Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Jest 13 czerwca 2019 roku, gdy muzyk Fabrizio, przebywający samotnie w domu swojej mamy, doświadcza nagle silnego, przeszywającego bólu głowy. Nim zapadnie w stan półśpiączki, udaje mu się (ledwie!) zadzwonić do żony, która jest lekarzem.
Maria Rita natychmiast zdaje sobie sprawę, że doszło do poważnego udaru mózgu, dlatego uruchamia cały łańcuch ratunkowy. Dzięki temu Fabrizio zostaje przetransportowany śmigłowcem ratunkowym na oddział neurochirurgii w Poliklinice Gemelli w Rzymie.
Zostaje poddany natychmiastowej operacji, która ma na celu zatrzymanie krwotoku oraz pozbycie się krwi, która pozostając we wnętrzu czaszki, mogłaby doprowadzić do poważnych uszkodzeń neurologicznych.
Pacjent, którego życie znajduje się w wielkim niebezpieczeństwie, odzyskuje świadomość po trzech dniach pobytu na oddziale intensywnej terapii. Cierpi z powodu silnego bólu szyi, która wydaje mu się strasznie usztywniona, ma nudności i wymioty, ale szczęśliwie może poruszać rękami i nogami.
Niestety, dochodzi do infekcji dróg moczowych spowodowanej przez cewnikowanie. Potem następują dalsze powikłania i sepsa: bardzo wysoka gorączka nie ustępuje pod wpływem terapii antybiotykowej, nie działają też leki przeciwgorączkowe.
Pamiętam, że tamtego popołudnia bardzo chciałem się pomodlić. Razem z żoną, która mogła wejść na salę tylko na kilka minut, przestrzegając tysięcy obostrzeń, ubraną w szpitalny fartuch jednorazowego użytku, modliliśmy się słowami Zdrowaś, Mario. Wśród łez odnowiliśmy naszą przysięgę małżeńską… „W dobrej i złej doli, w zdrowiu i chorobie, dopóki nas śmierć nie rozłączy”. Później żona namaściła mi czoło świętym olejem z Santa Casa w Loreto, odmawiając przy tym stosowne modlitwy, pocałowała mnie i wyszła.
Fabrizio boi się tego, co w tych trudnych warunkach przyniesie noc, jednak w pewnym momencie czuje, że nie jest już sam.
Tej nocy Matka Boża, Najświętsza Maryja, stanęła przy moim łóżku. Nie spałem, tego jestem pewien, nie byłem otumaniony lekami, nie brałem też leków, które wywoływałyby halucynacje. Zupełnie nagle poczułem, że dosięgam transcendencji. Dystans, który dzieli nas od tego, co wykracza poza obiektywną rzeczywistość, jest doprawdy minimalny. To, co przekracza nasze doświadczenia zmysłowe, jest naprawdę w tym pokoju obok mnie. Pamiętam, że doświadczałem wielkiego pokoju i miałem silne poczucie bycia kochanym. To był taki pokój i taka miłość, którymi oddycha się w znajomym otoczeniu.
W tym momencie pacjentowi ukazuje się Matka Boża, w całym majestacie swych szat. Pełna wdzięku postać, trzymająca w ramionach Dzieciątko Jezus, staje w nogach łóżka i nic nie mówiąc, uśmiecha się do niego.
Była odziana w dalmatykę, jak w przedstawieniach Matki Bożej z Loreto, i zakryta czarnym welonem, zza którego prześwitywał jednak blask klejnotów i przepiękne, pełne wdzięku oblicze.
Niespodziewanie ustają wszystkie dolegliwości bólowe: chory pozostaje w milczeniu, przeniknięty jedynie poczuciem dobra i szczęścia, które każe mu zanurzyć się w regenerujący, krzepiący sen, „niczym niemowlę w ramionach swej Matki” (por. Ps 131).
W kolejnych dniach leki zaczynają zwalczać infekcję i rozpoczyna się proces powrotu do zdrowia. Fabrizio dziś myśli o tym, jak wiele osób, świeckich i konsekrowanych, modliło się za niego. W Loreto, gdzie wielokrotnie pielgrzymował z żoną, we Włoszech i praktycznie na całym świecie, wszędzie tam, gdzie mieszkają jego znajomi muzycy i nauczyciele. To właśnie siła tej zbiorowej modlitwy sprawiła, że Matka Boża pospieszyła mu na pomoc.
Powstał prawdziwy łańcuch modlitewny, jednomyślne wołanie, które, jak wierzę, dotarło aż do nieba. Wołanie tak głośne i potężne, płynące z głębi serca, że prawdopodobnie poruszyło Matkę Bożą, która nie tylko ocaliła mnie od śmierci, ale też chciała, żebym Ją zobaczył.
To niezwykłe doświadczenie odrodzenia fizycznego i duchowego całkowicie odmieniło perspektywę, z jakiej Fabrizio patrzy na życie.
Dziś czuję, że naprawdę jestem nowym człowiekiem, odrodzonym w Jezusie Chrystusie. Doświadczywszy spotkania twarzą w twarz ze śmiercią, ale przede wszystkim mając przeczucie tego, czym jest wieczność, która czeka nas po tym życiu, wszystko staje się relatywne. Życie doczesne zostało nam dane, i z naszej strony słusznym jest przeżyć je najlepiej, jak potrafimy, oddając w ten sposób chwałę Ojcu Wszechmogącemu, starając się codziennie wcielać w życie zalecenia Ewangelii, wznosząc zawsze swój wzrok ku ojczyźnie niebieskiej, gdzie nasza Matka czeka na nas w komunii ze świętymi.