separateurCreated with Sketch.

Afganistan: „Nie udzieliłem ani jednego sakramentu chrztu”. Głosili Ewangelię bez używania słów

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Siostry zakonne darzono takim szacunkiem, że gdy religijna policja talibska chciała wtargnąć do ich domu, powstrzymał ją lokalny mułła mówiąc: „Tych sióstr nie ruszycie. Są to kobiety godne szacunku”.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Przez minione sto lat Afganistan zawsze był państwem islamskim, w którym chrześcijańscy misjonarze nie mogli ewangelizować, a działalność Kościoła była na wpół ukryta. Obecnie w tym kraju nie ma ani jednego kapłana i żadnej siostry zakonnej.

Oficjalnie w Afganistanie nie ma lokalnych chrześcijan. Islam jest religią państwową, a konwersja postrzegana jest jako karane prawem przestępstwo apostazji. Zgodnie z prawem szariatu grozi za nią śmierć lub widoczne okaleczenie, np. obcięcie rąk.

Sytuacja chrześcijan w Afganistanie była dramatyczna przed zwycięstwem talibów. Teraz jest jeszcze gorzej. Nieoficjalnie szacuje się, że w tym kraju istnieje 200-osobowa wspólnota katolików. Amerykański Departament Stanu uważa, że w sumie jest od 500 do 8 tys. chrześcijan różnych wyznań.

Pewności nie ma, bo choć pierwsze wspólnoty na tym terenie miał zakładać św. Tomasz Apostoł, to obecnie afgańscy wyznawcy Chrystusa nie mogą działać jawnie. Na miejscu żyją w ukryciu, w obawie o swe życie. W Światowym Indeksie Prześladowań organizacji Open Doors Afganistan zajął drugie miejsce wśród krajów, gdzie są one największe. Gorzej jest tylko w Korei Północnej.

Ewakuacja – w sumie trzech księży i ośmiu sióstr – oznacza koniec pewnego etapu trwającej sto lat obecności Kościoła katolickiego w tym kraju. Był rok 1921 i Włochy jako pierwsze państwo (poza Wielką Brytanią) uznało niepodległość Afganistanu. Na znak wdzięczności ówczesny król Amanullach zezwolił na publiczne istnienie w jego kraju Kościoła katolickiego.

Pius XI powierzył zadanie zorganizowania życia religijnego Zgromadzeniu Kleryków św. Pawła, popularnie zwanych barnabitami. Od czasu podboju przez Arabów Persji i Azji Środkowej w VII w.  był to pierwszy przypadek, gdy władze muzułmańskie zgodziły się na oficjalną obecność Kościoła, choć pod niezbywalnym warunkiem, że nie będzie prowadzona żadna działalność ewangelizacyjna.

Kapłanom nadano tytuł mullah sahib (nauczyciel chrześcijan), który przyznaje im szacunek i poważanie także w środowisku islamskim, jako ludziom Boga.

W 1933 r. na terenie ambasady włoskiej otwarto kaplicę, która była zarazem jedynym kościołem w tym kraju. Korzystali z niej cudzoziemcy: pracownicy ambasad, żołnierze, członkowie misji humanitarnych (oficjalnie Afgańczycy nie mieli do niej wstępu).

W 2002 r. św. Jan Paweł II ustanowił stałą misję katolicką „sui iuris”, a więc strukturę najniższego szczebla organizacji kościelnej. Podlega ona bezpośrednio Stolicy Apostolskiej i niezmiennie kierują nią włoscy barnabici.

Pracę Kościoła na afgańskiej ziemi można określić wrzucaniem w nią ziaren miłosierdzia. – To że nie udzieliłem ani jednego sakramentu chrztu nie oznacza bezowocności naszej misji – podkreśla ks. Giuseppe Moretti, który należy do pionierów posługujących w tym kraju.

– Minione lata to był bardzo trudny czas. Uczyniliśmy jednak wiele dobra w dziedzinie edukacji, ochrony zdrowia i wsparcia najuboższych. Z wielkim smutkiem opuszczaliśmy Kabul. Wierzymy, że talibowie pozwolą nam wrócić – mówi ks. Giovanni Scalese, przełożony misji katolickiej w Afganistanie.

Na chwilę obecną Kościół zawiesił w tym kraju wszelką działalność charytatywną. Z Afganistanu udało się już wcześniej sprowadzić do Włoch wiele rodzin, które w ostatnich latach współpracowały z misjonarzami. Ewakuowano też 14 niepełnosprawnych dzieci, którymi opiekowały się Misjonarki Miłości.

– To był trudny lot. Wszyscy nasi podopieczni są na wózkach inwalidzkich, kilkoro trzeba było transportować na noszach – mówi siostra Josè. Wyznaje, że z pękniętym sercem opuszczała Kabul: „Zostało tam wielu ludzi potrzebujących naszej pomocy, bardzo martwimy się o ich los, szczególnie o dziewczęta i kobiety”. W gronie ewakuowanych jest jeden z pracowników sierocińca prowadzonego przez siostry Matki Teresy.

– Ich białe sari kojarzyło się z niesieniem pomocy najbardziej potrzebujących. Policja, gdy znajdowała na ulicy porzucone dziecko zawsze przywoziła je do sióstr. Biedni wiedzieli, że nigdy nie odejdą od ich drzwi bez wsparcia, opiekowały się umierającymi na śmietniskach biedakami. One pochylały się nad tymi, którzy dla innych byli odpadami społeczeństwa – mówi mężczyzna. Misjonarki Miłości, jak i inne siostry, miały wizy pracowniczek humanitarnych.

Kościół prowadził w stolicy ośrodek „Dla dzieci Kabulu”, którego powstanie było odpowiedzią na wołanie Jana Pawła II, by nieść ratunek najmłodszym Afgańczykom. Do pomocy zgłosiły się różne zgromadzenia zakonne, które pracowały tam na zmianę.

Z pomocy ośrodka korzystało codziennie 50 upośledzonych umysłowo dzieci. Większość pochodziła z najuboższych rodzin, które nie są w stanie zapewnić im nawet wyżywienia, o rehabilitacji i dostępie do nauki nie wspominając.

Pracujące w ośrodku siostry głosiły Ewangelię bez używania słów. – Poza naszym domem nie mogłyśmy przyznawać się do Chrystusa, ale wszyscy wiedzieli, że jesteśmy chrześcijankami i doceniali to, co robimy dla potrzebujących – mówi ewakuowana w ostatnim transporcie siostra Shahnaz Bhatti.

Powrót talibów oznacza też koniec jezuickiej misji. Zakonnicy pomagali w odbudowie zniszczonego wojną kraju poprzez prowadzenie dzieł charytatywnych i tworzenie tak potrzebnych placówek edukacyjnych.

W historii Afganistanu piękną kartę zapisały Małe siostry Jezusa, które pracowały tam przez 60 lat. – Nigdy nie opuściły Kabulu, ani w czasie okupacji sowieckiej, ani po przyjściu talibów. Pod spadającymi bombami pracowały jako pielęgniarki w szpitalach i niosły pomoc najbardziej potrzebującym.

W Boże Narodzenie 2013 r. na wieść o ubóstwie, w jakim żyły siostry, jeden z wysokich przedstawicieli NATO przysłał im duży transport pomocy. – Były szczęśliwe… Natychmiast rozdzieliły wszystko wśród najbardziej potrzebujących – wspomina ks. Moretti.

Małe siostry mówiły biegle w farsi, żyły jak Afganki, spały na matach na ziemi i nosiły tradycyjne stroje. Darzono je takim szacunkiem, że gdy religijna policja talibska chciała wtargnąć do ich domu, powstrzymał ją lokalny mułła mówiąc: „Tych sióstr nie ruszycie. Są to kobiety godne szacunku”.

W podziękowaniu za swą pracę w ostatnich latach otrzymały obywatelstwo Afganistanu. Śmiały się, że od tej chwili nie można już mówić, iż w tym kraju nie ma już żadnych katolików afgańskich.

– Dzięki ofiarnej pracy sióstr i zakonników, mimo obowiązującego zakazu ewangelizacji, głosiliśmy Chrystusa naszym zaangażowaniem i wiarygodnym życiem. Uczyniliśmy tyle dobra, ile byliśmy w stanie. I w ten sposób ukazaliśmy naszą wiarę – mówi ks. Scalese.

Przełożony afgańskiej misji wierzy, że oddanie, z jakim służyli Afgańczykom, pozwoli im wkrótce powrócić do tego kraju. I prosi: „Módlcie się za Afganistan!”.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.