiennika. "To jest coś wyjątkowego! Opowiadam dzieciom o tym, jak to jest być w Manchesterze United" – mówił wtedy.
Bez dwóch zdań o takim klubie marzy wielu. I nawet jeśli ostatecznie Ighalo wrócił z wypożyczenia do Chin, a później trafił do jednej z czołowych drużyn Arabii Saudyjskiej, nawet jeśli nie odegrał nigdy kluczowej roli w Manchesterze, to jednak musiał mieć coś więcej niż inni, że właśnie na niego padł wybór.
„Coś więcej” ma zresztą nie tylko piłkarsko. Jest także wyjątkowym człowiekiem, świadomym tego, że dar nie jest czymś, co chowa się pod korcem, ale jego owocami trzeba dzielić się z innymi. A otrzymał wiele, nie tylko piłkarsko. Zarabia sporo.
Według doniesień, w Manchesterze dostawał grubo ponad 600 tysięcy funtów miesięcznie. I ogromną część swojego majątku przeznaczył na wsparcie dla ubogich rodaków w Afryce. Kilka lat temu w Ajegunie otworzył sierociniec oferujący dzieciakom wsparcie i szansę wyrwania się z biedy.
To kolejna opcja – obok sprzedaży narkotyków – by zapewnić sobie podstawowy byt w nigeryjskim mieście. Podobno na samo powstanie sierocińca przeznaczył milion funtów. Podobno, bo nie lubi opowiadać o tym, kogo wspiera i komu pomaga. Należy do tych piłkarzy, dla których pomaganie nie jest częścią budowania wizerunku. Nie wiemy zatem, ile jeszcze milionów przeznaczył, by kolejny chłopak z Nigerii, zamiast trafić do więzienia, otrzymał kiedyś szansę wyjścia na murawę w trykocie klubu z angielskiej Premier League.
Bo też i pojawienie się Ighalo w Manchesterze United było w Nigerii wielką sensacją. Jak sam twierdzi, marzył o czymś takim od dziecka. Szybko zyskał też w swoim kraju ogromną liczbę fanów. I szybko też przypomniał im, że to… nie do końca jego zasługa.
"Muszę podziękować za to wszystko Bogu" – wyznał. "Ci, którzy mnie znają, dobrze wiedzą, że się nie zmieniłem. Jestem dumny, że gram dla takiego klubu, ale nadal jestem tym samym chłopakiem, którym byłem, gdy mieszkałem w Nigerii" – dodał.
Wydaje się, że gra w Manchesterze United nie zawróciła Ighalo w głowie. Nadal mógłby kopać puszki na ulicach Ajeguny. Z tymi samymi chłopakami i pośród walczących między sobą gangów. Miłość do sportu otworzyła jednak przed nim szansę. A dzięki determinacji i – zabrzmi to górnolotnie, ale co zrobić? – matczynej miłości, dotarł na piłkarskie szczyty.
Dla Odiona futbol faktycznie okazał się czymś więcej niż sprawą życia i śmierci. On nie tylko uratował jego duszę, ale zapewne ratuje dzisiaj dusze wielu jego rodaków. Dzięki ogromnemu sercu pierwszego Nigeryjczyka, który ubrał koszulkę Manchesteru United.