Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
„Mały terrorysta” straszył całe pokolenia rodziców. Nazywano tak dzieci, nawet malutkie, gdy płakały. Dla wielu było jasne, że uprawiają emocjonalny szantaż, wobec którego należy się uzbroić po zęby. Nie brać na ręce, gdy toną we łzach, obojętnie wychodzić z pokoju, gdy do płaczu dołącza tupanie i krzyk. Jakby dzieci przed przyjściem na świat przechodziły szkolenie w IRA lub argentyńskiej telenoweli, doskonaląc zdolności dywersyjne i aktorskie – a nie po prostu wyrażały swoją bezradność.
Dziś już wiadomo, że płacz to język dzieci. Oczywiście, to język mało precyzyjny, łatwiej byłoby wszystko opowiedzieć. Ośrodek mowy i generalnie cała kora nowa, która odpowiada za regulowanie emocji i myślenie logiczne, rozwija się jednak najwolniej. I to dlatego również dorosłość liczymy przynajmniej od osiemnastu lat, a nie osiemnastu dni. Dzieci płaczą, tupią, krzyczą. Płaczą tym bardziej, im mniej zostają zrozumiane i przyjęte z tym, co się w nich dzieje. Płaczą, bo we wszystkim na początku życia zależą od dorosłych.
Mam taką hipotezę, że etykieta „mały terrorysta” powstała jako środek obrony. Przede wszystkim dlatego, że tak trudno być przy gwałtownych emocjach dzieci. Czytałam kiedyś, że gdy puszczano dorosłym płacz niemowlęcia i proszono o określenie, ile trwał, ludzie generalnie podawali wartości wielokrotnie przekraczające krótki czas nagrania. Płacz dziecka dużo w nas uruchamia. Ci, którzy doświadczali czułości, gdy sami jako dzieci płakali, mogą pewnie łatwiej odczuwać przejęcie i współczucie. Ci, którzy w odpowiedzi na swój płacz słyszeli zaś przekleństwa i inwektywy albo dostawali lanie, na płacz raczej zareagują złością. Ta paleta uczuć pewnie jest znacznie większa i znajdzie się tam również bezradność. A relację z bezradnością miewamy różną.
Jeśli nie umiemy się z bezradnością przywitać, możemy dopisywać różne historie o tym, co się dzieje. Przypisujemy więc dzieciom złe intencje. Z malutkiego człowieka dziecko staje się nagle wielką postacią, która nad nami góruje. „Terrorysta” to ktoś niebezpieczny, przed kim trzeba się bronić. Jego ulubionym zajęciem jest wymuszanie. To niepojęte, że istota, która nie potrafi jeszcze nawet zawiązać sobie sznurówek, staje się naszym rywalem.
Na ów "terroryzm" pozostają więc albo metody emocjonalnego odcięcia, kar, izolacji – albo uleganie. Rodzice nieraz mówią o dziecku w ten sposób, gdy podają mu dziesiąty kawałek czekolady albo włączają piętnastą bajkę. Dziecko robiło tak straszne i niebezpieczne rzeczy, że ulegli.
Jeśli odrzucamy dzieci wtedy, gdy jest im trudno i potrzebują nas najbardziej, emocje stają się w domu tabu. Żeby pomóc dziecku poradzić sobie z trudnymi uczuciami, potrzebujemy wiedzieć najpierw, co dzieje się u nas, a potem zaciekawić się tym, co dzieje się u dziecka. Kiedy sami dobrze się regulujemy („Mam ochotę krzyczeć ze złości, gdy słyszę ten płacz!” – uświadomienie sobie tego może nam pomóc właśnie nie krzyczeć), możemy wspierać w regulacji emocji dziecko, dając mu swoją obecność. Cierpliwie i życzliwie przy nim być, nie zaś szukać gorączkowo sposobu, by ucichło. „Widzę, że ci smutno” znacznie lepiej się sprawdzi niż „masz tu cukierka”.
Im mniejsze dzieci, tym więcej ich potrzeb domaga się zaspokojenia od razu, i to ważne, by nie czekały. Jeśli to nas przeraża, potrzebujemy wsparcia, byśmy sami byli w zasobach. Warto wtedy korzystać z wytchnienia w opiece nad dzieckiem czy pomocy w sprawach domowych.
W sytuacji, gdy gwałtowne emocje dziecka pchają nas w stronę ulegania wszystkim jego pomysłom, choć nie wszystkie mu służą, dobrze sprawdzić, czy umiemy być z dzieckiem, które przeżywa frustrację. Wysłuchać. Okazać zrozumienie i poszukać innych strategii na zaspokojenie potrzeb, których samo zauważenie już wiele daje. Ostatnio zaproponowałam synkowi, który złościł się, oglądając katalog klocków Lego, że będziemy się smucić nad tym, jakie są one drogie. Albo napiszemy list do producentów, jak nam smutno. Na drugi dzień zaproponował mi sam: „Mamo, posmucimy się razem?”.
Jest łatwiej, gdy emocje mogą z nami spokojnie mieszkać pod jednym dachem.