Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Beata Dązbłaż: W jakiej kolejności ułożyłby pan dziś puzzle z napisami: „sport”, „rodzina”, „praca”?
Rafał Mikołajczyk: Odpowiem na to pytanie, przyjmując ramy czasowe, na co dziś poświęcam najwięcej czasu, choć staram się trzymać balans. Więc najpierw praca, sport, rodzina i kwestie duchowe, religijne. Choć też nie do końca tak bym to ułożył, bo to nastawienie i duchowość jest czymś, co w ogóle pozwala funkcjonować, i to we wszystkich sferach.
Czy zostaje jeszcze czas na jakieś inne hobby, pasje?
Nie bardzo, bo jednak praca i treningi, czas z najbliższymi zajmują całą przestrzeń. Jestem sportowcem i dążę do najważniejszego celu, jakim są np. mistrzostwa świata czy igrzyska paraolimpijskie. W związku z tym muszę poświęcać też odpowiednią ilość czasu na sen i regenerację. Z jednej strony robię wszystko na „pełnym gazie”, ale z drugiej strony muszę zadbać o odpoczynek.
Niechętnie wraca pan do dnia wypadku?
Nie mam do tego niechęci, raczej traktuję to jako element zwyczajnej rozmowy, na zasadzie pytania np. o to, co jadłem czy co robiłem w ostatnim czasie. Na pewno mam poczucie niesprawiedliwości, że tak błaha sytuacja spowodowała taki efekt.
Choć świetnie nauczyłem się żyć z moją niepełnosprawnością, funkcjonować z nią, a nawet osiągać sukcesy, to jest ona właśnie moim największym problemem. Gdybym chciał wyjść poza te ramy, np. więcej pracować, dłużej trenować, to jednak niepełnosprawność mnie ogranicza, bo np. muszę się położyć, by odpocząć.
Chociażby tak błaha sytuacja, która dziś mi się przytrafiła – gdy już schowałem wózek do samochodu i wsiadłem do niego, upadł mi telefon na chodnik. Ze względu na wysoki uraz kręgosłupa mam nie do końca sprawne dłonie, więc trudno było mi go podnieść. Denerwuję się w takich właśnie sytuacjach, gdy się śpieszę, nie mam czasu.
Wydaje się, że to bardzo adekwatne do sytuacji odczucia… Jak pan sobie poradził?
Poprosiłem o pomoc przechodnia.
W chwili wypadku w 2004 r. miał pan 14 lat. To środek niełatwego – samego w sobie – wieku nastoletniego.
Tak. Jeden z chłopaków stanął naprzeciw mnie, najpierw mnie popychał, szturchał, a potem złapał za szyję i razem się przewróciliśmy na chodnik. Jego ciężar ciała mnie przygniótł i to spowodowało uszkodzenie kręgosłupa szyjnego, rdzenia, a w wyniku tego czterokończynowe porażenie i dalsze konsekwencje.
Siła, by powstawać
Jednak już dwa lata później zakłada pan drużynę rugby. To dość szybko po tak poważnym wypadku, w dodatku w tak młodym wieku. Co było impulsem?
Drużyna powstała w 2006 r. Faktycznie, z perspektywy czasu patrzę na to jak na pewien ewenement. Dość szybko zająłem się działaniem nie tylko dla siebie, ale też dla innych. Od dziecka myślałem o sporcie, chciałem być w jego czołówce. Wypadek to przekreślił. Pierwszy rok, półtora roku poświęciłem na to, by się usamodzielnić i pogodzić z tym, że nie będę chodził. Dziś już trudno mi powiedzieć, co mnie zainspirowało. Na pewno przeszukiwałem internet, który jeszcze wtedy nie był tak popularny, o rugby też nie pisało się wiele. Pojechałem też na obóz rehabilitacyjny i tam powiedziałem, że chciałbym być zawodnikiem kadry narodowej i że założę drużynę rugby.
Nie zostałem potraktowany poważnie i może z jednej strony chęć zrobienia czegoś, a z drugiej „utarcia nosa” tym, którzy w to nie wierzyli, zaowocowały takim działaniem.
Dość szybko to się udało zrobić, bo we wrześniu zorganizowałem drużynę – zawodników, wózki, salę treningową, a już kilka miesięcy później dostałem się do kadry narodowej.
Po kilku latach gry w rugby zaczął pan uprawiać parakolarstwo.
Tak, jakieś 6 lat później. Ale teraz znów zakładam drużynę rugby we Wrocławiu, już nie jako zawodnik, a bardziej menedżer. Może wrócę do rugby, gdy będę musiał zakończyć karierę parakolarską.
Ma pan na koncie sporo sukcesów. Ile dokładnie razy zdobył pan mistrzostwo Polski?
Od 2013 r. tylko dwa razy nie zdobyłem tytułu mistrza Polski ze startu wspólnego. Tak więc mam tych tytułów 14 i raz Puchar Świata z 2016 r. Aktualnie jestem brązowym i srebrnym wicemistrzem Europy.
Trenuje pan codziennie?
Tak, oprócz poniedziałków, po 3-4 godziny dziennie.
Przed panem cel – igrzyska paraolimpijskie w Paryżu w 2024 r.
Tak, czeka na mnie wieża Eiffla.
Moja głowa znów mnie zaskoczyła
W mediach społecznościowych, podsumowując ubiegły rok, napisał pan, że nie był on najlepszy. Czy to za sprawą, która miała finał w sądzie, gdy został pan poszkodowany podczas treningu przez kierowcę, a pana sprzęt uszkodzony? Na szczęście winowajca został ukarany wyrokiem sądowym.
Faktycznie ta sprawa ciągnęła się bardzo długo. Ale to nie był łatwy rok, głównie z powodu spraw prywatnych oraz tego, że nie pojechałem na igrzyska paraolimpijskie do Tokio. Ta decyzja o niemożności wzięcia przeze mnie udziału w igrzyskach spowodowała mocne tąpnięcie w moim życiu. Miałem potem bardzo trudne dwa miesiące. Pierwszy taki kryzys miałem 5 lat po wypadku, z którego na nowo się podniosłem. Teraz też było trudno, ale widocznie czasami trzeba sięgnąć dna, żeby móc się odbić.
Wróciła dobra passa. W ostatnich dwóch tygodniach biję wszystkie swoje życiowe rekordy, mam bardzo dobre wszystkie parametry. Mój organizm, moja głowa – zaskoczyły na nowo.
Co daje panu największą satysfakcję w działaniach Fundacji Moc Pomocy, którą założył pan w 2019 r. z kolegą Bartoszem Kaczmarkiem? Pomaga ona w aktywizacji głównie osobom po urazach.
Największą satysfakcję przynoszą mi rozmowy z osobami, ich rodzinami, które zgłaszają się do naszej fundacji. Najważniejsze są dla mnie wiadomości typu, że np. Ania potrafi się przesiąść na wózek, Monika umie się już na nim poruszać, a ktoś otrzymał protezę i zaczyna nowy rozdział. Takie chwile są też wtedy, gdy dzwonią np. rodzice osób po urazach, cieszą się z ich sukcesów. Gdy widzę uśmiech tych osób... To jest najważniejsze.
Oczywiście cieszymy się ze środków, które gromadzi fundacja, dzięki którym możemy pomagać, sprzętu, ale te pierwsze oznaki samodzielności osób są niezwykle ważne. Przypomina mi się wtedy moja satysfakcja, gdy pierwszy raz sam się ubrałem i rozebrałem. To nadanie kierunku działaniom tych osób, które do nas przychodzą. To, że ktoś potrafił wykorzystać, to co dostał, jest bezcenne.
Najważniejsza jest obecność
Czego najbardziej potrzebują osoby po urazach w tych pierwszych chwilach, kiedy dowiadują się, że będą niesprawne?
Myślę, że obecności. Często wydaje nam się, że to są pieniądze czy sprzęt, ale sądzę, że najważniejsze jest wsparcie i pokazanie, że mimo tego, co się wydarzyło, mogą funkcjonować. Ważne jest pokazanie im, że są dwie strony medalu, ale na ten moment najważniejsza jest walka o sprawność. Przed nimi jest naprawdę trudna droga.
Gdybym miał wrogów, najgorszemu z nich nie życzyłbym uszkodzenia rdzenia czy amputacji, bo niepełnosprawność jest bardzo trudną rzeczą. Przyzwyczajenie się do życia z nią także. Dlatego to wsparcie w tych pierwszych momentach, zaakceptowanie przez rodzinę są najważniejszymi sprawami.
Czy była dotąd jakaś najbardziej poruszająca pana osobiście historia, której doświadczyła osoba wspierana przez fundację?
Najbardziej poruszają mnie młodzi ludzie po urazach rdzenia kręgowego, którzy ulegają wypadkom w podobnym wieku co ja. Wiem, że to jest niezwykle trudna droga – mnie się udało, mam takie nastawienie, osobowość, ale bywa różnie. Myślę o tym, jaka praca czeka tych młodych ludzi i to nie jest proste.
Często nie zdają sobie jeszcze sprawy z tego, co przed nimi. Pomaganie jest super, ale przeżywanie historii ludzi, których spotykamy w tak trudnym momencie, jest często trudne. Jednak jak już mówiłem, najważniejsze jest bycie z nimi wtedy – po prostu.
Rafał Mikołajczyk – absolwent Wydziału Prawa, Administracji i Ekonomii na kierunku Prawo na Uniwersytecie Wrocławskim. Współzałożyciel i prezes Fundacji Moc Pomocy. 14-krotny mistrz Polski w parakolarstwie szosowym, srebrny i brązowy wicemistrz Europy. Tata 2-letniej Wiktorii.