Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Z bp. Andrzejem Siemieniewskim, ordynariuszem diecezji legnickiej, biskupem pomocniczym wrocławskim w latach 2006-2021, profesorem teologii, rozmawia Małgorzata Bilska.
Małgorzata Bilska: Jak daleko jest z Wrocławia do Legnicy?
Bp Andrzej Siemieniewski: 70 kilometrów. Diecezję legnicką znam jeszcze z czasów sprzed jej powstania – została ustanowiona w roku 1992.
W przyszłym roku wypada piękny jubileusz.
Tak, będziemy obchodzić trzydziestolecie istnienia. Bywałem w tutejszych parafiach przy różnych okazjach. Kiedy powstała diecezja, czasem przyjeżdżałem z wykładami z teologii, na spotkania wspólnot i ruchów. Znam te tereny dość dobrze.
Na stronie kurii nie ma żadnej informacji o biskupach pomocniczych. Jest choć jeden?
Nie ma. Był bp Marek Mendyk, ale niedawno został ordynariuszem diecezji świdnickiej. Stanowisko biskupa pomocniczego nie jest zagwarantowane. Papież może kogoś mianować, ale nie musi.
Ksiądz biskup nie czuje się tu samotnie? (śmiech)
Na pewno. Posługa biskupa pomocniczego jest bardzo wartościowa. Byłoby to bardzo pomocne i pożyteczne, gdyby z biegiem czasu taki się pojawił.
Trudno będzie teraz znaleźć czas na kontynuację licznych pasji...
Praca naukowa będzie musiała troszkę poczekać. Może wezmę urlop na uczelni do następnego roku. Jeśli chodzi o zaangażowanie w życie wspólnot, to nie dalej jak miesiąc temu mieliśmy spotkanie w Głębowicach – dla liderów wspólnot. Byli na nim m.in. przedstawiciele dziesięciu wspólnot legnickich.
Będzie można tu „rozpalać” nową ewangelizację.
Ewangelizacja to bardzo ważne hasło, ale przychodzę do nowej diecezji – pewnie tak jak proboszcz do nowej parafii – z bardzo szeroko nadstawionymi uszami i otwartymi oczami. Najpierw muszę się dokładnie zorientować, co już jest „rozpalone”, gdzie ewangelizacja z całą mocą działa.
Pierwsze trzy miesiące – bo tyle upłynęło od mojego przyjazdu do Legnicy – poświęciłem na spotkania z księżmi, z siostrami zakonnymi, z różnymi osobami i środowiskami, żeby rozeznać się w tutejszym bogactwie. Moje plany będą bazowały na tym fundamencie. Katolicy rozpalają tu wiarę od trzech dekad działania diecezji. Szukam tego, co dobre, pozytywne i obiecujące.
Dla Kościoła to trudny czas, na który składa się kryzys, pandemia koronawirusa, a teraz – synod. Będzie dużo nowych wyzwań.
Niektórzy mówią, że pandemia trwa, inni – że minęła, bo najbardziej rygorystyczne ograniczenia są za nami. Na pewno ograniczenia w sprawowaniu liturgii, w możliwości zbierania się grup i wspólnot, odcisnęły na nas (jak w całej Polsce) negatywny ślad. Najpierw będziemy odzyskiwać radość płynącą z liturgii i animusz do działania, do modlitwy wspólnotowej. Trzeba pozytywnie przezwyciężyć kłopoty.
W diecezji zaskoczyła mnie ogromna różnorodność. Są na przykład ogromne różnice pomiędzy częścią północno-wschodnią, zdominowaną przez kombinat miedziowy i nowe miasta takie jak Lubin, Polkowice (gdzie jest dużo bloków z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych), a na przykład perłą baroku w Krzeszowie czy klimatem zabytkowych miast i miasteczek położonych na przeciwległym krańcu diecezji.
Wiele osób migruje ze wsi do miast, gdzie znajdują pracę. W parafiach wiejskich ubyło mieszkańców, zostały natomiast piękne, zabytkowe kościoły. Wymagają one troski, remontu. Ta różnorodność mnie zachwyca, ale stanowi prawdziwe wyzwanie. Trzeba się poruszać między tradycją a nowoczesnością, zabytkami i tym, co nowe. Wszystko to się tu zderza i kipi, składając się na bujne życie legnickie.
Katedra, w której odbędzie się ingres, ma historię sięgającą XIII wieku.
Ma przedziwną historię, ale też konstrukcję. Kiedy spojrzy się na nią od ulicy, wydaje się, że jest neogotycka. Ponad 100 lat temu została z zewnątrz obudowana (obłożona) nową warstwą cegły. Cegły gotyckiej nie widać, choć jest – pod spodem... To symbol tego, jak stare łączy się tu z nowym.
Tradycyjne pytanie: Jak brzmi zawołanie biskupie?
Zostaje takie jak dotychczas: Bóg jest Miłością. Mogło być nowe, ale nie chciałem zmieniać. Pomyślałem, że przecież powołanie Boże jest to samo, choć kontynuuję je w innej diecezji i na nowe sposoby.
Czym jest miłość? To dziś centralny punkt sporu kultury. Ona się zsekularyzowała! Ruchy lewicowe miłość uważają za kluczową wartość, walczą o prawo do niej dla grup, związków, osób itd. Co słowo miłość znaczy dla chrześcijan?
Aaaaa! To jest arcyważne pytanie! Ludzie bardzo często dopominają się dzisiaj prawa do miłości. Hasłem bardzo znanym od lat jest: Love is Love, Miłość to miłość. Ma ono usprawiedliwiać wszelkie możliwe zachcianki dotyczące seksualnego wymiaru relacji między ludźmi.
Słowo miłość rzeczywiście pilnie domaga się dopowiedzenia. O co nam chodzi, kiedy w chrześcijaństwie mówimy: Bóg jest Miłością? To jest fragment z Listu św. Jana. Ważne, żeby wyszukiwać te wszystkie miejsca w Piśmie Świętym, szczególnie w Nowym Testamencie, z których uczymy się miłości, według orędzia chrześcijańskiego.
Opisuje ją trochę Hymn o miłości św. Pawła.
On nam podaje kilka niesłychanie ważnych określeń. Na przykład: “miłość nie szuka swego”. Czytamy w Ewangelii, że nie ma większej miłości, niż ta, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich. Albo – jeśli chodzi o wymiar życia małżeńskiego, rodzinnego – znajdujemy słowa u św. Pawła, że mąż i żona wzorują miłość na relacji między Chrystusem a Kościołem.
Z Nowego Testamentu wyłania się pojęcie miłości, która przede wszystkim jest dawaniem z siebie. Dla dobra drugiego człowieka. A co jest dobrem i co jest złem dla drugiego, odczytujemy z Bożego objawienia. Stąd – miłość jest wyborem dobra.
Święty Augustyn pięknie kiedyś powiedział, że w miłości bardzo pomagają uczucia. Może za mało o tym mówiliśmy w najnowszej tradycji katolickiej? Według św. Augustyna uczucia są bardzo dobre, jeśli wynikają z wyboru dobra. Ale mogą być też bardzo złe, szkodliwe i destruktywne – jeśli wynikają z wyboru zła.
Dlatego, posługując się już świeckim językiem, próbując rozeznać co jest miłością dobrą, a co złą, musimy znać prawdę o dobru i złu objawioną przez Boga – i odczytywaną przez rozum. O miłości mówimy wtedy, gdy jest to wybór dobra dla osoby, którą kochamy. I nie jest to tylko racjonalny (czysto intelektualny) wybór. Wiąże się z nim uczucie.
Wszyscy wielcy święci, na przykład św. Jan od Krzyża, mówili: jeżeli człowiek dobrze wybierze, zgodnie z wolą Bożą, to wtedy im gorętsze uczucia – tym lepiej. Jeśli się wybrało niezgodnie z nią – przeciwnie. Im gorętsze uczucia, tym gorzej, bo one zaślepiają. Zamiast przypominać wiatr w żagle łodzi, która płynie do upragnionego portu, przypominają tuman wichru niosącego kłęby pyłu, który uniemożliwia odróżnianie zła od dobra.
W świecie, który nie uznaje słowa prawda, miłość sprowadza się do uczucia, którego się doświadcza. Subiektywnego.
Trafiliśmy w sedno. Jeżeli naczelnym kryterium poszukiwania miłości staje się subiektywne doświadczenie, to jesteśmy w kłopocie. Przestajemy rozróżniać czy to, co rozpaliło naszą satysfakcję, jest dobrem. Dlatego uczucie musi iść w parze z rozumnym rozeznawaniem tego, co jest obiektywnie dobre.
Drugie słowo-klucz współczesnej kultury to „autentyczność”. Co to znaczy: być autentycznym biskupem?
To znaczy: być pasterzem. Św. Augustyn pięknie powiedział vobis sum episcopus czyli "biskupem jestem dla was". Być autentycznym to znaczy tak żyć, działać, mówić, aby ci, dla których jestem, mogli się o tym sami przekonać.
Po prostu szukać… ich dobra?
Właśnie. Wróciliśmy do naszych początkowych sformułowań. Szukać ich dobra. Tak wzywać, tak nawoływać, tak pomagać, aby odnajdować wspólne dobro. Św. Augustyn dopowiedział, że jeśli biskup szuka dobra dla swoich wiernych, to jest w szczególnej sytuacji, bo sam jest jednym z nich. [Vobis sum episcopus vobiscum christianus – jestem dla was biskupem, z wami chrześcijaninem – MB].
Nie ma tu przeciwstawienia: biskup i wierni, pasterz i owieczki. Biskup jest pasterzem, ale też jedną z owieczek. Jest chrześcijaninem.