Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Dominika Rędzioch jest laureatką konkursu „Anioły Rodzić Po Ludzku 2020”. Od kilku lat pracuje na intensywnym bloku porodowym. Jest starszą położną w szpitalu im. Świętej Rodziny w Warszawie. Sprawdźcie, co nam opowiedziała!
Marta Rapcewicz: To jak to było, urodziłaś się tym aniołem, czy zawód położnej go z ciebie zrobił?
Dominika Rędzioch: Anioł jest ze mnie żaden… A w tym konkursie nie chodziło o to, żeby ktoś go wygrał, tylko żeby z każdego regionu wyłuskać położną, która pasuje do profilu „anioła”. Jest to wspaniały gest docenienia ze strony pacjentek. Ja się tego wyróżnienia zupełnie nie spodziewałam i nawet trochę mi głupio wobec moich koleżanek… Bo tak naprawdę każda z nas, położnych, jeśli sprawdzi się przy porodzie, jest dla tej jednej rodzącej kobiety aniołem.
Praca położnej to powołanie?
W moim przypadku zdecydowanie tak! Nie miałam w planach zostać położną. Próbowałam dostać się na medycynę, ale zabrakło mi kilku punktów. Aby nie marnować czasu przed poprawą matury, zaczęłam położnictwo. I tak już zostało – wkręciłam się.
W dodatku z natury jestem osobą, której nie jest łatwo nawet odezwać się do kogoś, kogo nie znam. Mój tata musiał mnie uczyć rozmowy przez telefon z obcymi ludźmi… A jako położna jestem przecież tą, która powinna podpowiedzieć, poprowadzić. Także jestem zdumiona, że tak się potoczyło moje życie!
Położna to spokój i trochę dynamitu
Co jest najważniejsze w zawodzie położnej?
Najlepiej rzeczywiście mieć powołanie – bo to nie jest łatwa praca – oraz wielkie pokłady empatii i cierpliwości.
Dobra położna z jednej strony ma w sobie trochę „dynamitu”, a z drugiej – strony sto procent spokoju. Oswojenie z widokiem krwi – i nie tylko – to tak zwany pierwszy odsiew. Bardzo ważne jest, jaka jesteś w relacjach z innymi.
Dla matki, która właśnie wydała na świat dziecko, narodziny są cudem. A jak to jest z twojej perspektywy, jeśli widzisz to nawet kilka razy dziennie?
Po dziesięciu latach praktyki porody, które przyjmowałam, mogę już liczyć w tysiącach – a mimo to zawsze robi to na mnie wrażenie. Oczywiście, jest to moja codzienność, ale zawsze przychodzi moment zadziwienia tym, jak to wszystko jest stworzone, że człowiek rozwija się, rośnie w brzuchu mamy, a potem – skąd to dziecko wie, że ma przejść, wstawić się w kanał rodny…
Dla mnie szczególnym wyzwaniem są porody kobiet, które mają jakąś traumę po poprzednim, trudnym porodzie. Są to na przykład naturalne porody po wcześniejszych cięciach cesarskich. Wówczas, jeśli uda się zbudować poczucie bezpieczeństwa, jest podwójna radość – z tego, że wszystko poszło dobrze i z tego, że udało się „odczarować” te wspomnienia.
Facet potrzebny przy porodzie? To zależy od niego
Jakie są najtrudniejsze momenty w twoim zawodzie?
Dla mnie najtrudniejszą sytuacją jest, gdy my, położne, chcemy bardziej niż kobieta, która rodzi. Bo mówi się, że to kobieta powinna prowadzić swój poród, a my mamy go tylko przyjmować. Ale są momenty, że na cięcie cesarskie jest za późno, tętno dziecka spada, a rodząca blokuje się i nie chce z nami współpracować. Ja wiem, że muszę reagować, żeby jak najszybciej pomóc urodzić zdrowe dziecko, a muszę to zrobić trochę na siłę, prawie walcząc z rodzącą…. Tego szczerze nie cierpię.
Czy porody w czasie lockdownu, bez mężów, były dla położnych trudniejsze? Czy lepiej, jak się nikt nie plącze pod nogami?
My na pewno poczułyśmy się jeszcze bardziej odpowiedzialne za kobiety. Chciałyśmy, żeby czuły się spokojne i bezpieczne, i zobaczyły, że można też pięknie urodzić tylko z drugą kobietą.
A to, czy facet jest potrzebny przy porodzie, czy nie, zależy od faceta. Są mężczyźni, którzy wspierają, motywują, umieją się zachować – tych chcemy zawsze, bo są wielką pomocą. Druga grupa to mężczyźni, którzy chyba zostali zmuszeni do towarzyszenia kobiecie; w każdym razie robią wszystko, żeby psychicznie ich tam nie było. Siedzą w kącie z telefonem, narzekają… A najgorzej, gdy na koniec są bardziej zmęczeni niż żona! Trzecia grupa to panowie, którzy chcą brać udział… za bardzo. Wydaje się, że to oni mają skurcze, muszą wciąż kontrolować zapis KTG i wiedzieć, co tam wszystko oznacza – przejmują zupełnie inicjatywę. I wtedy biedna kobieta wygląda, jakby zadawała sobie pytanie: „Co ja tu robię… Przecież on by sobie świetnie poradził”.
Dopóki jest dobrze – rodząca niech robi, co chce
Czego potrzebuje rodząca?
Zaufania do siebie i do osób, które z nią są. Wtedy jakoś idzie. Jak wszystko postępuje prawidłowo, jesteś w stanie sobie sama przyjąć poród. Ale to, że jest obok ktoś, kto w razie czego wie, co robić, jest według mnie bardzo ważne dla poczucia bezpieczeństwa.
Moim zdaniem sztuką położnictwa jest wiedzieć, kiedy się wtrącić, a kiedy można jeszcze zaczekać. I ja tak lubię pracować z rodzącymi: dopóki widzę, że jest wszystko prawidłowo, to niech rodząca robi, co chce.
Podobno w ostatnim czasie, również przez pandemię, więcej kobiet decydowało się nie tylko na porody domowe, ale nawet porody zupełnie bez asysty medycznej. Co o tym sądzisz?
Ja bym w to z założenia nie poszła, bo za dużo rzeczy widziałam. Chyba jestem gdzieś pośrodku – nie popieram medykalizacji wszystkiego, ale widziałam porody, które na początku były pięknie naturalne, a skończyły się źle, mimo że wszystko wydawało się prawidłowe.
Co to znaczy, gdy mówi się, że poród był „piękny”, „pięknie rodzić”?
To przede wszystkim perspektywa twoja jako rodzącej, co jest dla ciebie piękne – dla jednej będzie to naturalny poród przy zgaszonych światłach, do wody, a dla drugiej piękny poród oznacza, że nie bolało, a tego najbardziej się bała.
A z perspektywy położnej – ja uwielbiam naturalne porody, kiedy jest cisza i spokój, oczywiście, przerywane skurczami i krzykami, byle to nie był paniczny krzyk! Uwielbiam porody do wody, bo są właśnie zwykle spokojniejsze, bardziej świadome.
Niech Bóg poprowadzi poród, ja nie mam siły
A po co ten cały ból? Czy Pan Bóg musiał tak to zrobić?
To chyba dlatego, że poród to tak ważne wydarzenie w życiu, że gdyby nie bolało tak mocno, to nikt by się tym nie przejmował... Bo dawanie życia drugiemu człowiekowi jest być może najważniejszą sytuacją na świecie. Z jednej strony ty w tym umierasz, poświęcasz siebie, a z drugiej strony jak już się skończy, to wiadomo, po co i dla kogo to wszystko było. Dlatego musi to być tak silne i wstrząsające, żeby było wiadomo, że jest najważniejsze na świecie.
Wiara ma wpływ na twoją pracę?
Zdecydowanie tak! Wiara pomaga mi szczególnie w sytuacjach totalnej bezsilności, wówczas przypominam sobie, że jest Bóg i On przewidzi. Myślę wtedy: „Niech On już prowadzi ten poród, bo ja już nie mam siły”.
Również w sytuacjach, gdy rodząca zachowuje się w sposób trudny do przyjęcia, gdy czasem ma się ochotę strzelić drzwiami, wyjść, powiedzieć: „Pani ma swoją wizję i ja chyba do niej nie pasuję…” – tu przychodzi z pomocą wezwanie do bycia pokornym.
I jeszcze jedno – jestem bardzo wdzięczna za wszystko, co dostałam w związku z byciem położną, choć na wiele z tego nie zasłużyłam. Jedną z tych rzeczy jest wdzięczność innych, za którą nieraz idzie też modlitwa. Pociesza mnie to zwłaszcza wobec perspektywy trudnych sytuacji, które zdarzają się w tym zawodzie, bo wiem, że zawsze ktoś się tam za mnie modli i nie jestem w tym wszystkim sama. Że nawet jak coś źle zrobię, to Pan Bóg to będzie naprawiał, może nie ze względu na mnie, tylko na te kobiety, którym powinnam służyć.