Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Był 9 października 1930 roku. Przedwojenne Kielce dwa wieki wcześniej stały się miejscem pobytu biskupów krakowskich, a miasto było już ważnym punktem na mapie Centralnego Okręgu Przemysłowego. To tam, w rodzinie Teofila Gołasa przyszedł na świat syn. Otrzymał na imię Wiesław.
Na chrzcie doszło do drobnej, acz ważnej pomyłki – w metryce wpisano datę 4 zamiast 9 października. Życie zaczęło się więc, można by rzec, od komedii pomyłek, gatunku, który na scenie towarzyszył późniejszemu aktorowi przez większość zawodowej aktywności.
Tradycje patriotyczne były w rodzinie Gołasów żywe od dawna, a u Wiesława od najmłodszych lat zaszczepił je ojciec, ogniomistrz w II Pułku Artylerii Lekkiej Legionów.
Kiedy wybuchła wojna, senior nie wahał się przed wypełnieniem patriotycznego obowiązku. Wtedy widział się z synem po raz ostatni. Na odchodne przykazał niespełna 10-letniemu Wiesiowi, by opiekował się matką i siostrą. Po klęsce kampanii wrześniowej przez pewien czas ukrywał się, ale został schwytany przez Niemców. Przesłuchiwany na gestapo, oddał życie na Majdanku.
Syn postanowił dokończyć dzieła ojca. Takie wychowanie przejął od najmłodszych lat i już jako 13-latek złożył przysięgę na wierność ojczyźnie. Był z całej grupy najmłodszy. Po latach to nie role filmowe, ale walkę o niepodległość uważał za swoje największe osiągnięcie.
W strukturach Szarych Szeregów, pod pseudonimem Wilk, uczestniczył m.in. w akcjach zdobywania broni. Pod koniec 1944 roku jedna z nich nie powiodła się. Wiesław został aresztowany, trafił na gestapo. Umieszczono go w celi, gdzie wcześniej więziony był jego ojciec. „Wtedy już nie miałem siły i modliłem się, żeby bomba trafiła w nasze więzienie, ale zabiła nie tylko mnie, ale i ich. Narobiłem sobie wtedy guzów na głowie” – wspominał.
Mimo katuszy nie wydał jednak nikogo. Wspomnienia wojenne pozostały do końca życia, lecz mimo to zachował na resztę dni pogodę ducha, i dziwił się nawet, skąd ją miał.
Gdy przyszło do wyboru zawodu, mama typowała go na księdza, a jedna z nauczycielek – na aktora. Zdecydował się na drugie rozwiązanie, choć na początku był to wybór obarczony problemami. Z uwagi na ojca – oficera, zamknięto przed nim mury słynnej krakowskiej Akademii Teatralnej. Talent adepta sztuki aktorskiej doceniono dopiero w Warszawie. Dyplom odebrał w połowie lat 50.
Blisko mu było do ról komediowych, nic więc dziwnego, że szybko obsadzono aktora w „Zemście”... w teatrze w Jeleniej Górze. Teatr kochał nade wszystko i dawał mu pierwszeństwo przed filmem, ale Czereśniaka z „Czterech pancernych...” wspomina doskonale.
A potem trafił pod skrzydła Barei i został „ulubieńcem” milicjantów. Następnie „W Polskę idziemy”, śpiewał w kabarecie. I szedł ze słowem głoszonym ze sceny w różne zakątki kraju, a później wędrował po raz wtóry, by odbierać nagrody na najważniejszych festiwalach.
W filmie pojawił się kilkadziesiąt razy; raz nawet zagrał cztery role w jednej produkcji, w tym jedną damską (woźną w szkole). Poza kilkoma, nie były to czołowe kreacje, a raczej mniejsze epizody. Nic więc dziwnego, że słynny kolega po fachu, Gustaw Holoubek zaliczał Gołasa do grona aktorów przez polskie kino niewykorzystanych.
Reżyserzy widzieli w nim zwykłe i historyczne postaci, jak baron Krzeszowski w „Lalce”, tytułowy „Ogniomistrz Kaleń", kasztelan Stefan Czarniecki w „Potopie”, generał Józef Dowbór-Muśnicki w Polonia Restituta, itp. Po raz ostatni na ekranie pojawił się równo ćwierć wieku temu w komedii „Szabla od komendanta”. Ponad 120 ról filmowych, telewizyjnych i teatralnych to ogromne osiągnięcie.
Mimo że od wielu lat zmagał się z problemami zdrowotnymi, a ostatni czas spędzał na wózku, prawie nie chodził, poczucie humoru nie opuszczało aktora. „Nie przewidywałem dla siebie takiego poważnego wieku, ale skoro w niebie tak zarządzono to się nie sprzeciwiam" – mówił. Odszedł w wieku 91 lat.
Kiedy dziennikarze pytali, czy zobaczą jeszcze sędziwego aktora na scenie, zwykł mawiać „Nawet Papkin musi kiedyś odpocząć”.
Niech odpoczywa przed kolejnymi rolami na wiecznym firmamencie.