Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Najkrótsze podsumowanie sytuacji dziecka z domu, w którym dorosły opiekun (lub oboje) jest uzależniony, to konieczność stania się dorosłym w tempie nieadekwatnym do PESEL-u. Jeśli porównamy sobie rodzinę, w której panują bezpieczne więzi, a dorośli dobrze ogarniają własny świat psychiczny, do wymurowanego domu na bezpiecznym lądzie, to życie w miejscu, którym dorosłymi kierują uzależnienia, przypomina mieszkanie na tratwie. Nie wiadomo, czym jest grunt pod nogami.
Rodzic uzależniony od substancji psychoaktywnych (narkotyki, alkohol) czy od ryzykownych działań nie jest zdolny skupić się na potrzebach dzieci, ponieważ jego własne wnętrze wypełnia cierpienie. Obsługiwanie nałogu z czasem pochłania tak wiele energii, że niewiele jej zostaje na uważne i empatyczne bycie z bliskimi ludźmi – mimo nawet najszczerszych chęci. Jeszcze gorzej, gdy uzależnienia powodują zmiany w zachowaniu dorosłego opiekuna i w domu pojawia się agresja, przemoc i chaos.
Dziecko uzależnionych. "Trzeba trzymać się dzielnie"
Kiedy dziecko nie może liczyć na rodziców – bo ich zachowanie jest nieprzewidywalne – zaczyna, mimo młodego wieku (nawet zaledwie kilku lat), rozwijać w sobie poczucie odpowiedzialności za stabilność systemu rodzinnego. To poczucie jest iluzją, ale ma całkowicie materialne skutki. Jeśli rodzice w narkotycznym upojeniu zapominają o kupieniu chleba, wówczas dziecko idzie do sąsiadów pożyczyć coś do jedzenia dla siebie i rodzeństwa. Ono także zaczyna dbać o wizerunek rodziny, nie opowiadając o tym, co się dzieje w domu.
Gdy dzieci widzą, że zbiera się na kłótnię, mogą ratować przed zniszczeniem cenne rzeczy, zabierać z miejsca zdarzeń młodsze rodzeństwo albo rozdzielać wojujących ze sobą mamę i tatę. Zresztą ta emocjonalna nadodpowiedzialność za zachowanie dorosłych zapisuje się głęboko w ciele. Mały człowiek napina mięśnie, wstrzymuje oddech, stara się być niewidzialny, by żaden nawet grymas twarzy nie spowodował wściekłości mamy czy taty, którzy tracą panowanie nad sobą. Jeśli nie udaje się zapobiec ekscesom, często to dziecko czuje się winne – mogło ciszej chodzić, mogło nie rozlać zupy, mogło się bardziej postarać.
Owo napięcie, wynikające z „trzymania się dzielnie” i myślenia za dorosłych utrzymuje się potem w ciele jako trudna do udźwignięcia codzienna rzeczywistość. Podobnie jak hiperczujność, która wynika z życia w ciągłym poczuciu zagrożenia i braku możliwości przewidzenia, co się wydarzy w domu.
Dziecko, które opiekuje się dorosłym
To wszystko, co opisuję, można także nazwać zespołem współuzależnienia – czyli przekonaniem, że ma się wpływ na to, co robi bliski człowiek i że można to w jakikolwiek sposób kontrolować, biorąc na siebie odpowiedzialność za życie i bezpieczeństwo rodzica oraz swoje własne. Dochodzi tu do kompletnej zamiany ról: gdy dorosły schodzi z posterunku opiekuna dla dziecka, dziecko zaczyna opiekować się psychicznie, a często także fizycznie, własnym rodzicem.
Owa tratwa, która chybotliwie próbuje się utrzymać na morzu targanym sztormami, jest też miejscem, w którym trudno jest stwierdzić, co jest prawdą. Trudno wierzyć własnym oczom, gdy rodzic zasypia na podłodze, ale równie przykre bywają wszystkie niedotrzymane obietnice, które złożył. W głowie dziecka powstaje świat, w którym nie wiadomo, co brać za prawdę, komu i czemu ufać. W dorosłym życiu zaowocuje to postawą nadmiernej ostrożności i jednocześnie naiwnej ufności. Gdy nie wiadomo, co jest prawdą, może nią być wszystko. Dobry człowiek może mieć złe intencje, a od „złego” – spodziewamy się miłości, która wynagrodzi dawne krzywdy.
W dzieciństwie osoby żyjącej pod jednym dachem z nieprzewidywalnym dorosłym nie ma miejsca na bycie dzieckiem. Szybko trzeba myśleć o dorosłych sprawach: o przetrwaniu i naprawianiu świata. W dorosłości potem trudno się bawić, odpuszczać, znajdować lekkość. Łatwo przejmować odpowiedzialność za potrzeby innych, nie potrafiąc zaś dostrzegać siebie – bo nigdy nie było na to miejsca.
To właśnie nauka dostrzegania samych siebie jest dla nich początkiem procesu zdrowienia. Podobnie jak odnalezienie własnej dziecięcej części z jej potrzebami, by stać się dla siebie opiekunem, którego kiedyś zabrakło.