separateurCreated with Sketch.

Alina Dąbrowska przeżyła 5 obozów koncentracyjnych. „Nadzieja wcale nie jest matką głupich”

ALINA DĄBROWSKI
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
„Życie nie polega na rozpatrywaniu wyłącznie przeszłości. Trzeba o niej pamiętać, wyciągać wnioski z tego, co przeżyliśmy, czego się nauczyliśmy, ale musimy zdawać sobie przy tym wszystkim sprawę, że należy obserwować to, co dzieje się tu i teraz. Bo później możemy żałować, że przegapiliśmy wiele fantastycznych momentów” – mówiła Alina Dąbrowska, zmarła 24 sierpnia 2021 r. w wieku 98 lat. Dzisiaj jej pogrzeb.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

„Nasza ukochana Perełko…” – w kwietniu 1943 r. pisał na pocztówce Konstanty Bartoszek. Pocztówkę nadał do Auschwitz, do swojej 20-letniej córki Alinki.

„To było pieszczotliwe określenie. Ale żeby tak pisać do mnie do Auschwitz… Osoba cenzurująca list musiała się uśmiać, gdy to czytała” – wspominała po latach Alina Dąbrowska (z d. Bartoszek)*.

Urodziła się w 1923 r. w Białej k. Zgierza, ale – razem z siostrami Hesią, Jadzią i bratem Zenkiem – dorastała w Pabianicach. Żyli skromnie, w niewielkim mieszkaniu, ale uwielbiali swoje towarzystwo.

To właśnie brat wciągnął ją w Szare Szeregi. W ramach organizacji odwiedzała rannych żołnierzy w pabianickim szpitalu, korespondowała z jeńcami stalagów i udzielała dzieciom korepetycji.

Gdy szkoły zostały zamknięte i Alina musiała znaleźć pracę, zatrudniła się w agenturze bydła Oskara Schmaltza. Potem przeniosła się do fabryki Lohmann-Werke. „Dzięki znajomości języka niemieckiego dostałam posadę sekretarki. W trakcie pracy już uczyłam się pisać na maszynie bez patrzenia na klawiaturę. Kilka sztuczek pokazał mi pewien Niemiec z Bawarii”.

Kiedy miała taką możliwość, przepisywała materiały edukacyjne dla polskiej młodzieży – choć wiedziała, co za to grozi. Nie odmawiała też pomocy członkom AK. Gdy jeden z nich – inżynier pracujący w tej samej fabryce – postanowił pożyczyć od niej teczkę z napisem „tajne”, zgodziła się.

Niedługo później skopiowane kartki z tej teczki zobaczyła przed sobą w rękach gestapo.

Tamtego dnia, 13 maja 1942 r., czuła, że wydarzy się coś złego. Po prostu wiedziała. „Nad ranem [mój brat – przyp. red.] Zenio wrócił z nocnej zmiany w narzędziowni. Jeszcze nie zdążył się położyć spać, kiedy mijaliśmy się w kuchni, i naszło mnie wtedy dziwne uczucie, że widzimy się właśnie po raz ostatni w życiu. Że już nigdy nie będzie nam dane porozmawiać, pożartować, podzielić się troskami dnia codziennego czy ponudzić się razem. Odruchowo podeszłam do brata i pożegnałam się z nim. Tak na wszelki wypadek. Nasze pożegnanie było bardzo symboliczne. Ale miałam rację, że pożegnałam się z Zeniem. 13 maja 1942 roku widziałam mojego brata ostatni raz w życiu”.

Alina trafiła do więzienia na Gdańską w Łodzi. Stała się wrogiem działającym na szkodę państwa niemieckiego.

Przez całe życie (a więc także w więzieniu i obozach) Alina szukała okazji do tego, by spełniać swoje marzenia, pogłębiać wiedzę i rozwijać ciekawość świata. Szybko próbowała rozeznać się w środowisku, w którym jest i je zaakceptować. Nie narzekała. Nie użalała się nad sobą. Korzystała z szans, które dostawała od życia – np. uczyła się języków obcych od innych więźniarek.

Po 13 miesiącach więzienia została wezwana na gestapo. Musiała podpisać dokument, w którym przyznała się do bycia wrogiem państwa niemieckiego.

Alina otrzymała numer 44165. Po latach cieszyła się, że wytatuowała jej go artystka – był mniejszy niż u innych, całkiem zgrabny.

„Nie oglądałam sukienki, którą ciśnięto w moim kierunku. Po prostu chciałam już nie stać naga i zachować resztki godności. Dlatego bez patrzenia od razu włożyłam ją na siebie. W pewnej chwili poczułam drapanie pod pachą, gdy tkanina zetknęła się z moim ciałem. Jakby coś gryzło mnie w skórę. Szczególnie pod pachą materiał był dziwnie chropowaty i drażnił ciało. To były wszy wprasowane w tkaninę. Rzędy nieżywych owadów, których nijak nie szło odczepić. I tak miałam dużo szczęścia, bo mój strój w miarę pasował na mnie. Wiele kobiet nie mogło zmieścić się w swoje ubranie, inne się w nim topiły. Zawsze lubiłam ładnie wyglądać. Chyba każda kobieta lubi. Ale w tym momencie straciło to dla mnie jakikolwiek sens, czy jestem ładna czy brzydka”.

Zapytana o to, czy nie czuła upokorzenia, odpowiedziała, że nie, bo nie była w tym sama. Mnóstwo kobiet przeżywało przecież dokładnie to samo, co ona.

Alina pracowała m.in. w polu i jako maszynopistka, sporządzając spisy Żydów, którzy zmarli. Potem, na skutek eksperymentów medycznych, zachorowała na tyfus. Ledwo uszła z życiem.

Z Auschwitz, w Marszu Śmierci, wyszła 18 stycznia 1945 r. Trafiła do Ravensbrück. Po trzech tygodniach – do Malchow. Tam czekała na nią potwornie ciężka praca – cięcie drzew i dźwiganie ich do tartaku. Kolejnym obozem, w którym została uwięziona, okazał się Buchenwald. I wreszcie Lipsk. To właśnie tam zaczął się jej drugi Marsz Śmierci.

Uprosiła strażnika, który wydawał jej się najbardziej ludzki, żeby pozwolił – jej i kilku innym koleżankom – uciec.

Ucieczka się udała. Alinie udało się wrócić do Pabianic, gdzie wciąż mieszkał jej tata.

Co pomagało jej przeżyć przez te koszmarne lata?

Na przykład listy od bliskich, które trzymała w pasiaku, w specjalnej kieszeni na agrafki. „Dzięki tym listom wiedziałam, że oni gdzieś są, myślą o mnie, martwią się, tęsknią. Takie poczucie, że nie jest się samemu na świecie, bardzo buduje i sprawia, że złe myśli znikają”.

Po drugie, wiara. „Codzienne modlitwy bardzo mi pomagały, chociaż czasami zdarzały mi się chwile zwątpienia. W więzieniu na przykład zdarzało się, że myślałam, że Boga nie ma. Bo inaczej nie dopuściłby do tego wszystkiego”.

I wreszcie, pozytywne nastawienie. Alina twierdziła, że w życiu nie zawsze ma się wybór i trzeba po prostu zaakceptować to, co się dostaje. Trzeba tylko szukać tego, co pozytywne.

Jak tłumaczyła:

W 1947 r. Alina rozpoczęła pracę w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, która trwała nieprzerwanie 37 lat. Tam też poznała swojego męża, Bogusława Dąbrowskiego (którego nazywała Bodziem). Przeżyli razem ponad 60 lat. „Największą wartością w całym moim życiu jest rodzina, którą udało mi się stworzyć. A jeśli chodzi o związek, to na niektóre sytuacje trzeba patrzeć przez palce. Poza tym my nigdy nie byliśmy o siebie zazdrośni. I to jest chyba klucz do sukcesu w relacji z drugą osobą, bo zazdrość może zniszczyć wszystko” – tłumaczyła.

Przez lata udzielała się w ursynowskiej Fundacji Kluboteki Dorosłego Człowieka. Często brała udział w spotkaniach dotyczących Auschwitz. Zmarła 24 sierpnia 2021 r. w wieku 98 lat.

*Wszystkie cytaty w tekście pochodzą z książki Wiem, jak wygląda piekło. Alina Dąbrowska w rozmowie z Wiktorem Krajewskim, wyd. Prószyński Media.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.