separateurCreated with Sketch.

Do Polski z Dominikany trafił przez… losowanie. Dziś jest wikariuszem w Warszawie [wywiad]

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Marta Rapcewicz - 14.07.21
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
– W seminarium mówi się, że polski to język życia wiecznego: bo nie wystarczy jedno życie, żeby się go dobrze nauczyć… – śmieje się ks. Manuel Rodriguez z Dominikany, wikariusz w parafii pw. św. Jana Pawła II w Warszawie.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Manuel Rodriguez jest w Polsce od 2009 r. Święcenia kapłańskie przyjął w 2018 r. W zeszłym roku w Wigilię Bożego Narodzenia otrzymał polskie obywatelstwo. W szczerej rozmowie z Aleteią opowiada o dzieciństwie pełnym cierpienia, o ukochanej dziewczynie, powołaniu i Polsce, która stała się jego drugim domem.

Marta Rapcewicz: Chłopak z Dominikany zmienia palmy i słońce na szarą polską rzeczywistość? Coś tu nie gra!

Ks. Manuel Rodriguez: To nie był mój wybór! To Bóg wybrał dla mnie Polskę przez powołanie, którym mnie obdarzył. Zawdzięczam bardzo dużo Kościołowi, bo w nim otrzymałem nowe życie po bardzo trudnych doświadczeniach dzieciństwa.

Opowiesz o nich?

Jasne! Nie ukrywam tego, bo to jest moja święta historia. Nie pochodzę z rodziny katolickiej, ale z rodziny patologicznej. Mój ojciec był alkoholikiem, robił ciągłe awantury i mnie maltretował. Mama przesiadywała w pracy, uciekając w ten sposób od trudnej sytuacji w domu. Dla mnie, małego dziecka, było to ogromną krzywdą. Doszło nawet do tego, że mój ojciec próbował zabić mnie nożem. Był pod wpływem alkoholu, ale widziałem, że ma świadomość tego, co robi. Następnego dnia, gdy sąsiedzi rozmawiali z ojcem o tej sytuacji, wszystkiego się wyparł. To był dla mnie kolejny cios, potwierdzenie, że ani trochę nie liczy się z tym, że mnie rani. Od tamtej pory w sercu uznałem się za sierotę. W tym wszystkim wzrastałem, przekonany, że moje życie jest pomyłką.

Jak sobie z tym radziłeś?

Uciekałem na ulicę, do półświatka. Czułem wielką dziurę w moim życiu, którą próbowałem wypełnić uczuciami wyżebranymi od innych i pomimo bardzo młodego wieku – używkami. Odkrywałem coraz bardziej, że ta dziura to studnia głębinowa, że moje cierpienie i pustka coraz bardziej wzrastają.

To gdzie w tym wszystkim był Bóg?

Nie wierzyłem w Boga. Widziałem Go raczej jako dziadziusia, który patrzy na mnie z góry i chyba jestem Mu obojętny, skoro dopuszcza, żebym tak cierpiał. Z mojej rodziny tylko mój starszy brat wtedy jeszcze chadzał do kościoła. Kiedy miałem dziewięć lat, raz zabrał mnie ze sobą. Dziś widzę, że to była dla mnie ostatnia deska ratunku, bo już wtedy miałem za sobą próby samobójcze. Gdy tam wszedłem, pierwszą rzeczą, jaką usłyszałem, było, że Bóg mnie kocha, nie jest obojętny na moje cierpienie i chce sprawić, że będę szczęśliwy. Czy miałem coś do stracenia? Postanowiłem się tego trzymać.

Często wydaje się, że słowa „Bóg cię kocha” to zużyty slogan.

To były słowa poparte prawdziwym doświadczeniem. Bardzo mi pomogło świadectwo proboszcza tego kościoła, księdza Jaime z Kolumbii. Widziałem po nim, że da się żyć inaczej i być spełnionym. Po prostu, po ludzku, chciałem być taki uśmiechnięty i otwarty na ludzi jak on. W pewnym momencie poszedłem do księdza Jaime i opowiedziałem mu o swoim życiu. I ten człowiek się mną zaopiekował, zaczął przygotowywać mnie do I Komunii, która była dla mnie pierwszym doświadczeniem Bożej miłości.

Pomogły mi też bardzo katechezy dla dorosłych, które były głoszone w mojej parafii. Mimo że miałem zaledwie jedenaście lat, proboszcz pozwolił mi na nie chodzić. Mało z nich rozumiałem, ale słyszałem tam ciągle, że Bóg mnie kocha. Po tych katechezach wstąpiłem do wspólnoty, która stała się dla mnie nową rodziną. Odżyłem w niej, bo kochali mnie takim, jakim byłem: pogubiony, goniący za akceptacją… A dla nich byłem bratem. Wspierali mnie. Na przykład po skończonym spotkaniu duża grupa odprowadzała mnie pod same drzwi i mój ojciec widział, że nie byłem gdzieś na ulicy, tylko z nimi w kościele. Często też spotykaliśmy się na modlitwę w moim domu – dla mojej rodziny było to szokujące.

Kiedy zacząłeś myśleć o powołaniu do kapłaństwa?

Tyle od Boga otrzymałem w okresie dorastania, że byłem coraz bardziej gotowy oddać Mu swoje życie. Podczas spotkania powołaniowego, na którym byłem w wieku czternastu lat, prowadzący zadał pytanie: czy jest tu jakiś młody mężczyzna, który chciałby pójść za Chrystusem? I wtedy poczułem, że to do mnie, że Bóg mnie woła, żebym oddał swoje życie do Jego dyspozycji. To nie był łatwy wybór, bo wtedy już cała moja rodzina była poza Kościołem. A ja miałem się im przyznać, że chcę zostać księdzem…

Jakim cudem znalazłeś się w polskim seminarium?

Ukończyłem seminarium misyjne Redemptoris Mater, w którym miejsce studiów wybiera się przez… losowanie. Tak Duch Święty wybrał Polskę dla mnie.

Wiedziałeś cokolwiek o Polsce przed przyjazdem tutaj?

Nic! Nie wiedziałem nawet, gdzie znajduje się na mapie. Wyciągnięto losy: „Manuel Rodriguez, czy jesteś gotowy lecieć do… Polski?”. Oszołomiony odpowiedziałem, że tak. A od razu po spotkaniu pobiegłem do pokoju, otworzyłem mapę i złapałem się za głowę… W co ja się wpakowałem! Na początku trudno mi było się pogodzić z tym, że mam wyjechać do kraju, który nie ma nic wspólnego z moją kulturą. Ale to było opatrznościowe, bo tutaj Pan Bóg przypieczętował to moje nowe życie. W Polsce musiałem zacząć od zera, uczyć się mówić jak małe dziecko.

Na czym polega to nowe życie?

Odkąd jestem w Polsce, w mojej rodzinie dokonały się ogromne cuda. Mój ojciec przestał pić. Wydawało się niemożliwe, aby małżeństwo rodziców mogło się ostać, a są razem, razem chodzą do kościoła, są zakochani na nowo! Miałem wielką łaskę, żeby pojednać się z ojcem, prosić o wybaczenie za to, że go nie kochałem, że wstydziłem się do niego przyznawać. I to było prawdziwe przebaczenie, takie jakiego doświadczyłem w Kościele. I wtedy pierwszy raz widziałem ojca, który płacze i również prosi mnie o przebaczenie. Dziś rozmawiamy przez telefon i mogę mówić tacie, że jestem mu wdzięczny za życie – i to jest dla mnie dowód, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. Że to, co mi obiecał wtedy w dzieciństwie w kościele, było prawdą.

W tej chwili naprawdę dobrze mówisz po polsku. A to ponoć jeden z najtrudniejszych języków świata!

W seminarium mówi się, że polski to język życia wiecznego: bo nie wystarczy jedno życie, żeby się go dobrze nauczyć… Modliłem się do Jana Pawła II, skoro on tak kochał języki obce, aby dał mi miłość do polskiego. I faktycznie tak się stało, dostałem dar miłości do tego języka, a przy okazji do tego narodu. Bardzo szybko poczułem się tutaj jak u siebie w domu – i tak mówię o Polsce. Gdy jestem na Dominikanie i słyszę, że ktoś mówi źle o Polsce, uszy mi się robią czerwone i zawsze bronię mojego drugiego domu.

Dlaczego zdecydowałeś się ubiegać o polskie obywatelstwo?

Z miłości! Podjąłem taką decyzję, bo kocham ten kraj, polską kuchnię, bogatą historię, różnorodność klimatyczną – macie cztery pory roku, podczas gdy Dominikana to wielka nuda! Cały rok jest zielono, liście z drzew nie spadają… Ja przyjechałem tu wiosną i być może to sprawiło, że się zakochałem w Polsce – wszystko budziło się do życia, Polacy byli bardzo mili, bo wiadomo, koniec zimy…

Mój ojciec, kiedy był tu pierwszy raz i zobaczył, ile rodzin otworzyło mi drzwi do swoich domów, powiedział: „Manuel, niepotrzebnie się o ciebie martwiłem – widzę, że to gościnny kraj, a ty jesteś tu bardzo kochany”.

Jak poznać, że powołanie to faktycznie droga dana od Boga, a nie nasz wymysł? Trzeba samemu podjąć decyzję czy zwracać uwagę na znaki, słowo Boże, odczucia?

Nie da się rozeznawać powołania online. Zawsze potrzebne jest zaplecze. Kiedyś był nim nie Kościół, lecz rodzina, bo przekazywała wartości i w niej powstawały powołania do służby, m.in. w Kościele. Dziś mamy czasy zachwiania instytucji rodziny. Dlatego to zaplecze musi dać wspólnota, na przykład parafialna, która pomoże rozeznać, czy znaki, które otrzymuję, pochodzą od Boga.

Ty dostałeś takie znaki?

Tak, były one dla mnie gwarancją, że to nie ja wybrałem sobie to powołanie, tylko że Bóg mi to daje. Jednym z najważniejszych była łaska życia w czystości przez cały okres formacji w seminarium. To było przedtem nieosiągalne moimi siłami. Następnie – pokój, który odczuwałem, będąc tutaj, w Polsce, mimo że przecież wolałem być u siebie, na Dominikanie. A trzecim darem była miłość do Kościoła i tego, czym żyje Kościół, do liturgii.

Byłeś kiedyś zakochany?

Byłem! Przed wejściem do seminarium miałem dziewczynę, byliśmy w sobie zakochani. Pytałem: jak to, jestem w niej zakochany i Bóg mnie woła do seminarium? Pomogła mi intensywna modlitwa o światło. Pewnego razu przyszły do mnie słowa: „Ja umiłowałem ciebie pierwszy”. I to wystarczyło, żebym wiedział, co mam robić.

Jak to jest być księdzem w czasach, kiedy dużej części społeczeństwa kojarzy się to z frajerstwem lub wręcz przestępstwem? Nie boisz się hejtu?

Nie mam nic na sumieniu, więc nie muszę się bać. Boli mnie to, bo to jest mój Kościół, a wiele z tych zarzutów jest słusznych. Ale ja znam też zupełnie inny Kościół, który jest dobry dla ludzi – ja do takiego trafiłem, kiedy byłem pogubiony.

Nie mam potrzeby, żeby teraz nagle były pełne kościoły. Tylko z tymi, których Bóg mi daje, choćby małą garstką, mam co robić i chcę to robić.

Czy jako ksiądz miewasz też czasem momenty kryzysu wiary, wątpliwości?

Jestem z tego materiału, co reszta, więc też mam do tego prawo. Takie trudne momenty przychodzą, gdy patrzę bardziej na siebie niż na Chrystusa. Na swoje ograniczenia, na to wszystko, co mi nie wychodzi w mojej posłudze w parafii. Wtedy po prostu czekam, bo to jest zawsze przejściowe. Robię to, co mogę i staram się nie zostawiać modlitwy.

Nawet gdy tego nie czujesz?

Nie chodzi o to, że mam to czuć. Wiem, że modlitwa przynosi owoce, i że zadziała w swoim czasie.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Top 10
See More