Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
– Pragnę wziąć widza za rękę i poprowadzić go razem ze mną tak, aby po drugiej stronie kamery ludzie czuli się uczestnikami tego, o czym im opowiadam, niezależnie od miejsca na świecie w jakim się znajduję, i od momentu, w którym to się dzieje – mówi Magdalena Wolińska-Riedi.
Iwona Flisikowska: Magdo, pracujesz często 24 godziny na dobę. Jak wygląda twój zwyczajny poranek? Kawa i śniadanie w biegu?
Magdalena Wolińska-Riedi*: To takie moje osobiste wyznanie, ale… kocham te moje rzymskie poranki, które każdego dnia budzą mnie do życia. Na pewno przyczynia się do tego niezwykła atmosfera wiecznego miasta i słoneczna, włoska pogoda, która towarzyszy nam prawie przez cały rok. Więc nawet jeśli wstaję bladym świtem, najczęściej zaraz po szóstej, aby przygotować córki do szkoły, a potem zająć się swoją pracą, to jestem pełna energii. Wystarczy, że spojrzę przez okna mojego mieszkania przy watykańskich murach i widzę błękit nieba i promienie słońca. Chwilę potem swoje pierwsze kroki kieruję do kuchni, która jest ulubionym moim miejscem w domu. Od razu, jeszcze bardzo zaspana, wstawiam moją ulubioną czerwoną caffettierę [wł. kawiarkę – red.]. Już po chwili słyszę bulgotanie kawy i czuję jej zapach, który niesie się po całym domu… Uwielbiam to! Rodzinnie zaczynamy codzienny, domowy, bardzo miły zresztą rwetes.
Jeśli nie ma przysłowiowego pożaru w pracy, nie ma jakichś bardzo nagłych informacji do zrelacjonowania na już, to po wyjściu dzieci do szkoły przygotowuję się spokojnie do wyjścia. Przeglądam włoskie newsy, a potem proponuję telewizji na porannym kolegium temat dnia. Potem ubieram się na spokojnie i akurat w takie dni mam nawet chwilę na zrobienie sobie makijażu. Chociaż najczęściej zajmuje mi to dosłownie kilka minut – już chyba z przyzwyczajenia i wprawy robię to błyskawicznie. Potem wychodzę na rzymskie ulice, biorę głęboki oddech, myślę sobie, jak tu pięknie, i idę w tłum. Zabieram po drodze operatora, a on swoją kamerę pod pachę, i ruszamy do dzieła. Takie dni bardzo lubię.
Magdalena Wolińska-Riedi o włoskim życiu
Jakie kolory ma jeszcze twoja codzienność?
Zupełnie inaczej wygląda dzień pracy, kiedy jesteśmy poza domem: np. w drodze z weteranami 2. korpusu generała Andersa na Monte Cassino. Albo na Lampedusie, pośród przypływających na wyspę zdesperowanych i wołających o pomoc migrantów.
Wtedy zwykle praca zaczyna się jeszcze wcześniej, a kończy późnym wieczorem. Mimo że mój dzień trwa wtedy kilkanaście godzin, to jestem skoncentrowana wyłącznie na pracy. Wiem, że jestem tu wyłącznie po to, aby przygotować materiały dla telewizji, aby dać świadectwo prawdzie. I to jest chwila, kiedy przypominam sobie, że dziennikarstwo to powołanie i misja specjalna. To mi dodaje sił, nawet jeśli jestem totalnie zmęczona.
Wyglądasz, jakbyś nosiła w walizce fryzjera, stylistkę i makijażystkę! Nie czujesz presji, by zawsze wyglądać świetnie i zachowywać dress code? Jak radzisz sobie ze zmęczeniem?
Mogę teraz serdecznie się roześmiać. To rzeczywiście tylko pozory! Żadnego fryzjera, stylistki ani pani od make-upu nie noszę w walizce. Daleko mi od spędzania długiego czasu przed lustrem, aby wyglądać perfekcyjnie. Wręcz przeciwnie! Myślę, że niedoskonałości w tym wymiarze nadrabiam po prostu spontanicznym relacjonowaniem, opowiadaniem o sytuacji, w której akurat się znajduję. Tak prosto z serca, z mimiką, gestykulacją, bo często po make-upie nie ma śladu. Nie mam na to najczęściej po prostu czasu. W przeciwieństwie do prezenterek, które są w studiu i łączą się ze mną z Warszawy. One wyglądają zawsze pięknie i nienagannie, dlatego że mają sztab ludzi, który nad nimi czuwa. Sama czasem mogę się o tym przekonać, kiedy jako gość pojawiam się w studiu w Warszawie i korzystam z usług charakteryzatorni. Tutaj, na ulicach Rzymu czy w innych włoskich miastach, albo gdzieś na antypodach w podróży z papieżem, jestem skazana na siebie i na szczęście sprawnie radzę sobie z tym, żeby wyglądać – powiedzmy – przyzwoicie.
Ale tak naprawdę czas, jaki mogę poświęcić na przygotowanie się, na ubranie i uczesanie różni się diametralnie w zależności od sytuacji, w której się znajduję. Zupełnie inny charakter ma moja praca w Wenecji na słynnym Festiwalu Filmowym Biennale del Cinema, wobec sytuacji, kiedy to piękne, historyczne miasto zalewa wysoka woda. Na placu św. Marka w ciągu 20 sekund na żywo dla telewizji woda podniosła się tak wysoko, że wlewała mi się do wysokich kaloszy i musiałam w te pędy uciekać.
Magdalena Wolińska-Riedi: Praca przy trzęsieniu ziemi i pożarach
Które aspekty tej pracy są dla ciebie najtrudniejsze?
Największym wyzwaniem dziennikarskim są katastrofy naturalne, kataklizmy. Mam tu na myśli nie tylko Amatrice, o którym pisałam w mojej najnowszej książce Z Watykanu w świat. To były dla mnie głęboko wstrząsające przeżycia: 300 osób zginęło pod gruzami w ciągu kilkunastu sekund ekstremalnie mocnych wstrząsów przy jednej z głównych arterii uroczego miasteczka we włoskich górach. To był 2016 r. i wtedy po raz pierwszy jako dziennikarka i korespondentka tak mocno, na własnej skórze poczułam niesamowitą adrenalinę w relacjonowaniu tego, czego byłam świadkiem. Silne emocje, które paradoksalnie pozwoliły mi utrzymać się na nogach przez kilkanaście godzin w ciągu doby, pokonać strach, kiedy czułam drżącą złowrogo ziemię pod stopami. Do tego brak dachu nad głową w promieniu 50 km czy źródła prądu, żeby naładować sprzęt do dalszych relacji.
A do tego było cały czas potwornie gorąco i przez kilka godzin nie udało nam się znaleźć nawet butelki czystej wody pitnej, żeby ugasić pragnienie. W takich wypadkach kompletnie nie myślę przed wejściem w oko kamery, jak wyglądam. Najważniejsze jest przekazanie tego, co widzę i co się dzieje wokół mnie.
Magdalena Wolińska-Riedi: Dziennikarstwo to dla mnie misja specjalna
Przypominają ci się jeszcze podobne sytuacje?
W sierpniu tego roku zostałam wysłana na południe Włoch, gdzie szalały potworne pożary, które obejmowały niezliczone hektary ziemi w regionie Kalabrii oraz na Sycylii. Przez sześć dni, od rana do późnego wieczora pracowałam bez przerwy, w rekordowym w tym roku cieple, które w cieniu sięgało 48 stopni. Relacjonowałam to, co się działo, mając płonące drzewa w parku narodowym Aspromonte tuż za plecami. Dosłownie 10 m ode mnie! Straż pożarna i włoska obrona cywilna próbowały mnie przegonić z miejsca kataklizmu, ale silniejsza była znów – jak zwykle zresztą – moja pasja i potrzeba pokazania tego, co się działo, na bieżąco. Myślę, że to jest kluczem do wiarygodności w oczach widzów.
Afrykański motocykl, kamera filmowa i mikrofon, który trzymasz w ręku w upale, towarzysząc Franciszkowi w podróży na Madagaskar – twoja codzienność jest jak kadr z filmu. Albo te wielkie kalosze, które musisz sobie zorganizować natychmiast, bo za chwilę wchodzisz na plac św. Marka, tonącego już nie tylko w wodzie, ale i we łzach niedowierzenia. Jak sobie radzisz w kryzysowych sytuacjach, kiedy za chwilę masz wejście na żywo i świadomość, że słuchają cię setki tysięcy osób?
Nie zastanawiam się nad tym, że słucha mnie i ogląda wiele tysięcy osób. Nie mam tremy, nie myślę zanadto o tym, jak wyglądam, tylko staram się myśleć zadaniowo w danym momencie. Wiem, że mam jak najlepiej wykonać zadanie, które w tej chwili przede mną stoi, jak najsprawniej, jak najskuteczniej i jak najciekawiej przedstawić temat. Wkładam w danym momencie całą siebie w określoną relację czy wejście na żywo. Rzeczywiście, tak jak mówisz, w gumowych wysokich kaloszach, które złapałam chwilę wcześniej w sklepiku, gdzieś w okolicy placu św. Marka, brodzę w wodzie po kolana. Zanurzam dłoń w wodę, pokazuję jak wdziera się ona do tysiącletniej bazyliki i zalewa bezcenne sarkofagi patriarchów.
Pragnę wziąć widza za rękę i poprowadzić go razem ze mną tak, aby po drugiej stronie kamery ludzie czuli się uczestnikami tego, o czym im opowiadam, niezależnie od miejsca na świecie, w jakim się znajduję i od momentu, w którym to się dzieje. Kiedy na drugim końcu świata na ulicach Bangkoku papież Franciszek przyjeżdża parę kroków ode mnie swoim papamobile i buddyści wiwatują na jego cześć, to naprawdę chcę to pokazać! I świetnie się w mojej opowieści rozumiem z operatorem, mimo że jest rzymianinem i de facto nie rozumie słowa po polsku. Niejako czyta w moich gestach, w moich spojrzeniach i wkłada taką pasję do realizowania zdjęć, jak ja do przekazywania w słowach tego, co akurat ma miejsce.
Magdalena Wolińska-Riedi: "Z Watykanu w świat"
Opowieści na niejedno życie... Opisujesz je w swoich książkach, które właściwie stały się bestsellerami. Czyżby świat za murami Watykanu był aż tak tajemniczy i niedostępny, a przez to budzący ciekawość?
Na pewno świat za Spiżową Bramą budzi ogromną ciekawość ludzi, niezależnie od szerokości geograficznej, w jakiej się znajdują. Ze względu na to, że jest to miejsce całkowicie niedostępne. W środku Watykanu mogą gościć naprawdę nieliczni, a pośród osób, którym udaje się tam wejść, jest jedynie maleńka garstka tych, którzy tam żyją, którzy tam się budzą i tam zasypiają, którzy znają dynamikę funkcjonowania tego mikroskopijnego świata, naprawdę od wewnątrz i w każdym najdrobniejszym aspekcie. Cieszę się i dziękuję Panu Bogu, że mogłam przez tyle lat być razem z moją rodziną częścią tego niezwykłego miejsca na ziemi, o którym też piszę w moich książkach. Staram się ukazać ten niezwykły świat w jego pasjonujących niuansach, w jego bezcennej spuściźnie artystycznej, ale też w jego codzienności: w tym, jak funkcjonuje wizyta u dentysty w Watykanie, gdzie się odbiera bony na benzynę, gdzie się przedłuża paszport watykański, który stracił ważność i gdzie można spotkać papieża na popołudniowym spacerze. Moje trzy już w chwili książki: Kobieta w Watykanie, Zdarzyło się w Watykanie i wreszcie ta najnowsza: Z Watykanu w świat to są publikacje, które pokazują Watykan opisany oczami świeckiej osoby, która tam mieszkała: żony, mamy i obywatelki tego najmniejszego państwa świata oraz dziennikarki. Może dlatego widzę wiele aspektów trochę szerzej.
Zawód dziennikarki i korespondentki to dla ciebie wciąż poszukiwanie nowych inspiracji i misja specjalna, czy też mówisz sobie: już naprawdę wystarczy? Teraz chcę otwierać następne drzwi do nowych wyzwań, jakie przynosi życie?
Na pewno w codziennej mojej pracy szukam wciąż nowych inspiracji: z każdego wyjazdu służbowego staram się wydobyć to, co najciekawsze, nietuzinkowe. Próbuję postrzegać moją pracę każdego dnia, tak jak już wspominałam, jako powołanie i swoistą misję specjalną. Każdy dzień pracy jest niepowtarzalny, nigdy na przestrzeni siedmiu i pół roku mojej pracy jako korespondentki z Rzymu i z Włoch nie było dwóch identycznych dni. Spotykam wciąż fascynujących ludzi, odwiedzam piękne i niezwykle malownicze miejsca w różnych zakątkach Włoch i w całym basenie Morza Śródziemnego i to jest ogromne bogactwo, które ja chłonę. Dzięki temu też na pewno każdego dnia z nową siłą, z nowym zapałem i energią wstaję i czekam na kolejne wyzwania.
*Magdalena Wolińska-Riedi – lingwistka, tłumaczka, producentka, dziennikarka. Od 2014 roku korespondentka Telewizji Polskiej w Rzymie i Watykanie. Obywatelka Watykanu. Sąsiadka trzech papieży. Żona i mama dwóch córek.