separateurCreated with Sketch.

„Był dziadkiem, którego się kocha”. Gen. Ścibor-Rylski we wspomnieniach [wywiad]

GENERAŁ ZBIGNIEW ŚCIBOR-RYLSKI
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Gen. Zbigniew Ścibor-Rylski miał pasje, dbał o ludzi, umiał ich zbliżać do siebie. Zarażał entuzjazmem. Nie tworzył wokół siebie aury herosa – mówi Sebastian Pawlina, autor książki „Motyl”.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

„Motyl” Sebastiana Pawliny to pierwsza biografia generała Zbigniewa Ścibora-Rylskiego – AK-owca, lotnika, wielkiego patrioty, normalnego człowieka w nienormalnych czasach. Rozmawiamy z autorem książki.

Marta Brzezińska-Waleszczyk: Kim dla pana jest gen. Ścibor-Rylski?

Sebastian Pawlina: Bohaterem. Urodziłem się i wychowałem w Warszawie, pamięć o Powstaniu Warszawskim (PW) jest dla mnie ważna. Życie generała, jego wybory, zachowanie w skrajnych sytuacjach robią wrażenie. Heros, a jednak bohater z krwi i kości.

Ten ludzki wymiar postaci widać szczególnie we wspomnieniach jego bliskich, których nie brak w pańskiej książce.

Korzystałem ze wspomnień jego matki, Marii Ścibor-Rylskiej. Są pełne szczegółów, których brak w opowieści samego Zbigniewa. Rozmawiałem z ludźmi, którzy go znali, przede wszystkim z rodziną, która opiekowała się nim w ostatnich latach. Było to trudne, bo wielu jego kolegów już nie żyje. Rozmowy uzupełniają obraz historyczny z dokumentów. To takie sceny, których nie ma w dokumentach, ale pokazują charakter, humor i radość z życia, którą emanował generał.

Na przykład?

W swoje 95. urodziny siedział zamyślony, patrzył na ogród. Na pytanie, czy coś się stało, odpowiedział pół żartem, pół serio: „Dotarło do mnie, że chyba już stary jestem”. Dzięki takim obrazkom można dostrzec w człowieku z pomnika kogoś, z kim moglibyśmy usiąść przy herbacie i się pośmiać.

Kim był dla bliskich? Herosem z pomnika, do którego podchodzi się z dystansem czy…?

Dziadkiem, którego się kocha, tak po prostu. Nie odczułem, by traktowali go jak bohatera z wielkimi zasługami. Miał pasje, dbał o ludzi, umiał ich zbliżać do siebie. Zarażał entuzjazmem. Nie tworzył wokół siebie aury herosa. Sam o wojnie niewiele opowiadał. Jeśli już, to jako o traumie, która nie może się powtórzyć.

Obchodzimy 77. rocznicę wybuchu powstania. Jaka była rola Ścibora-Rylskiego w PW?

Był dowódcą jednej z kompanii w batalionie Czata 49. Przez całe PW brał udział w walkach, dopiero pod koniec odsunął się, ze względu na urazy. Przełożeni doceniali go za sprawność w działaniu. Potrafił szybko decydować. Budził też podziw podwładnych, bo o nich dbał. To zresztą widać już na Wołyniu. Oddziały wycofują się przez bagna. Zostawiają rannych, bo to spowalnia przemarsz. Jego oddział, jako jeden z nielicznych, nie zostawił nikogo. Podobnie było podczas PW. Myślał nie tylko o wygraniu starcia, ale i o podwładnych, o tym, aby przeżyło jak najwięcej.

Zanim poszedł do powstania, odwiedził mamę.

Był bardzo rodzinny. Najmłodszy z czwórki rodzeństwa. Jego ojciec zmarł, gdy był nastolatkiem. Z matką i siostrami miał bliski kontakt, wzmocniony przez ciągłe zagrożenie. Będąc żołnierzem, mając wiele do zrobienia, znajduje czas, by pożegnać się z matką. Ma świadomość, że mogą się widzieć po raz ostatni.

7 sierpnia Ścibor-Rylski niszczy czołg.

To był szczytowy moment jego dokonań podczas PW. Potem znika nieco ze sceny. Przejmuje dowodzenie w batalionie. W nocy z 21 na 22 sierpnia bierze udział w szturmie na Dworzec Gdański, który kończy się masakrą. Brudni, załamani klęską żołnierze siedzą. Nagle przychodzi „Motyl”, ogolony, w czystych oficerkach, jakby z parady wrócił (śmiech). Dbał o takie drobiazgi przez całe PW. Może to pozwalało mu zachować odrobinę normalności w tym szaleństwie. Wiedział, że nie ma co zastanawiać się nad porażką. Trzeba zrobić wszystko, by odeprzeć kolejny atak, by jak najmniej ludzi zginęło.

Do wielu akcji zgłaszał się sam, choć z góry były skazane na niepowodzenie. Dlaczego?

Tak było m.in. z 30 na 31 sierpnia, gdy oddziały ze Starówki przebijają się na Śródmieście. Korytarzem ma się wycofać ludność cywilna ze Starówki. Oddział Ścibora-Rylskiego ma odwrócić uwagę Niemców. Usłyszeli: „Idziecie zginąć, by inni mogli przeżyć”. Wiedzieli, że to misja samobójcza, ale poszli. Na miejscu okazało się, że pl. Bankowy jest pełen wojsk niemieckich (choć miał być czysty). „Motyl” zdecydował o kontynuowaniu akcji. Miał poczucie obowiązku, był karnym żołnierzem. Ale czuł też odpowiedzialność za swoich żołnierzy. Być może wiedział, że jest najlepszy do wykonania trudnych zadań.

Kilka razy cudem unika śmierci.

Mówił, że miał szczęście. Wielokrotnie kogoś obok niego trafiała kula, on przeżywał. Podczas bitwy pod Kockiem jego odział schował się w rowie. Ścibor zdecydował o przeniesieniu oddziału kilka metrów dalej. Tak zrobili. W rów, w którym byli chwilę temu, trafia niemiecki pocisk. Gdy żołnierze pytali, jak to możliwe, że cudem uniknęli śmierci, nie umiał powiedzieć. Miał szczęście, ale też umiał wpakować się w tarapaty. Podniósł rękę, by przeczesać włosy, a dowództwo odebrało to jako zgłoszenie się do walk na Wołyniu.

Zdarzyła mu się też niesubordynacja.

Podczas PW jego oddział przejął kilka niemieckich samochodów. On sam, bez wiedzy przełożonych, jeździł jednym z nich. Woził różne towary, m.in. papierosy, na Stare Miasto. Kochał auta, to była jedna z największych jego pasji.

Kilkakrotnie przeprawiał się kanałami, jego szlak bojowy obejmuje niemal całe miasto. Tytan, heros, niezniszczalny?

Nie myślał o tym, co było. Może bał się, że straszne sceny, które zostawił za sobą, wrócą, przejmą kontrolę nad jego życiem. Według rodziny nie było po nim widać, by wojna go złamała. Potrafił zamknąć w kapsule z tyłu głowy okropieństwa (kampania wrześniowa, bitwa pod Kockiem, getto warszawskie, Wołyń podczas największych rzezi, PW). Może tak właśnie sobie radził, tym nierozpamiętywaniem?

A może lekiem był też jego optymizm. Symboliczne jest jego jedyne zdjęcie z PW, na którym się śmieje. Skąd się to brało, nawet gdy na rękach umierali mu bliscy?

To jedno z pytań, które zadałbym mu, gdybym miał możliwość. Może to jego charakter, radość, chęć życia. Ze wszystkich wojennych opowieści, wracał jedynie do PW. Może dlatego, że o powstaniu niewiele się mówiło, nie pisało w podręcznikach. Poza tym, kiedy wybuchło, był już doświadczony pięcioma latami wojny. Może łatwiej było mu się w nim odnaleźć.

Co było dla niego najtrudniejsze w powstaniu? Przelew krwi, śmierć cywilów, zagłada miasta? Czy może kapitulacja? W 1939 r. mocno ją przeżywał.

W 1939 r. to rzeczywiście była trauma. Polska znika, dostaje się w niewolę. Nie widać, by upadek powstania go złamał, dopiero kolejne miesiące sprawiły, że stracił wiarę w powodzenie swojej walki. Może był już lekko uodporniony? W PW mocno przeżył desant kanałami na pl. Bankowy. Chciał wykonać rozkaz, to się nie udało. Kanały były traumatyczne, łamały najtwardszych. Schodziło się do niewielkiego tunelu, ciemność taka, że nie widać palca u wyciągniętej ręki. Trzeba uważać na każdy krok i słowo.

Podczas kolejnych rocznic PW apelował o pamięć i troskę o kombatantów. Tym był dla niego patriotyzm?

Miał kilka znaczeń. To gotowość do poświęceń dla ojczyzny, ale za każdym razem inna. To podjęcie walki, ale i dbanie o ludzi. Ta troska o innych ujmowała w generale. Nie było sytuacji, by nie spełnił czyjejś prośby. Zależało mu na pamięci o powstańcach, ich poświęceniu. Ale nie tylko, by zapamiętać ich jako bohaterów. Po to, by ich doświadczenia traktować jako przestrogę. By wojna nigdy się nie powtórzyła. To widać w jego ostatnim przemówieniu, gdy apelował o wzajemny szacunek, skończenie z nienawiścią. Patriotyzm nie był dla niego przelewaniem krwi, ale gotowością zrobienia wszystkiego, by tej krwi nie przelewać.

Pisanie biografii 101-letniego bohatera jest jak pisanie biografii wolnej Polski. To trudne zadanie?

Generał przeżył cały polski wiek XX. Był w miejscach, które ukształtowały naszą historię.  Opowieść o nim to też opowieść o dziwnym polskim wieku XX. Po napisaniu książki nabrałem jeszcze większego podziwu dla niego. Mam pełniejszy ogląd tego, czego doświadczył. A mimo to zachował pogodę ducha i starał się tym optymizmem zarażać. To niesamowite.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Top 10
See More