separateurCreated with Sketch.

Św. Zygmunt Gorazdowski: „ksiądz dziadów” i człowiek Eucharystii

ZYGMUNT GORAZDOWSKI
26 czerwca Kościół wspomina św. Zygmunta Gorazdowskiego zwanego „księdzem dziadów”, założyciela zgromadzenia józefitek. W kronice parafialnej jest zapis, że nawet Żydzi całowali jego ubranie, nazywając go świętym człowiekiem.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

To był człowiek Eucharystii. Z Niej czerpał moc i siłę do służby ubogim. Cała jego działalność była podłączona do źródła, którym jest Eucharystia.

Msza św. i adoracja – to wpajał, i to przejęły siostry józefitki. W jego czasach był zwyczaj, że mszę prymicyjną odprawiano dopiero tydzień po przyjęciu święceń, a on odprawił ją, "po cichu", już następnego dnia. Nie czekał, to było tak ważne!

Urodził się w Sanoku, 1 listopada 1845 r., w rodzinie szlacheckiej. Był drugim z siedmiorga dzieci Feliksa i Aleksandry. Rodzice przykładali ogromną wagę do starannego wychowania dzieci i formacji patriotycznej, mimo, że Polski nie było wtedy na mapie Europy.

W czasie rzezi galicyjskiej – powstania chłopów zachodniej Galicji w 1846 r. przeciwko ziemianom, sterowanego przez austriackiego zaborcę – chłopiec cudem uszedł z życiem. Była zima, a opiekunka ukryła go pod młyńskim kołem.

Niska temperatura powietrza i lodowata woda wywołały zapalenie płuc, potem dołączyła gruźlica. Od tamtej pory aż do końca życia nieuleczalna wówczas choroba powracała i stawała na drodze wykonywanym obowiązkowym.

Ale Gorazdowscy nie zrażali się przeciwnościami. W 1851 r. przeprowadzili się do Przemyśla. Zygmunt miał sześć lat i poszedł do szkoły – najpierw do elementarnej, potem do niższej szkoły realnej i porealnej, a wreszcie do gimnazjum w Przemyślu.

W 1863 r., gdy był uczniem gimnazjum, wybuchło powstanie styczniowe. Bez wahania wziął w nim udział, a klęskę narodowego zrywu głęboko przeżył.

Gdy przyszedł czas na wybór zawodu, zdecydował się na studia prawnicze. Zapisał się na Uniwersytet im. Jana Kazimierza we Lwowie, jednak na drugim roku studiów zrezygnował i poprosił o przyjęcie do lwowskiego seminarium duchownego.

Był pilny i całym sercem chciał być księdzem, ale na drodze do święceń stanęła choroba. Ze względu na wznowę gruźlicy i zagrażające życiu krwotoki przełożeni na czas nieokreślony wstrzymali zgodę na przyjęcie święceń.

Koledzy, patrzący z bliska na ten jego życiowy dramat mówili, że odmówienie święceń kapłańskich było dla Zygmunta ciosem bardzo bolesnym. Cierpiał i moralnie i fizycznie, lecz nie tracił ufności w Panu Bogu.

To w tym właśnie czasie złożył Bogu ślub: „Wszechmogący, zmiłuj się nad kornym Twym sługą, użycz mi sił, bym spełnić mógł swe posłannictwo, a całe życie poświęcę dla dobra bliźnich”.

Dwa lata później stan jego zdrowia na tyle się poprawił, że otrzymał zgodę i 25 lipca 1871 r. w lwowskiej katedrze przyjął święcenia. Od razu dał się poznać jako kapłan charyzmatyczny, łączył pracę duszpasterską i charytatywną.

Pomagał potrzebującym na wszelkie możliwe sposoby. W czasie epidemii cholery w Wojniłowie nie tylko opiekował się chorymi, ale kopał groby i grzebał umarłych.

„Bóg czuwa nade mną” – mówił tym, którzy się o niego martwili. W kronice parafialnej jest zapis, że nawet Żydzi całowali jego ubranie, nazywając go świętym człowiekiem.

Widział, że głoszenie Ewangelii nie przynosi owoców, bo wiernym brakuje podstaw w formacji i wiedzy. Wpadł na śmiały pomysł wydania katechizmu i udało mu się opublikować 50 tys. egzemplarzy książki, która doczekała się kilku edycji.

„Katechizm dla szkół ludowych” w opracowaniu ks. Gorazdowskiego czytano w Galicji, na Śląsku i w Ameryce. Władze kościelne uznały dziełko za „najlepsze ze wszystkich” i zaleciły w diecezji przemyskiej jako „najodpowiedniejszy podręcznik przy nauce religii”.

Kapłan zachęcał, aby uczestniczyć w Eucharystii jak najczęściej, najlepiej codziennie. To Gorazdowski zapoczątkował w archidiecezji lwowskiej praktykę wspólnej Pierwszej Komunii św. dla dzieci, przede wszystkim z biednych rodzin, i to on był pomysłodawcą pamiątek pierwszokomunijnych.

Prosił też księży, aby w tym dniu zadbali o posiłek dla dzieci, aby głód fizyczny nie przysłonił radości świętowania.

Często modlił się w kaplicy przed Najświętszym Sakramentem, zazwyczaj po obiedzie. Gdy brakowało czasu w dzień, modlił się w nocy.

Wielką czcią darzył Chrystusową mękę. Pracująca z nim przez długie lata s. Cecylia zapisała:

Niezapomniany jest dla mnie dzień, gdy w godzinie popołudniowej zwróciłam się do Ojca celem załatwienia jakiejś drobnej sprawy tyczącej domu. Zastałam Ojca w cichej zadumie i usłyszałam słowa: „Siostrzyczko, o tej porze Pan Jezus cierpiał na krzyżu mękę konania”. Później dowiedziałam się, że Ojciec miał piękny zwyczaj o godzinie piętnastej łączyć się duchowo z konającym na krzyżu Zbawicielem.

Każdy piątek przeżywał jako dzień szczególnie poświęcony rozmyślaniu nad męką Pana Jezusa.

W 1877 r. zaczął pracę we Lwowie. Posługiwał w kilku parafiach i w każdej widział rzesze potrzebujących. Zdecydował się na udzielanie zorganizowanej pomocy. W 1882 r. sprowadził z Tarnopola siostrzyczki ubogich, które prowadziły „tanią kuchnię ludową”.

Pomysł był trafiony, zapotrzebowanie na posiłki ogromne. To tu żywili się robotnicy, studenci, młodzież szkolna, dzieci, ale przede wszystkim lwowska biedota, a wśród niej brat Albert Chmielowski. Kuchnia wydawała ok. 600 obiadów dziennie.

Ale jego działalność to nie tylko dożywianie ubogich. Sprowadzone z Tarnopola siostrzyczki ubogich dały początek założonemu w 1884 r. Zgromadzeniu Sióstr Miłosierdzia św. Józefa, zwanemu popularnie józefitkami.

Oprócz Domu Pracy i Zakładu dla Nieuleczalnie Chorych i Rekonwalescentów Gorazdowski założył także internat dla studentów Seminarium Nauczycielskiego i Zakład Dzieciątka Jezus, w którym – jako pierwszym w kraju – opieką objęto porzucone niemowlęta (do końca życia założyciela znalazło tam opiekę ok. 3 tysięcy dzieci!).

Założył także Towarzystwo Opieki nad Niemowlętami, niosące pomoc ubogim kobietom, które dopiero co zostały matkami i wychodząc z porodówki nie miały dokąd pójść.

Wszystkie inicjatywy wymagały coraz większych środków materialnych. I choć były dni, w których trudności się piętrzyły – nie tracił nadziei, reagował po swojemu, zgodnie z duchem zawierzenia Bogu.

Gdy brakowało pieniędzy, dawał większe jałmużny. Mieszkańcy Lwowa, patrząc na wciąż nowe inicjatywy „księdza dziadów” mówili o nim jako o człowieku, który „siebie samego również powierzył Opatrzności, dlatego o nic dla siebie nie zabiegał”.

Żył bardzo skromnie. W mieszkaniu miał tylko najpotrzebniejsze sprzęty: stół, łóżko, szafę. Żywił się tym, co mu podano. Z okazji swoich imienin pozwalał tylko na kawę i bułki. Najważniejsi byli biedni – nawet w najcięższych czasach nie pozwolił na oddalenie proszącego bez wsparcia.

Siostry, które go znały, wspominały: „To, co u ojca uderzało najbardziej, to jego miłość dla ludzi biednych i nieszczęśliwych. Im to rozdawał wszystko co miał; nikt od ojca nie odszedł bez pomocy... Był hojny dla biednych, aż do rozrzutności. Miał ojcowski stosunek do wszystkich, szczególnie do tych, co nie liczyli się w oczach świata.

Wszystkim chciał dobrze czynić. Posiadał w wysokim stopniu cnotę miłosierdzia. Nikogo ze swej miłości nie wykluczał, wszystkich nią obejmował. Dla każdego miał dobre słowo... Potrafił być dobrym ojcem dla każdego, czyim udziałem była bieda moralna czy materialna”.

Niestrudzenie spowiadał. Jego konfesjonał wyglądał zwykle jak oblężony domek.

Zmarł 1 stycznia 1920 r. we Lwowie, w domu generalnym Zgromadzenia. Żegnali go najwięksi i najbiedniejsi. Lwowskie gazety pisały:

„Chodził w zniszczonej sutannie, a o nowe starały mu się siostry same, bo on sam o tym nie myślał, ani na to pieniędzy nie miał”. 26 czerwca 2001 r. św. Jan Paweł II ogłosił go błogosławionym, cztery lata później, 23 października 2005 r. świętym ogłosił go papież Benedykt XVI.

Top 10
See More
Newsletter
Get Aleteia delivered to your inbox. Subscribe here.