Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
O tym, jak życie uratowała mu kromka chleba, dlaczego ksiądz, który zalecił mu modlitwę jako metodę wychowawczą uznał, że to „przypadek beznadziejny” i dlaczego w ogóle został aktorem. Wspominamy Krzysztofa Kowalewskiego.
Życie uratowała kromka chleba
Krzysztof Kowalewski urodził się dwa i pół roku przed wybuchem II wojny światowej. Czas okupacji zostawił w jego duszy bolesny, niezatarty ślad. Dojmujący głód i widok zmasakrowanych ciał, porozrzucanych po ulicy strzępków ludzkiego mięsa to jedne z najwcześniejszych wspomnień aktora.
Innym razem, było to już pod koniec Powstania Warszawskiego, nic nie jadł przez trzy dni. Jak sam mówił, życie uratowała mu wtedy kromka chleba, którą znalazł przypadkiem na dnie szuflady. Ssał ją, gdyż była tak sucha, że trudno było ją ugryźć.
Modlitwa metodą wychowawczą
Po wojnie rozpoczął naukę. Lekcje pobierał prywatnie, u nauczycielki, którą, delikatnie mówiąc, sympatią nie darzył. Przypuszczał, że brak sympatii był odwzajemniony. Kobieta wielokrotnie stawiała go do kąta, polecając, aby przemyślał swoje zachowanie. Zdarzyło się nawet, że wysłała go do księdza, by ten coś poradził.
Duchowny stwierdził, że najlepszą metodą wychowawczą będzie modlitwa.
Krzysztof Kowalewski. Nie przejął się. Robił swoje
Jak każdy człowiek mierzył się z pytaniami fundamentalnymi, dotyczącymi ludzkich wyborów, dobra i zła. Gdy spotykał się ze stwierdzeniem, że okrucieństwom wojny winny jest szatan, mówił, że to zbyt proste wytłumaczenie, zwalniające człowieka z odpowiedzialności za popełnione zło. – Zabijałem, bo szatan mi kazał? Zabijałem, bo Hitler mi kazał? Jeśli tak, to kwestionujemy ludzką wolną wolę – tłumaczył w swojej autobiografii.
„Ani znowu taki charakterystyczny, ani amant. Takie nie wiadomo co”, usłyszał o sobie na schodach Teatru Polskiego z ust Kazimierza Wilamowskiego. Nie przejął się. Robił swoje.
Jako aktor zadebiutował w filmie Krzyżacy w reż. Aleksandra Forda, miał wówczas 23 lata. Zagrał w kilkudziesięciu znanych produkcjach, m.in. w Sercu na dłoni, Rozmowach kontrolowanych, Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz, Nie ma róży bez ognia, Daleko od noszy. Ogromną popularność przyniósł mu udział w słuchowisku radiowym pomysłu Jacka Kaczmarskiego pt. Kocham pana, panie Sułku, w którym zagrał tytułowego pana Sułka. Ta rola miała przypaść w udziale Kazimierzowi Kaczorowi, ale nie przypadła, a przepadła, gdyż ten nie zdążył na nagranie i Janczarski obsadził w niej Kowalewskiego.
Aktorem został z powodu nieśmiałości
Aktorem został z powodu… wielkiej nieśmiałości. Na przekór własnym lękom. Ale też ze względu na aktorskie geny. Matka Kowalewskiego, Elżbieta, była wybitną przedwojenną aktorką.
Kiedyś otrzymał propozycję, by zagrać esesmana w serialu Stawka większa niż życie w reżyserii Andrzeja Konica i Janusza Morgensterna. Serial liczył 18 odcinków, ale Kowalewskiemu podziękowano za współpracę po pierwszym. „Reżyser uznał, że jak na esesmana to jestem za sympatyczny”, powiedział Ćwieluchowi.
Był utalentowany, ale – jak sam podkreślał – w jednej roli by się nie odnalazł: gwiazdora. Na adres Teatru Współczesnego, w którym pracował, przychodziły do niego listy z prośbą o autograf. „Niektórzy nie dają, bo mówią, że większość z tych ludzi sprzedaje to późnej… Ale ja odpisuję” – tłumaczył. Wierzył w to, że warto być dobrym człowiekiem. „Ma piękną duszę”, mówili o nim znajomi i przyjaciele.
Kowalewski. Dobry człowiek
Zmarł 6 lutego 2021 roku. Miał 83 lata.
„Dobry człowiek, wspaniały aktor, mąż, ojciec i przyjaciel. Tak go zapamiętajmy i tak go przenieśmy i ocalmy od zapomnienia” – powiedział podczas uroczystości pogrzebowych ks. Krzysztof Niedałtowski, który znał aktora prywatnie.
Dziś, w 1. rocznicę jego śmierci, pamiętajmy o nim w naszych modlitwach.
*Źródła: książka „Taka zabawna historia. Krzysztof Kowalewski w rozmowie z Juliuszem Ćwieluchem”, wyd. Wielka Litera, PolskieRadio.pl