Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Monika: 24-letnia aktorka teatru tańca. Artystka, która uwielbia się śmiać. Fanka katolickiej muzy. Zadaniowiec. Siostra Bogdana.
Bogdan: 27-letni ksiądz i wielbiciel wszystkiego, co związane ze światem artystycznym. Wikariusz parafii pw. św. Jana Pawła II w Pułtusku. Miłośnik dobrej kuchni. Rozrywkowy abstynent. Przyjaciel Głuchych. Brat Moniki.
Podobni od zawsze: Kanał YouTube, ich wspólne ewangelizacyjno-rozrywkowo-młodzieżowe dzieło, które pokazuje, że chrześcijaństwo to styl życia. A przy okazji – spędza im sen z powiek. Czego specjalnie nie żałują.
Podobni od zawsze: podobni do siebie, podobni do Boga
Dominika Cicha-Drzyzga: Tego, że jesteście rodzeństwem, nie macie szans się wyprzeć. Ale nazwa waszego kanału – Podobni od zawsze – musi mieć też drugie dno.
Monika Kołodziejska (M): Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo – co zostało najbardziej ujęte w Księdze Rodzaju. My tego podobieństwa mamy szukać w życiu codziennym. Faktycznie – jesteśmy z Bogdanem podobni. Trudno, już się nie wyprę tego mojego brata. Ale z radością nie wyprę się też podobieństwa do Pana Boga!
Ks. Bogdan Kołodziejski (B): Jeśli zerkniesz na nasze logo, zobaczysz dopisek Rdz 1,27. Chodzi o to, że skoro Pan Bóg nas stworzył na swoje podobieństwo, to człowiek jest tym szczęśliwszy, im bardziej do Niego podobny. W naszej codzienności mamy to podobieństwo znajdować. A że nasze ryjki są podobne – to przy okazji.
Co jeszcze was łączy?
B: Jesteśmy natrętni, gadatliwi, dominujący, upierdliwi…
M: Zobacz, jakoś ja tego nie mówię!
B: A ja na razie mówiłem głównie o twoich cechach (śmiech).
M: Faktycznie, łączy nas jeszcze głupota, otwartość i dystans. Gdyby nie one, pewnie byśmy się za ten kanał nie zabrali. Oboje lubimy robić coś dla kogoś, wśród kogoś.
Monika i ks. Bogdan: Gryźliśmy się, bo byliśmy podobni
Gryźliście się za dzieciaka? A może wręcz przeciwnie – to właśnie podobieństwa wychodziły z was na każdym kroku?
B: Na głębokim poziomie, w każdym etapie naszego życia, byliśmy dla siebie bardzo ważni. Wspieraliśmy się i kochaliśmy. Ale jeśli chodzi o powierzchowność i codzienność, to był taki okres, w którym na odległość kija się do siebie podchodziło. Teraz sobie myślę, że gryźliśmy się, bo byliśmy podobni. Jesteśmy tacy… ekspresyjni.
M: I jedno drugiemu nie chce w jakimś sensie ustępować.
Podrzućcie jakąś akcję z dzieciństwa!
M: Najbardziej uszczypliwe było to, że razem tańczyliśmy w zespole. Ja za wszelką cenę chciałam tańczyć z moim bratem. A że mamy podobny wzrost, było to dodatkowym atutem.
B: Poszedłem do zespołu dla ładnych dziewczyn, a musiałem tańczyć z siostrą…
Najgorzej!
B: No…
M: Nadajemy na tych samych falach. I to z tym naszym trajkoczącym trybem życia się jakoś składa. Nasze charaktery bardzo szybko odnalazły się w dowcipie, ironii. Bardzo często publicznie dla żartu dopiekamy sobie nawzajem – głównie Bodzio.
B: Któregoś razu moja mama wzięła mnie – jeszcze kleryka – na rozmowę. Usiadła wieczorem na kanapie – normalnie cofnąłem się o dziesięć lat. „Bogdanek – mówi – jestem zaniepokojona waszą relacją. Powiedz, dlaczego ty nie lubisz Monisi? To jest twoja młodsza siostra. Myślę, że jest jej z tym bardzo ciężko…”. Zdychałem ze śmiechu.
Gwoli ścisłości: lubisz swoją siostrę?
B: Tak! I te uszczypliwości są tego dowodem. Zresztą ona nie pozostaje dłużna, co widać na YouTubie.
Monika: Nie wiedziałam, że mój brat chce zostać księdzem!
Razem dojrzewaliście duchowo?
M: Pochodzimy z wierzącej rodziny, ale nie wzrastaliśmy razem w wierze. Dosyć szybko udaliśmy się do wspólnoty Ruch Światło-Życie i na tej formacji byliśmy już oddzielnie.
B: To nasze religijne wzrastanie przypadło na lata, kiedy się naprawdę średnio dogadywaliśmy. Jakby się coś działo – to za siebie życie oddać. Ale na co dzień dużo się kłóciliśmy, dokuczaliśmy sobie, ścieraliśmy się mocno. I dlatego nie wpuszczaliśmy się nawzajem w tę religijną sferę. Dopiero kiedy nasze relacje się poprawiły – to był moment, kiedy ja zacząłem liceum, a Monika gimnazjum – zaczęliśmy trzymać sztamę. Pojawiały się wspólne rekolekcje, pielgrzymka, modlitwa.
M: Mam wewnętrzną potrzebę wspomnieć o katolickich szkołach. Oboje takie kończyliśmy i naprawdę chcieliśmy tam być. To nas formowało i bardzo zaowocowało.
Monika, widziałaś, że Bogdan myśli o seminarium?
M: O dojrzewaniu duchowym mojego brata, o jego powołaniu nie wiedziałam absolutnie nic. Bodzio jeszcze do czerwca wybierał się do Bydgoszczy na kontrabas – przynajmniej tak wszystkim mówił. Pewnego pięknego dnia wchodzę do domu, mama płacze. Pytam, co się dzieje. „Bogdanek idzie do seminarium”. Moja reakcja była następująca: ha ha ha ha! Byłam jednocześnie zaskoczona, rozentuzjazmowana i szczęśliwa! Po czasie pomyślałam sobie: w dzieciństwie założyliśmy z naszymi kuzynami teatrzyk, taki dla rodziców. I w tym teatrzyku Bodzio zawsze grał księdza, ministranta, biskupa… Wiedziałam od początku!
B: Będzie dygresja. Miałem w swoim życiu etap buntowania się, imprezowania. Nikt o tym w domu nie wiedział, bardzo to ukrywałem. Kiedy byłem w seminarium i już należałem do Krucjaty Wyzwolenia Człowieka, zacząłem mówić świadectwa. Któregoś razu, na pielgrzymce, był dzień, w którym można było podpisać krucjatę. Podszedł do mnie ksiądz i poprosił, żebym dał świadectwo. Wziąłem mikrofon i poopowiadałem to wszystko, co robiłem, kim byłem. Dopiero kiedy powiedziałem Chwała Panu, to sobie zdałem sprawę, że… Monia idzie w tej grupie. Tak na mnie spojrzała… Nie miała pojęcia.
Ks. Bogdan: Moja siostra jest moją przyjaciółką
Z księdzem jest trochę jak ze świeżo poślubionymi małżonkami – opuszczają ojca, matkę i rodzeństwo, żeby realizować swoje powołanie. U was to rozstanie nie jest tak dotkliwe. Spotykacie się często.
M: Za często!
B: To prawda, że ksiądz w jakimś sensie musi rozstać się z rodziną. Tylko tak się składa, że moja siostra jest też moją przyjaciółką.
Macie do siebie półtorej godziny drogi. To całkiem sporo czasu, jeśli weźmie się pod uwagę resztę waszych aktywności.
M: Nam na sobie po prostu zależy.
Podobni od zawsze: Ewangelizacja na YouTubie
Wieczorami (i nocami) przygotowujecie kolejne treści na wasz kanał. Po co wam to było? Przecież grono katolickich youtuberów jest już całkiem pokaźne.
M: Wszyscy przenieśliśmy teraz swoje życie do sieci – czujemy to i widzimy. My mieliśmy trochę niedosyt naturalnego świadectwa codzienności. Jak ktoś ma ochotę posłuchać sobie konferencji, to znajdzie ich bardzo dużo. A takiego luźnego bycia wobec i bycia z jest jeszcze trochę za mało. A może za bardzo ewangelizacja jest propagowana tylko przez księży, a za mało przez świeckich? Może za mało mówimy o relacjach? Stawiam to pytanie „może?”, bo w każdym człowieku inny wydźwięk ma internet.
B: Przekazywać wiarę dalej i szukać środków jak to robić – to jest misja Kościoła i każdego, kto przyjął bierzmowanie. Przez to, że jestem księdzem, to całe moje życie jest teraz oparte na dawaniu świadectwa. Uczę w szkole, mam duszpasterstwo na parafii, kontakt z młodzieżą. Żeby było jasne, my nie jesteśmy zwolennikami duszpasterstwa internetowego, ale internetowej ewangelizacji. Internet nie jest przestrzenią, w której można budować wspólnotę, relację. Może być jednak haczykiem, na który możesz kogoś złapać.
Być rybakiem – czy może wędkarzem – ludzi. Brzmi znajomo!
B: Jest moment, kiedy Pan Jezus zsyła Ducha Świętego apostołom. Oni siedzą w tym wieczerniku, dostają Ducha Świętego i co? Nie siedzą ze sobą i nie mówią: hurra, mamy Ducha Świętego, jak ktoś do nas przyjdzie, to mu opowiemy. Idą tam, gdzie są ludzie.
Podobni od zawsze: Wychodzimy do młodych
A dziś ludzie są w internecie.
B: Jeżeli mam teraz gdzieś iść z Duchem Świętym, to widzę właśnie tę przestrzeń, w której są młodzi. Wciąż jest w niej za mało wiary. Niekoniecznie za mało rekolekcji, katechez czy konferencji. Żeby było jasne – my też ich na co dzień słuchamy. Do wyboru jest tego całkiem sporo: ojciec Szustak i treści księdza Pawlukiewicza czy Marcina Zielińskiego, biskup Grzegorz Ryś i masa innych ewangelizatorów. Każdy, kto będzie chciał posłuchać jakiejś mądrej rzeczy, to sobie to włączy. A nam chodziło o to, żeby pokazać, że życie z Panem Bogiem to nie jest tylko ten czas, kiedy wieczorem klękamy przy łóżku i składamy rączki.
M: Słuchamy jakichś treści przez godzinę i to jest czas przeznaczony dla Pana Boga. A potem je wyłączamy i On znika nam z głowy.
B: My często dzielimy: w niedzielę godzina dla Pana Boga, a potem wracamy do życia codziennego. A w tym życiu codziennym to wiadomo – z fiskusem trzeba się tak rozliczyć, żeby było korzystnie. Jak się da wynieść z pracy ryzę papieru – to trzeba tak zrobić. No właśnie nie. Życie z Panem Bogiem to nie tylko czas przeznaczony wyłącznie dla Niego. Mam Go zapraszać do tego, jak zmywam naczynia, idę do szkoły, uczę dzieciaki, jadę na rowerze.
M: Chodzi o to, żeby to przychodziło nam w jakiś sposób naturalnie. Uznaję to, że jestem chrześcijaninem i katolikiem i chcę żyć w zgodzie i relacji z Panem Jezusem – to znaczy, że żyję z Nim całe życie.
Chrześcijaństwo – jako fajny styl życia – chcecie promować przede wszystkim wśród młodych.
M: Tak, w naszym wieku i młodszych. Wśród pokolenia, które karmi się głównie samą rozrywką. Chcemy przemówić do nich ich językiem i dać przestrzeń, w której pokażemy, że żyjąc z Bogiem też nie wszystko musi być na poważnie.
B: Staramy się oglądać to, co się dzieje w „internetach” – żeby wiedzieć, czym się karmią młodzi, jakim językiem mówią i żeby jakoś z nim korespondować. Choć osoby starsze też nas oglądają.
M: Ostatnio usłyszeliśmy: „Oj, trochę za bardzo młodzieżowo lecicie!”. A my? Bardzo dobrze!
Podobni od zawsze: Tylko bycie sobą jest dobre
Jesteście w tym wszystkim tacy… wyluzowani! Nie macie oporów, żeby się pokazać na przykład w piżamie, tuż po wstaniu z łóżka.
M: Bogdan mi powiedział kiedyś: „Monia, jak będziemy sobą, to wszystko będzie dobrze!”. I już teraz nie mam oporów. Jeśli mamy mówić jakieś świadectwa, to faktycznie – chyba tylko bycie sobą jest dobre. Poza tym oboje się mocno udzielamy teatralnie.
Wpadliście już w internetowe bagno hejtu? Sami na co dzień przekonujemy się, że katolickich mediów ten problem nie omija. Co więcej – czasem jest u nas wręcz bardziej dotkliwy.
B: Miałem rozmowę z osobą, która przesłała mi mail o tym, że nie wypada, aby ksiądz robił takie rzeczy, tak się ubierał, tak się zachowywał. Ale ja niczego nie udaję, taki jestem na co dzień. Oczywiście, szukamy granicy, żeby nie zgwałcić czyjegoś poczucia estetyki, dostojeństwa spraw związanych z wiarą – zwłaszcza wśród osób starszych. Trzeba uszanować ich perspektywę. Dlatego nie chcemy być bezczelni, ale autentyczni.
M: Konstruktywna krytyka jest zawsze dobra, ta niekonstruktywna – której też doświadczyliśmy dość szybko – już niekoniecznie. Ale hejt jest wyłączną przemocą. Mamy więc świadomość, żeby się na tym nie skupiać.
Skupiacie się więc na ewangelizacji.
M: Nasz kanał pojawił się w momencie, kiedy tej ewangelizacji bardzo potrzebowałam. Gdy zaczęliśmy nagrywać, miało to dla mnie bardzo mocny wydźwięk duchowy. Bierzesz odpowiedzialność za kolejne treści i trzeba to ze sobą rozeznać: w którą stronę teraz idę? Wiadomo, że ta nasza duchowość jest sinusoidą i jedyna stałość to właśnie ta sinusoida. Ten kanał przynosi indywidualne, dla nas, twórców, owoce duchowe.
Czujecie, że się rozwijacie?
M: Tak, Bodzio się bardzo rozwinął! Umie już podłączyć kamerę do telefonu…
B: To są praktyczne umiejętności!
A co wasza rodzina na to wszystko?
M: Zawsze możemy liczyć na ich pomoc i bardzo nam kibicują. Jakby wiedzieli, że mamy teraz wywiad, to już by tutaj stali z transparentami! Ale to nie ze względu na kanał, tylko na nas. Od zawsze tak było.
B: A jeśli chodzi o Podobnych, to z mamą i tatą jakiejś szczególnej rozmowy na ten temat nigdy nie było. Wyszedł pierwszy odcinek – nikt nic nie wiedział, nikomu nie powiedzieliśmy. Widzimy – mama zalajkowała, tata zalajkował. Jedziemy do domu i mama: „Chcecie zupy?”. Dla niej to jest oczywiste, bo my od zawsze robiliśmy masę rzeczy. To jest po prostu kolejny projekt. Nic się nie zmieniło – i to jest świetne, cudowne!